Piątek, 28 lutego 2020

Marek Czuku jest łodzianinem w pierwszym pokoleniu. Po Powstaniu Warszawskim, w którym zginął jego dziadek – porucznik AK, dowódca kompanii w batalionie Wigry, babcia Marka Czuku wyjechała do Łodzi. Drugiego męża znalazła pod Łodzią, w Parzęczewie. Był artystą ze Lwowa. Matka Marka Czuku na studiach związała się z Albańczykiem, ojcem Marka Czuku, ale szybko okazało się, że ich małżeństwo nie jest możliwe. Władze albańskie nakazały swoim obywatelom powrót do kraju, który tkwił w okowach komunistycznej rewolucji ideologiczno-kulturowej i zamykał się w kompletnej izolacji. Obywatelom zakazano nawet korespondować z obcokrajowcami. Marek Czuku wychował się bez ojca, ale z oryginalnym nazwiskiem. Mieszka i tworzy w części Łodzi, którą potocznie, z powodu wysokich bloków z wielkiej płyty, nazywają Manhattanem. Jest poetą.

Przywoływanie pamięci
Pierwsze wspomnienia dotyczące książek pochodzą właśnie od dziadka ze Lwowa. Zbierał książki, głównie albumy o sztuce i literaturę klasyczną. Jako malarz, grafik i konserwator
miał szerokie zainteresowania.

– Całą jego kolekcję przekazałem do Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Łodzi. Wiele perełek bibliofilskich z XIX wieku, m.in. tomy poezji Zygmunta Krasińskiego z 1863 roku, ale nie miałem wówczas miejsca, aby je gromadzić – wspomina.

Czytać nauczył się sam, w łóżku, bo często chorował. – Pamiętam wierszyk Stanisława Jachowicza „Chory kotek”. A czytałem wówczas wszystko, co podtykali mi dziadkowie lub mama: wiersze Tuwima, Brzechwy, Konopnickiej, Makuszyńskiego. Wierszyki czytałem po sto razy. Zapadła mi w pamięć seria Naszej Księgarni „Poczytaj mi, mamo”. Ale największy pociąg miałem do… encyklopedii. Pierwszą „Encyklopedię Powszechną” Larousse’a sprawił mi oczywiście dziadek. Tysiące haseł, ilustracji, zdjęć, wykresów i map. Byłem w swoim żywiole. Przeglądałem ją godzinami, podobnie jak encyklopedię rosyjską. Języka rosyjskiego szybko nauczyłem się jeszcze w czasach przedszkolnych, głównie od dziadka, który jako lwowski artysta miał sentyment do tego języka i dużo w nim czytał. Uwielbiałem rosyjskie elementarze „Bukwar”. Moją drugą dziecięcą pasją były mapy. Jeździłam palcem po mapie po całym świecie. Pamiętam wszystkie dziecięce pisemka „Miś” i „Świerszczyk”, które chłonąłem. Do dziś zachował książeczki, które darzy największym sentymentem: „Króla Maciusia Pierwszego” Janusza Korczaka, „Opowieści hinduskie” Sudhina N. Ghose, „Księgę dżungli” Rudyarda Kiplinga, „Doktora Dolittle” Hugh Loftinga. Książki są zaczytane, ale trzyma je jako ponadczasowe. Podobnej fascynacji nie czuł jednak wobec lektur, nie wszystkie książki z listy obowiązkowej przypadły mu do gustu, chętniej czytał „Przygody Tomka Wilmowskiego” autorstwa Alfreda Szklarskiego.

– „Nad Niemnem” wydawało mi się tak nudne, że sięgnąłem po tę książkę dopiero jako dorosły i wtedy odkryłem jej artyzm.

Fascynacje
– Już w szkole podstawowej bardzo interesowałem się chemią, fascynowało mnie wszystko z nią związane, czytałem o historii chemii, o wielkich chemikach, o poszukiwaniach kamienia filozoficznego. Większość tych książek mam do dziś. Finalnie po maturze poszedłem na studia na Wydział Fizyki. Studiując, zgłębiałem literaturę polską, zachwyciła mnie proza Witolda Gombrowicza i na czwartym roku zacząłem studiować polonistykę.

