– Jerzy Giedroyc za młodu wiódł mało higieniczny tryb życia, palił nałogowo od 11 roku życia, co uniemożliwiło mu zrobienie kariery w harcerstwie, eksperymentował z opium i kokainą, co skutkowało bezsennością, inicjację alkoholową rozpoczął od likieru różanego, choć potem gustował w „złotej wodzie”, posmakował też pojedynku... – Z tymi narkotykami to – przynajmniej według jego młodszego brata, Henryka – rzecz niepewna. Ale rzeczywiście, zwłaszcza w okresie szkoły i studiów, prowadził bardzo bujne życie towarzyskie. Niewątpliwie dobrze się czuł w tętniącej życiem przedwojennej Warszawie. – Czy w międzywojniu trzymał dwie sroki za ogon – będąc urzędnikiem państwowym i dziennikarzem – z uwagi na finanse? – Tak bym tego nie określił. Żył ze swej urzędniczej pensji, a jego działalność wydawnicza dochodowa raczej nie była. Ale też wykorzystywał wszystkie dostępne mu formy oddziaływania na życie publiczne i polityczne – inne ma przecież w tej mierze możliwości redaktor pisma, inne zaś sekretarz kolejnych ministrów, swoista szara eminencja. – Był jednym z nielicznych Polaków, który zetknął się z baronem Piotrem Wranglem... – Właśnie „zetknął się”, bo nawet trudno powiedzieć, by go poznał... Jako aktywny członek korporacji „Patria” działał też Giedroyc w organizacjach ogólnostudenckich, zajmując się m.in. współpracą międzynarodową. O kilkudniowej wizycie w Jugosławii, gdzie „biali” Rosjanie utworzyli wówczas „małą Rosję”, wspomina w „Autobiografii na cztery ręce”. Wrangel w Dubrowniku przyjął ponoć wspaniale polskich studentów. Działo się to zapewne około 1928 roku, kiedy dla Giedroycia ta studencka współpraca międzynarodowa była rzeczywiście chyba dość istotnym zagadnieniem. Równie istotne, jak się wydaje, były dla niego kontakty z emigracją rosyjską – w pewnym momencie został nawet warszawskim korespondentem białorosyjskiego pisma studenckiego, wydawanego w Pradze. – Zaskakująco brzmią głoszone w II RP poglądy Redaktora na relacje polsko-żydowskie... – Trudno powiedzieć, jakie były poglądy jego samego, nie sposób więc je oceniać – znamy teksty, publikowane w wydawanych przez niego pismach czy książkach. Zwłaszcza w przypadku dłużej prowadzonych dyskusji były one bardzo zróżnicowane, zdarzały się też takie, które należy uznać za stricte antysemickie. Same natomiast pisma Giedroycia głosiły konieczność uznania pełni praw Żydów zasymilowanych, popierając zarazem ideę żydowskiej emigracji do Palestyny ze względu na wielkość diaspory. Najostrzej sprawę postawił Kazimierz Studentowicz w jednym z rozdziałów broszury „Polska idea imperialna”, w której proponował wywieranie wpływu na niezasymilowanych polskich Żydów tak, by skłonić ich do emigracji – za pomocą kroków ekonomicznych, ale też np. zakazu sprawowania części stanowisk państwowych. Nawiasem mówiąc dalece ważniejsza była dla Giedroycia w tym czasie zaogniona kwestia mniejszości ukraińskiej w Polsce. – Dlaczego tak niewiele wiadomo o małżeństwie Redaktora? – Przede wszystkim dlatego, że od kiedy już można o Giedroyciu mówić, nie ma kogo o to pytać. Ci, którzy znali państwa Tatianę i Jerzego Giedroyciów przed wojną, nie żyją. On sam unikał tego tematu i trudno mu się dziwić – nikt z nas nie lubi opowiadać o tym, co uważa za swoje niepowodzenie. A tak niewątpliwie myślał o swym małżeństwie. Samego siebie zresztą w dużej mierze obarczał winą za jego rozpad. Zaabsorbowany działalnością zawodową i publiczną, chyba rzeczywiście niewiele czasu poświęcał młodej żonie. Znając jego tryb pracy, która nieodmiennie zajmowała mu kilkanaście godzin dziennie, nie jest to specjalnie zaskakujące. – Platonicznie kochała się w nim też najbliższa przedwojenna współpracowniczka – Maria Prądzyńska. Nawet zamieszkała po sąsiedzku. – Że zamieszkała po sąsiedzku? Prawdopodobnie skorzystała po prostu z tych samych kontaktów, dzięki którym mieszkanie na Brzozowej uzyskał Jerzy Giedroyc. Ale rzeczywiście, tak przynajmniej określał to Henryk Giedroyc, była to jedna …