24 kwietnia we Wrocławiu, w wieku 92 lat, zmarł Tadeusz Różewicz. Najpiękniej o jego poezji napisał przed laty Andrzej Kijowski („Różowe i czarne”, 1957): „Nieufność wobec sztuki, sceptycyzm wobec jej form i środków – oto cecha współczesnego artysty. (…) Oto także bardzo charakterystyczna cecha twórczości Różewicza. Te ciche, ciemne i chude wiersze zdają się samym sobie nie dowierzać i wciąż drżeć, czy jeszcze zbyt dużo słów nie zawierają, czy zbyt śmiałą i dowolną metaforą nie obrażają surowego świata”. W latach osiemdziesiątych ten „surowy świat” mocno doświadczył Poetę. Zadecydowała o tym jego postawa polityczna: nie pisywał w drugim obiegu, nie podpisywał protestów przeciw polityce władz, nie potępił stanu wojennego. Wywiadów praktycznie nie udzielał, robił jednak wyjątki – dla Urszuli Biełous i „Polityki”. Oczywiście, zostało mu to w końcu wybaczone, tak jak to się stało, tyle że pośmiertnie – z Iwaszkiewiczem: ze względu na rangę tej twórczości. Ale zżymałem się, gdy wśród najmłodszych pisarzy i krytyków dorabiało się Różewiczowi gębę peerelowskiego oportunisty, a z drugiej strony – ukazywało go jako twórcę apolitycznego, dla którego nic poza Formą nie istnieje. To piramidalna bzdura. Żaden, ale to żaden z dwudziestowiecznych poetów polskich – z Herbertem i Miłoszem na czele – nie był w takim stopniu twórcą odrębnym. Może i był Antypoetą, choć z kultem brzydoty, jaki mu zarzucał swego czasu Julian Przyboś, nie przesadzałbym. W szkicu „Uczeń czarnoksiężnika” (z „Przygotowania do wieczoru autorskiego”, 1971) Różewicz wykładał kawę na ławę: „Zdumiewajcie się, synowie Apollina. Tylko w chwilach zapomnienia pragnę wrócić do »ogrodów poezji«. Ale czasy się zmieniają. Funkcje poezji się zmieniają. Bawcie się więc, przyjaciele, dalej. Igrajcie w »ogrodach poezji«. Ja jeszcze zostanę pod murem. Poczekam. Na razie podejrzewam, że za murami znajdują się nie »ogrody«, ale »śmietniki «. Ja próbuję sadzić drzewa i kwiaty na »śmietnikach«. Czy to jest nihilizm? Nie. To trudna, brudna, zwykła robota”. Wszelkie ideologie odrzucał, przynajmniej werbalnie. A to dlatego, że – paradoksalnie – najbardziej związał się z jedną z nich: z faszyzmem. Zarażenie tym ostatnim widział wszędzie, w każdym zjawisku współczesności, w całej kulturze. Pamięć jest chorobą. W 2001 roku wydał Tadeusz Różewicz tom „nożyk profesora”, jeden z najlepszych w nowym tysiącleciu, w którym przytrafiły się Poecie także zbiory nieudane („Szara strefa”). I oto w „nożyku…” znów odjeżdżały pociągi „do Oświęcimia Auschwitzu/ Teresina Gross Rosen Dachau/ do Majdanka Treblinki/ do Sobiboru/ do historii”. „Czy to Treblinka?” – pytała narratora, przedstawiającego się partyzanckim pseudonimem Różewicza – Satyr, młoda dziewczyna, w której rozpoznawaliśmy znaną rzeźbiarkę Alinę Szapocznikow. Powracał też inny czas – rok 1968: „Słotny wieczór milicja zomo/ samochody suki białe pałki/ białe długie pałki we mgle/ hełmy tarcze”. Z profesorem Porębskim poeta wymieniał uwagi o Polakach i Niemcach, ale i o jajku Kolumba, pojawiały się wspomnienia o zmarłych. Na stole, przy którym przyjaciele pili herbatę, leżał nożyk – „mógł służyć do krojenia chleba/ nożyk z żelaznego wieku – pomyślałem – z obozu zagłady”. Przyjaciele liczyli swoje lata. Byli rówieśnikami, mieli ich razem 160. Skończył się wiek XX, jeden przyjechał do drugiego, „z pamięci w przeszłość”. Od tamtej pory mijały kolejne lata. Tadeusz Różewicz podobne rozmowy prowadził już z kimś innym, a przez …