Decyzją pani dziekan Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego profesor Marii Kamińskiej został przyjęty na studia polonistyczne bez egzaminu, tylko na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej. Rozpoczynający się wtedy stan wojenny pogmatwał jego losy i zamiast polonistyki ukończył rozpoczęty wcześniej Wydział Fizyki. Studia polonistyczne ukończył zaocznie jako dorosły w 2011 roku, równolegle z synem. Pod koniec pierwszych studiów coraz bardziej dochodziła w nim do głosu fascynacja słowem. Zaczął pisać wiersze. Zadebiutował na łamach pisma „Odgłosy”, potem publikował na łamach „Radaru”, a kilka nagród literackich zaostrzyło jego apetyt i ambicje literackie.

– Ważną dla mnie poezją w czasie, gdy kształtowały się moje zainteresowania literackie, będącą kwintesencją „nowofalowego” buntu, były „Dwa poematy” Zdzisława Jaskuły, wydane przez Niezależną Oficynę Wydawniczą w 1977 roku.

Zaraz po maturze, gdy zamieszkał na łódzkim Manhattanie, wówczas uchodzącym za luksusową dzielnicę, stwierdził, że w końcu może zacząć kolekcjonować książki, którymi się otaczał, a których ze względu na brak miejsca nie mógł do tej pory zbierać. Własne mieszkanie z mamą dało mu tę szansę. Rozpoczął polowania na książki, bo tak się je wówczas zdobywało – prawie wszystkie były „spod lady”. Z jednej strony kupował to, co było modne, czyli literaturę iberoamerykańską: Jorge Luisa Borgesa, Julio Cortázara, Mario Vargasa Llosę, Gabriela Garcíę Márqueza i wielu innych, a z drugiej – skupował książki związane ze swoim fizyczno-chemicznych konikiem. Do dziś przechowuje kurs berkeleyowski autorstwa fizyka wszech czasów – Feynmana i „Krótką historię chemii” Isaaca Asimova. Wspomina je jako dzieła rewolucyjne, które czytało się jak najlepszą powieść. Zresztą zakupy książkowe w tamtych latach często były kwestią przypadku.

– Teraz planuję, często tylko uzupełniam zbiory, wielokrotnie na Allegro. Ostatnio np. skompletowałem cykl reportaży historycznych Mariana Brandysa „Koniec świata szwoleżerów”. Mam już wszystkie sześć części wydawane w latach 1972-1979.

Proza życia zmusiła Marka Czuku, aby poetyckie zapędy odłożyć na siedem lat. Intensywność pracy w „Dzienniku Łódzkim” nie pozwalała na kontynuację poetyckiej pasji. Redagowanie cudzych i własnych tekstów, makietowanie, skład komputerowy zajmowały jego czas kompletnie, a wyrobienie literackie sprawiło, że odnajdywał się w tej pracy znakomicie. Po zakończeniu pracy w dzienniku pracował w „Tygodniku Solidarność Ziemi Łódzkiej”, a po jego likwidacji w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej”. Później został sekretarzem redakcji w „Ilustrowanym Tygodniku Zgierskim”, a w finale swojej medialnej kariery – redaktorem naczelnym „Brzezińskiego Informatora Tygodniowego”.

Pokój
Surowy pokój biblioteczny jest zabudowany półkami, systematycznie wypełnionymi tylko książkami. Od sufitu po podłogę. Książki ustawione są w dwóch rzędach, tak, by jak najlepiej się mieściły. Jest ich około 10 tysięcy. Dopiero niedawno zostały przeniesione do jednego pokoju, przedtem były rozrzucone po mieszkaniu, ale wyprowadzka córki sprawiła, że Marek Czuku mógł spełnić swoje marzenie o bibliotecznym pokoju.

– To królestwo książek. Stolarz dorabiał półki wytrzymałe na ciężar, ale i tak się wyginają.

Książki ułożone są autorami alfabetycznie, ale z zachowaniem ryzów epok. Obok tomów poezji Jana Kochanowskiego stoją dzieła wieszczów narodowych: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego. Dalej rozpoczyna się plejada polskich klasyków prozy: od Bolesława Prusa i Józefa Kraszewskiego do Stanisława Brzozowskiego. I są to nie tylko dzieła autorów, ale i eseje o nich. Ponieważ większość polskich poetów była tłumaczami czy eseistami, więc gatunki literackie trochę się mieszają: obok wierszy Leopolda Staffa i esejów o nim są także jego tłumaczenia. Z innym autorem sytuacja jest podobna. Rzadko stoją tylko same wiersze, jak np. Bolesława Leśmiana.

