Hiszpański pisarz Juan Benet, powiedział kiedyś, że powieść latynoamerykańska jest odrębnym gatunkiem literackim. To oczywiście żart, ale czy pan przyznaje się do uprawiania takiego właśnie gatunku?Nieświadomie. Sądzę, że kiedy autor zaczyna pisać książkę, przede wszystkim chce opowiedzieć jakąś historię, ale i myśli też o technice, formie, strukturze utworu, poszukuje odpowiednich środków w zależności od tego, co pragnie opowiedzieć. Z tym, że nigdy nie napisałem powieści dokładnie wcześniej przemyślanej, nie zrealizowałem ściśle określonego zamiaru. W czasie pracy nad książką pojawiają się nowe pomysły i czasem rezultat finalny zadziwia mnie samego. A czy na ten końcowy rezultat ma wpływ fakt, że długimi latami mieszka pan w Europie, z dala od ojczyzny? Zdecydowanie tak. Europa wywarła ogromny wpływ na moją twórczość i nie tylko dlatego, że od lat w niej mieszkam. Bardziej wpłynęła na mnie poprzez swoją literaturę i kulturę. Wychowywałem się na książkach pisarzy europejskich, początkowo głównie francuskich. Pierwszym pisarzem, którym zaczytywałem się w dzieciństwie, był Aleksander Dumas. To paradoks, ale Europie zawdzięczam także moje odkrycie literatury Ameryki Łacińskiej. Wcześniej czytałem pisarzy latynoamerykańskich wyłącznie z obowiązku, prawdziwie fascynowała mnie natomiast literatura europejska i amerykańska. Dopiero w latach 60., kiedy mieszkałem w Paryżu, odkryłem bogactwo kultury Ameryki Łacińskiej, do której należy także literatura peruwiańska. Jest ona bardzo oryginalna, ale przecież w dużym stopniu przynależy do kultury zachodniej. Literatura iberoamerykańska przez długie lata docierała do Ameryki Łacińskiej via Madryt. Rozumielibyśmy, żeby tam właśnie pan mieszkał, niech będzie, że w Paryżu – ze względu na Aleksandra Dumasa – ale dlaczego w Londynie? Z powodów praktycznych. Przyjechałem do Londynu w latach 60., żeby pracować na uniwersytecie jako wykładowca. Anglicy mają takie powiedzenie: „Londyn rośnie w tobie”. Tak właśnie się stało w moim wypadku. Londyn rozrastał się we mnie, mam wiele sympatii, miłości do tego miasta. Życie w Londynie dało mi też wiele istotnych gwarancji. Po pierwsze, jestem tam całkowicie anonimowy, a to bardzo ważne, by móc pracować w spokoju. Po drugie, do niedawna istniała w Londynie wspaniała biblioteka British Museum. Przesiedziałem w niej trzydzieści lat, napisałem większość swoich powieści i przeczytałem dużą część wszystkich książek, jakie poznałem w życiu. Było to jedno z najpiękniejszych miejsc Londynu. Potem zbudowano nowoczesną, funkcjonalną bibliotekę, w której jednak nie ma tamtego klimatu, tamtego uroku i wdzięku, nie ma tajemnicy, którą tam się wyczuwało ani wszechobecnej tam historii. Niemniej ważne jest jeszcze co innego. Otóż, bardzo podziwiam nie tylko w Londynie, ale w całej Wielkiej Brytanii, że społeczeństwo angielskie jest tak głęboko demokratyczne. Przejawia się to w wielkim szacunku dla wolności obywatelskich, w szacunku dla prywatności, w podtrzymywaniu swoich obyczajów i szacunku dla obyczajów innych, w tym wreszcie, że to społeczeństwo w tak naturalny sposób wierzy w wartość różnego rodzaju instytucji demokratycznych. Dla mnie jest to prawdziwa cywilizacja polityczna. Czasami jednak – rzeczywiście tak się dzieje – zdarzało mi się czuć w Londynie niczym jakaś zjawa czy duch. Kiedy odczuwałem taki stan, po prostu jechałem do Madrytu czy Ameryki Łacińskiej, gdzie staję się człowiekiem z krwi i kości. Jako zwolennik demokracji i gospodarki liberalnej źle pan się musiał czuć w rządzonym przez Fujimoriego Peru. Ciekawi jednak jesteśmy, czy wierzy pan, że demokracja ma szansę zapuścić w Ameryce Łacińskiej trwałe korzenie. Czytając pańskie książki odnosi się wrażenie, że w tym regionie od czasu Imperium Inków niewiele się zmieniło. Władza i przemoc wciąż są nierozerwalnie ze sobą związane. Jest faktem, że w Peru całymi latami był system autorytarny. Jeśli jednak popatrzymy na historię świata, zobaczymy, że wszystkie kraje przeżywały okres barbarzyństwa, który poprzedzał kulturę demokratyczną. Na szczęście w większości krajów Ameryki Łacińskiej zaszły pozytywne zmiany. Dzisiejszy system jest znacznie bardziej liberalny od tego, który panował w tym regionie 20 lat temu. W wielu krajach mamy dziś do czynienia z czymś, comożna nazwać dyktaturą ukrytą, sprawowaną przez cywilne rządy mające przyzwolenie swoich społeczeństw na metody sprawowania władzy. