Od wielu lat kolekcjonuje pan obiekty związane z papierem i drukiem... Zebrało się sporo obiektów zabytkowych związanych z papiernictwem, introligatorstwem, drukiem książki i jej rozpowszechnianiem. Pomyślałem, że dlaczego tego w jakiś sposób nie udostępnić. I zwróciłem się do kilku osób, między innymi do prof. Janusza Dunina, literaturoznawcy, bibliologa, bibliofila i bibliotekarza, założyciela Łódzkiego Towarzystwa Przyjaciół Książki, do Jacka Jurczakowskiego, wieloletniego wiceprezesa Łódzkiego Towarzystwa Przyjaciół Książki, dyrektora Oddziału PAN w Łodzi, wytrawnego kolekcjonera książek i do Andrzeja Kempy, zasłużonego bibliotekarza, z następującą prośbą: panowie, zajmujecie się od wielu lat księgoznawstwem, macie wykształcenie w tym kierunku, więc przyjdźcie do mnie i zobaczcie, co robię. Przyszli i zobaczyli, jak prowadzę zajęcia dla dzieci i młodzieży, a także dla dorosłych. Powiedzieli wtedy, że muszę to kontynuować. Czy czuwała nad tym jakaś instytucja? Nie! Wszystko było prywatne. Wpadłem więc wtedy na pomysł stworzenia fundacji, żeby uzyskać pomoc od naszego państwa. I udało mi się stworzyć Fundację Ocalić od Zapomnienia, ale oczywiście nigdy nie dostałem nawet grosika od kogokolwiek. Wszystko do tej pory było finansowane wyłącznie przeze mnie. Pierwszy lokal mieliśmy na dworcu kolejowym Łódź Widzew. Wynająłem długi barak, którego zresztą teraz już nie ma. Rozmawiałem z jednym z dyrektorów PKP, któremu powiedziałem, że pokryję wszystkie koszty związane z remontem tego budynku, a po remoncie udostępnimy to miejsce „dla ogółu”. Niestety w międzyczasie inny dyrektor z centrali PKP nakazał ten zrujnowany budynek wyburzyć, chociaż już przeprowadziłem w nim niewielki remont. Nie zdążył pan go ocalić… Nie zdążyłem, ale jak zwykle poniosłem jeszcze koszty za projekt remontu tego budynku. Wtedy prowadził pan już działania edukacyjne z historii książki… Zarówno z historii książki, jak i w nawiązaniu do tego, co jest podstawą jej powstania. Pokazywałem, skąd się wszystko wzięło, począwszy od egipskich papirusów. Nic innego nie wymyśliłem, mogę mówić tylko prawdę. Jakie ma pan przygotowanie dla takiej działalności? Jestem – delikatnie mówiąc – drukarzem. I nic więcej. Po szkole trafił pan do drukarni? To był pana „uniwersytet”? Nie, mój uniwersytet tworzyły osoby, które już nie żyją, a które były o trzydzieści czy czterdzieści lat starsze ode mnie. Może jestem trochę nienormalny, ale nie przyjaźniłem się z moimi rówieśnikami, bo dla mnie zawsze było interesujące spotkanie z kimś, kto wie, co mówi. To mnie interesowało. Chłonąłem wiedzę od tych ludzi i tego, co cię od nich nauczyłem, nikt mi już nie zabierze. Ile miał pan lat, gdy zaczął pracę w drukarni? Miałem osiemnaście lat, gdy po ukończeniu szkoły w Łodzi poszedłem do pracy w drukarni. Nie jestem jednak drukarzem papieru, ale drukarzem tkanin. Zajmowałem się przygotowaniem druku, czyli tym, co w druku książek czy gazet robił kiedyś zecer. I robiłem to na różnego rodzaju sitach. Czyli uczył się pan w praktyce? I czerpałem widzę od dużo starszych ode mnie. Pracowałem w Centralnym Ośrodku Rozwojowym Przemysłu Lekkiego. Jak długo pan tam pracował? Praktycznie do stanu wojennego. I nie uwierzy pan, ale dostałem urlop od …