– Niezwykle cenię eseje Alberta Camusa. Tak zresztą jak i powieści. Camus był oryginalny i ciekawy i jako pisarz, i jako filozof i moralista. Jest moim ulubionym autorem i choć napisał niewiele, wrażenie po lekturze jego słów jest zawsze ogromne.

Kolejny metr półki zajmują pozycje o Czesławie Miłoszu albo wiersze jego autorstwa bądź eseje, dużo tomów poezji Zbigniewa Herberta, Wisławy Szymborskiej, Tadeusza Różewicza. Biografie wszystkich największych poetów i pisarzy, setki pozycji reprezentujących polską prozę od Jarosława Iwaszkiewicza poprzez Mirona Białoszewskiego po Gustawa Herlinga Grudzińskiego i ks. Jana Twardowskiego.

– Juliana Tuwima „Kwiaty polskie” uważam za wyjątkowe w docieraniu do istoty „łódzkości”. Poemat ten wymieniam jako jeden z najważniejszych z powodu połączenia epickiego rozmachu i lirycznego geniuszu. Teraz wieczorami często wracam do lektury książek Witolda Gombrowicza, nieustannie mi się podoba, cenię go za poczucie humoru, dystans do rzeczywistości, przekorę. Mam jego wszystkie dzieła – tzw. czarną serię wydaną przez Wydawnictwo Literackie i oczywiście bardzo wiele o nim. Często też wracam do Sławomira Mrożka.

Na kolejnych półkach stoją książki eseistów z kręgu emigracyjnego: Jerzego Stempowskiego, Józefa Czapskiego, Stanisława Vincenza, Konstantego Jeleńskiego, aż do współczesnych autorstwa Jacka Trznadla, Michała Głowińskiego, Jana Błońskiego. Ponieważ eseistami bywali znakomici pisarze, tego rodzaju publikacji na półkach Marka Czuku jest bardzo dużo, najciekawsze eseje według niego są autorstwa Czesława Miłosza oraz te, które są na pograniczu krytyki literackiej: Wacława Borowego czy twórców Nowej Fali (Stanisława Barańczaka, Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera). Teksty eseistów są przez niego stale czytane, często stając się źródłem inspiracji i punktem odniesienia do własnych przemyśleń i tekstów.

Oddzielna półka to książki o literaturze, słowniki, podręczniki, opracowania naukowe, szkolne, a szczególnie komplety serii PWN „Wielka Historia Literatury Polskiej” – ulubione podręczniki ze studiów polonistycznych oraz „Mała Historia Literatury Polskiej”. Wszystkie osiem tomów. – Baroku nie wydali – żali się Marek Czuku – i chyba już nie wydadzą.

Dalej znajdują się kolejne biografie, antologie reportażu, dramatu, opowiadań, dzienników, krytyki literackiej.

– Cenna w moich zbiorach jest sześciotomowa „Historya Literatury Polskiej” Piotra Chmielowskiego z 1899 roku, polskiego historyka literatury, profesora Uniwersytetu Lwowskiego, ale ulubioną od zawsze była pierwsza polska encyklopedia powszechna Benedykta Chmielowskiego „Nowe Ateny” z XVIII wieku. Mam wydanie z ilustracjami Szymona Kobylińskiego. To mnie ogromnie śmieszyło, pamiętam, że w szkole często poczytywałem jego pełne humoru definicje, objaśnienia świata i jego zjawisk.

Czyta dowcipny wpis z obwoluty:
„Kto książki złośliwie mi kradnie lub psuje
Niech diabeł go porwie i srodze katuje
Kto książki smaruje i skazy w nich czyni
Ten ryj miasto gęby niech ma na kształt świni
Kto karty zagina czy latem, czy wiosną
Niech uszy mu długie jak osłu urosną
Kto książki mi łamie i karty wydziera
Ten śmiercią najsroższą niech prędko umiera”.

Po drugiej stronie pokoju dominuje literatura światowa: must have klasyka, jak „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, „Mistrz i Małgorzata”, większość tomów prozy Honore de Balzaca. Literaturę skandynawską reprezentuje Tarjei Vesaas, Strindberg oraz Pär Lagerkvist, a wrażenia z lektury „Barabasza”, historii ukrzyżowanego złoczyńcy, Marek Czuku pamięta do dziś.