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich krajów, a zwłaszcza Kuby, ale to przyzwolenie jest bardzo ważnym i pozytywnym zjawiskiem, którego wcześniej nie było. Dlatego jestem ostrożnym optymistą. Myślę też, że sytuację w krajach Ameryki Łacińskiej można porównywać z tym, co się działo niedawno w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Także w tym obszarze świata nie ma wielkich tradycji demokratycznych, co nie przeszkodziło, by system ten mocno się tu ugruntował. Kultura demokratyczna ma bowiem to do siebie, że może ją mieć każdy kraj, który jest otwarty na jej przyjęcie, który jej chce. I żadne społeczeństwo nie ma na nią monopolu. A czy nie miał pan problemu z publikowaniem swoich książek lub artykułów w Peru? Moje książki były i są publikowane w Peru. Represje, które reżim Fujimoriego stosował wobec mojej twórczości, polegały na tym, że w środkach masowego przekazu prowadzono bardzo agresywne, wymierzone we mnie, kampanie. Miałem też trudności z publikowaniem niektórych artykułów. Książki nie były jednak cenzurowane. Przed laty jedną z pana książek, „Miasto i psy”, spalono…Była spalona, ale nie zabroniona. Wojskowi na dziedzińcu szkoły spalili tysiąc egzemplarzy tej powieści, nie podejrzewając nawet, że można zabronić rozpowszechniania książki. Byli w tej kwestii ignorantami. Właściwie to paląc „Miasto i psy” wyrządzili mi przysługę, bo książka od razu została rozpropagowana i miała wspaniałą reklamę. Pan od początku bagatelizował znaczenie tamtego wydarzenia, zwracając uwagę na to, że 80 proc. mieszkańców Peru i tak nie czyta książek. Czy coś się pod tym względem zmieniło?Tak. Wprawdzie dalej ogromna część społeczeństwa nie czyta książek, po prostu nie mając finansowych możliwości ich nabycia, ale w ciągu ostatnich 20-30 lat kręgi czytelnicze znacznie się poszerzyły. I to w całej Ameryce Łacińskiej. Szczególnie widać ten postęp w klasie średniej, która wcześniej czytała mało albo nie czytała wcale. Interesujące zmiany nastąpiły też w ruchu wydawniczym. Przedtem nie było w Peru wydawnictw, książki importowano, przede wszystkim z Hiszpanii. Obecnie działają w Peru domy wydawnicze, organizowane są targi książki. Nie wiem, czy pan wie, ale również „Rzeźnia nr 5” Kurta Vonneguta była publicznie spalona w ojczyźnie pisarza. Jak widać, nawet w tak demokratycznym kraju, jak Stany Zjednoczone zdarzają się zbiorowe akty nietolerancji w stosunku do słowa pisanego. Znam tę historię. I chcę tu powiedzieć, że społeczeństwa demokratyczne nie są demokratyczne na wszystkich poziomach ich struktury. Wielka Brytania ma piękne tradycje demokratyczne. Kiedy jednak przyjechałem tam w roku 1966, nie można było jeszcze opublikować „Kochanka Lady Chatterley” Lawrance’a. Zabroniony był też „Ulisses” Joyce’a. Społeczeństwo nigdy nie jest całkowicie demokratyczne. Zawsze znajdą się wpływowe osoby czy instytucje, które są antydemokratyczne. Możemy walczyć z tym, ale walka o wolność nigdy nie jest wygrana całkowicie. Wszystkie zwycięstwa są tylko częściowe. Jest pan autorem wielu książek, żadna z nich jednak – przynajmniej w Polsce – nie osiągnęła takiej popularności jak „Rozmowa w »Katedrze«”. Pewnie dlatego, że żyliśmy w komunizmie i powieść tę odczytywaliśmy jako antytotalitarną. Czy dziś podtrzymuje pan wszystkie tezy tamtej książki? Nie powiedziałbym, że jest to książka z …