W PRL maj był miesiącem książki i prasy i okazją dla zmasowanej akcji propagandowej pod auspicjami RSW, Domu Książki i Składnicy Księgarskiej, odpowiednio nagłaśnianym przez „Trybunę Ludu”, która rozstawiała namioty przy skarpie nad Wisłą. Były pieczone kiełbaski i kaszanka, były pokazy sportowe na Stadionie X-lecia (w czasach nowożytnych „Jarmark Europa”), ale przede wszystkim były stragany z książkami – uliczne kiermasze, a w Pałacu Kultury i Nauki międzynarodowe targi. Pamiętam te maje książki i prasy z lat mych pacholęcych, kiedy prowadzony za rękę przez rodziców ustawiałem się w kolejce po balonik z logotypem „Trybuny Ludu” i z wypiekami czekałem na pokazy kaskaderów na motorach. W wolnej Polsce niemal równocześnie zniknęła „Trybuna Ludu” i majowe kiermasze w stolicy. Nie wzdycham z nostalgią za tamtymi czasami, choć dzieciństwo każdy wspomina z delikatnym sentymentem, ale przypomniały mi się dawne majówki w tym roku, kiedy to przez cały miesiąc mieszkańcy Warszawy mogli żyć książką (prasa, słusznie, odeszła do lamusa zdeklasowana przez serwisy internetowe i własne ewydania – coraz bardziej amatorskie, coraz bardziej publicystyczne i coraz dalsze od książki, niestety). Mieliśmy maj książki, chyba taki maj, jakiego mogą pragnąć czytelnicy w wolnym kraju – pluralistyczny, bogaty w gadżety, ale i w ważne debaty, zróżnicowany bo wolność słowa, nierozłącznie związana z książką, to przecież prawo do wyrażania różnic… o czym prasa, niestety, chyba zapomniała. Prasa zapomniała o książkach i najważniejszym wydarzeniom kulturalnym w stolicy (poza świetnie zorganizowaną, ale i nagłośnioną, Nocą Muzeów), czyli majowym targom – tym i tamtym, kolokwialnie mówiąc – poświęciła zdawkową uwagę. Imprezy przyciągające po 30 tysięcy czytelników prasę, która niby sama walczy o czytelników, zainteresowały mniej niż awangardowe występy artystów, którzy mogą liczyć na obecność trzydziestu osób na sali. Przez dziesięć lat byłem dziennikarzem piszącym o książkach w dużej ogólnopolskiej gazecie, i przez tych dziesięć lat nie odkryłem, skąd ta niechęć u wydawców prasy do wydawców książek. Teoretycznie jedziemy na tym samym wózku zwanym „alfabetyzmem”, w praktyce święto książki i prasy trudno by było sobie dziś wyobrazić, chyba, że książki jako elementu prasowej kolekcji. Książka pokazywana gdzie indziej niż w kiosku, to już dla wydawców prasy zło konieczne, tolerowane, ale niemile widziane. Dobra lekcja Tegoroczny książkowy maj zaczął się dostojnie, od targów wydawców katolickich zorganizowanych w Arkadach Kubickiego Zamku Królewskiego, jednogłośnie uznanych za sukces. Środowisko wydawców katolickich od ładnych kilku lat skazane jest jednak na sukces. I wcale nie ze względu na odsetek osób wyznania katolickiego w społeczeństwie i nie ze względu na rolę jaką w najnowszych dziejach Polski odegrał Jan Paweł II. Na sukces wydawcy katoliccy ciężko zapracowali, gdyby liczyli wyłącznie na Boską opatrzność, to nadal stanowiliby przyparafialny folklor. A zasłużyli nie tylko dlatego, że szybko pojęli reguły kapitalistycznego rynku, bo te rozumie dziś każdy niemal przedsiębiorca – zarówno z misją, jak i bez niej, zarówno grzesznik jak i święty – sukces …