– Książka ta nie nadaje się na lekturę do autobusu czy poczekalni. Wymaga uwagi i refleksji, tak jest generalnie z wielkimi książkami, wymagają czasu, a tego mam mało, dlatego częściej czytam krótkie formy, za powieści biorę się tylko wtedy, gdy mam w perspektywie czas wolny na ich przeczytanie.

Ostatnio odkrywa pozycje z Wydawnictwa Copernicus Center Press, założonego i ufundowanego przez ks. prof. Michała Hellera, i regularnie kupuje tam na promocjach.

Poezja
Marek Czuku teraz przechodzi fazę czytania i studiowania książek historycznych. Ostatnio zakupił cykl pięciu tomów „Historii Łodzi po 1945 roku”.

Po latach wzmożonej i burzliwej pracy znalazł przystań w domach kultury, gdzie z zaangażowaniem prowadził koła literackie i dziennikarskie, najpierw w Aleksandrowie Łódzkim, potem w Łodzi. Aktualnie wraz z żoną prowadzą biuro łódzkiego okręgu Związku Inwalidów Wojennych.

– Nareszcie mogłem wrócić do pisania i spokoju, który jest niezbędny w tworzeniu.

Pisze recenzje dla „Nowych Książek”, „Wyspy”, „elewatora”, wiersze publikował w „Toposie”, „Więzi”, „Twórczości”, „Kalejdoskopie”. W „Wyspie” – kwartalniku wydawanym przez Bibliotekę Analiz – drukowany jest w odcinkach jego blog, który od 2014 roku pisze w internecie na stronie wydawnictwa Forma pt. „Wędrowniczek”. Mottem bloga jest cytat z wiersza „Ars poetica” Czesława Miłosza:
„Zawsze tęskniłem do formy bardziej pojemnej,
która nie byłaby zanadto poezją ani zanadto prozą
i pozwoliłaby się porozumieć nie narażając nikogo,
autora ni czytelnika, na męki wyższego rzędu”.

Na blogu zamieszcza swoje recenzje, wpisy dotyczące wydarzeń, które zmuszają autora i czytelników do wędrówki, wyjścia z domu do teatru, na spotkanie z autorem, w podróż.
Co tydzień zamieszcza jeden wpis. Czasami też i własny wiersz.

W wydawnictwie Forma publikuje już od kilku lat. Nie uważa się za nawiedzonego poetę, ma świadomość, że poezja, szczególnie współczesna, używająca metafor, skrótów myślowych, adresowana jest do nielicznych odbiorców.

– Na spotkania autorskie przychodzą bardzo różni ludzie, nieliczni młodzi, trochę w średnim wieku, starsi, dużo osób, które same próbują sił w pisaniu. Nie jestem rozgoryczony brakiem popularności. Osobiście poezję traktuję jako hobby.

Ostatni tomik poezji wydał w 2018 roku. Razem – 13. Pierwszy – jeszcze w podziemnym wydawnictwie Przedświt, w 1989 roku. Wydany na papierze z bloku rysunkowego. Pomocny w wydaniu tego tomiku był nieżyjący już Jarosław Markiewicz, pisarz i malarz, który dokonał wyboru wierszy. Następnie ukazały się dwa poematy metafizyczne o podróży, o poszukiwaniach sensu przeplatane prozą i wierszem pt. „Książę albański”, wydane przez prof. Jerzego Poradeckiego w wydawnictwie Biblioteka. Marek Czuku został wtedy przyjęty do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Kolejny, trzeci tom wierszy nosi tytuł „Jak kropla deszczu”. Klejenie było bardzo złej jakości i tomiki wydane w 1998 roku już się rozlatują. W sumie pod patronatem prof. Poradeckiego w wydawnictwie Biblioteka wydrukowano cztery tomiki. Kolejne ukazały się w oficynie pisma „Tygiel Kultury”, wydawnictwie Nowy Świat i magazynie „Topos”. Tam opublikował swój wierszowany dziennik, a w zasadzie rocznik.

Współpracę z wydawnictwem Forma rozpoczął od recenzji redaktora wydawnictwa, prof. Piotra Michałowskiego, który uznał Marka Czuku za poetę wartego publikowania i inwestowania. Prof. Michałowski jest srogim krytykiem i analitykiem poezji polskiej i doszukuje się w niej prymarnych wartości. „Facet z szybą”, „Igły i szpilki”, „Stany zjednoczone” to trzy tomy poezji profesjonalnie wydane w Formie.

