2 lipca w radiowej Dwójce odbyła się ciekawa debata pt. „Literatura w Polsce bez literatury polskiej”. O tym, z czego wynika spadek sprzedaży rodzimych twórców na rynku księgarskim i jak mu zaradzić dyskutowali: Beata Stasińska, agentka literacka, krytyczka; Justyna Sobolewska, literaturoznawczyni i krytyczka literacka; profesor Dorota Heck, historyk i krytyk literatury; oraz Wojciech Stanisławski, redaktor miesięcznika „Twórczość”. Spotkanie prowadził redaktor Wacław Holewiński. Jak przyznał, inspiracją do debaty był tekst Beaty Stasińskiej „Bez wyobraźni. Co dalej z literaturą polską?”1. A obraz, jaki z tego artykułu się wyłania, jest dla polskiej literatury współczesnej i polskich twórców mało optymistyczny. – Jeśli chodzi o raportowanie o obrotach rynku książki w Polsce, to mamy z tym kłopot. Również jeśli chodzi o mapowanie sytuacji w rynku książki. Nie wiemy dokładnie, kto tu jest największym graczem i dlaczego, jak się rozkładają siły między dystrybutorami, wydawnictwami, jaką rolę pełnią biblioteki (…) Sytuacja jest z lekka schizofreniczna – wskazywała Beata Stasińska. – Nawet jeśli mamy wspaniałe programy promocji czytelnictwa, to nie robimy ich ewaluacji. To pole wymaga uporządkowania – dodała. Jak podkreślała, jest coraz więcej małych wydawnictw, które ryzykują wydawanie polskiej literatury, zarówno prozy, jak i poezji. Ale „żyjemy w jakiejś swojej bańce i z tej bańki możemy być w miarę zadowoleni”. Największym problemem, jak wskazała, jest jednak zbyt mała liczba czytelników. I trzeba podjąć wiele działań, aby ten stan zmienić. I to decydenci polityczni muszą zrozumieć, że jest potrzebny plan działania obliczony na pokolenia i potężna inwestycja w najmłodszych. Wojciech Stanisławski uzupełnił, że „zarażanie, infekowanie i wciąganie w literaturę oraz w żarliwość wobec niej jest rolą państwa. Forsowanie czy perswadowanie czytania, czynienie go atrakcyjnym, ale też obrazowanie pewnych umiejętności, które daje stałe obcowanie z tekstem, jest czymś, co jest zadaniem dla szkół i to już od pierwszych etapów edukacji”. Justyna Sobolewska podkreśliła: – Mali wydawcy są bardzo odważni. Jeśli ktoś wydaje polskie debiuty, to właśnie mali wydawcy. Duzi też, ale głównie to siła małych oficyn. – Dodała także: – Ale polska literatura, wiemy o tym, się nie sprzedaje. Zgromadzeni w studiu goście zgodnie przyznali, że potrzebna jest regulacja rynku książki, która pomogłaby tym najsłabszym ogniwom w branży książkowej. – Ten rynek jest ciągle dziki. Dlatego najważniejszą sprawą są próby uporządkowania go. Podmioty takie jak wydawcy, jak księgarnie, jak biblioteki, mają poczucie, że sytuacja wymaga zmiany – mówiła Justyna Sobolewska. Podawano też przykład Norwegii, gdzie państwo wykupuje 2000 egzemplarzy książek rodzimych twórców i przekazuje je do bibliotek. Największym problemem polskiego rynku książki jest brak regulacji – grzmiała Beata Stasińska. – Sytuacja dojrzała do tego, żeby rynek uporządkować. Chyba że nazwiemy uporządkowaniem dyktat silnego. (…) Sytuacja stała się groźna, obroty są marne, autorzy i tłumacze zarabiają bardzo mało pieniędzy, książki według czytelników są za drogie, choć relatywnie są tanie. Przypominam, że w Ukrainie średnia cena książki to 10 euro – przy znacznie niższych średnich zarobkach. Już nie mówiąc o takich krajach jak Węgry, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa. Tam są droższe książki i czytelnik jest przyzwyczajony do tego, że za to, co napisał autor i jakie pieniądze …