Marek Czuku bardzo lubi czytać wiersze. Na pierwszym miejscu stawia poetę wszech czasów Williama Szekspira, ma wszystkie dramaty w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, na drugim – francuskich symbolistów: Charlesa Baudelaire’a i jego „Kwiaty zła”, Paula Verlaine’a i Jeana Artura Rimbaud. Pokazuje tomiki Mariny Cwietajewej i Anny Achmatowej, której twórczość była bezpośrednio związana z doświadczeniami osobistymi życia w państwie terroru.

Na bieżąco jest z polską poezją współczesną, otrzymuje wiele tomików od wydawnictw, ponieważ pisze recenzje. – Jest to absolutnie niszowy gatunek. Tworzy bardzo wiele osób, czyta nieliczna grupka. Ostatnio recenzowałem wiersze Bartłomieja Siwca, którego cenię za znakomity pomysł na kompozycję zbioru wierszy. „Przepompownia” to cykl wierszy – minireportaży, migawek opartych na dramacie przemilczanej katastrofy, która miała miejsce 11 czerwca 1976 roku w przepompowni ścieków w Bydgoszczy. W wyniku zatrucia siarkowodorem w nowej przepompowni ścieków na Osowej Górze w Bydgoszczy śmierć poniosło siedem osób. Wiersze robią duże wrażenie.

„Po drabince pierwszy zszedł Wiktor i tam pozostał,
po nim Zygmunt Włodzimierz zwany Szpakiem,
Stefan z Bocianowa i osiemnastoletni
Wacek
matka jego mówiła
zawsze siadaj synku w środku autobusu
tu też był w środku
potem dopiero ojciec, a po nim jeszcze kilku innych
tej wiosny posadzili nowe drzewa
ale najwięcej wyrosło młodych wdów i cały lasek sierot”

Na spotkaniu z Ewą Lipską i Ryszardem Krynickim Marek Czuku zadał pytanie o kondycję polskiej poezji. W czasach Mickiewicza nie był to gatunek endemiczny. Obydwoje odpowiedzieli, że w XIX wieku, pod zaborami, poezja zastępowała Państwo Polskie i stąd jej wielka popularność. Poezja była głosem narodu. Taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła. Nawet debiutancki tomik poezji Czesława Miłosza miał nakład około trzystu egzemplarzy.

– Nie mam kompleksów związanych z twórczością, którą uprawiam. Lubię wszystko, co jest związane ze słowem. Taką mam wrażliwość, słowo – czy w postaci wiersza, czy prozy – przemawia do mnie najsilniej. Dla mnie czytanie wiersza jest przeżyciem duchowym, działa na emocje, wyobraźnię. Jak muzyka, jak obraz dla innych. Niedawno napisałem szkic o poezji zupełnie nieznanej, przedwcześnie zmarłej w Polsce poetki Marii Bartusówny, opublikowany we „Frazie”, ogólnopolskim czasopiśmie literacko-artystycznym z Rzeszowa. To była bardzo ciekawa postać, reprezentowała bardzo nowoczesną kobiecą wrażliwość. Mnie fascynuje takie wzruszenie i uczuciowość. Mogę też polecić czytelnikom lekturę „Wieloświata” Doroty Filipczak wydany w Bibliotece „Toposu”. Tom reprezentuje już XXI wiek oraz wyraża inteligencki i kobiecy punkt widzenia. W sposób interesujący, a zarazem nienarzucający się łączy optykę prywatną oraz historyczną w odkrywaniu i kreowaniu wizji „łódzkości”.

Marek Czuku uważa się trochę za dinozaura, któremu grozi wymarcie. I nie dlatego, że uprawia poezję. Głównie dlatego, że zbiera książki. W małym mieszkaniu, w bloku z wielkiej płyty, w miejscu, w którym dziś z definicji mało kto widzi przestrzeń dla książki papierowej. Kupuje ciągle nowe, a w zasadzie stare, bo częściej korzysta z Allegro czy antykwariatów niż z sieciowych księgarni. Mimo że książek ma dużo, a miejsca coraz mniej.

Nie przejmuje się, co będzie się działo z jego biblioteką, gdy go zabraknie. Myśli o przyszłości jako o czasie na czytanie, stąd cały czas robi zapasy, a i tak ma świadomość, że nie starczy mu życia na przeczytanie wszystkiego, co by chciał. Czasu na czytanie jest zawsze za mało.

 

Autor: Mirosława Łomnicka