Bojkot kin – postulowany podczas okupacji niemieckiej przez władze konspiracyjne – się nie powiódł. Z jakich względów? Rzeczywiście, mimo szeroko zakrojonej akcji ze strony Polskiego Państwa Podziemnego, mającej na celu zniechęcenie rodaków do uczestnictwa w jawnym i kontrolowanym przez Niemców życiu kulturalnym, frekwencja podczas seansów filmowych i spektakli teatralnych była wysoka i rosła z każdym rokiem okupacji. Podziemne gazety, nie kryjąc oburzenia, podawały, że warszawskie kina w styczniu 1940 roku odwiedziło 116 tys. widzów, podczas gdy dwa lata później już ponad pół miliona. Nie sposób dziś zweryfikować prawdziwość tych danych, jednak trudno przypuszczać, by były one celowo zawyżane. Mogłoby na tym zależeć okupantowi, ale nie władzom konspiracyjnym, szczególnie Biuru Informacji i Propagandy Komendy Głównej ZWZ/AK, któremu na sercu leżało raczej pogłębianie solidarności w walce i oporze społecznym niż uwypuklanie bierności i postaw konformistycznych. Dla sterroryzowanych i zmagających się z koszmarem okupacji Polaków pójście do kina i możliwość zobaczenia na ekranie przedwojennych gwiazd filmowych było jak chwila zapomnienia, swoisty miraż normalności, wyraz marzeń i tęsknoty za nieodległymi czasami Polski wolnej, suwerennej i bezpiecznej. Trzeba pamiętać, że w tamtej okupacyjnej rzeczywistości trudno było o inną rozrywkę, a możliwości obcowania z szeroko rozumianą kulturą Niemcy ograniczyli do minimum (np. zabroniono organizowania zawodów sportowych). Nie bez znaczenia był również fakt, że przed wojną kino było powszechną i bardzo popularną formą spędzania wolnego czasu. Podejmowane przez podziemie akcje kolportażu ulotek w ramach małego sabotażu, popularyzujących hasła w rodzaju „Tylko świnie siedzą w szwabskim kinie”, gazowanie lokali przez członków grup dywersyjnych w czasie tzw. akcji antykinowych oraz piętnowanie przez prasę konspiracyjną postaw niepatriotycznych nie mogły zatem przynieść spodziewanego rezultatu. Tym bardziej że w kinach i teatrach Niemcy nie urządzali łapanek, w przeciwieństwie do innych obiektów użyteczności publicznej, jak np. kawiarnie czy restauracje. Nawet członkom podziemia i przedstawicielom środowisk inteligenckich o silnie zakorzenionym etosie patriotycznym ciężko było oprzeć się urokowi srebrnego ekranu. Powojenne opowieści o społeczeństwie solidarnie kontestującym kina i sceny wodewilowe, niezłomnie stosującym się do kodeksu walki cywilnej to nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością i silnie do dziś zakorzeniony mit, będący pokłosiem propagandy czasów PRL. Niemcy pozwolili na montaż i udźwiękowienie polskich filmów, których realizację przerwał 1 września 1939 roku? Hans Frank widział w ograniczonym dostępie do kultury użyteczne narzędzie kontroli Polaków. Filmy po starannej cenzurze wydziału propagandy „rządu GG” miały służyć z jednej strony indoktrynacji (tu przede wszystkim wspomnieć trzeba o propagandowych kronikach wyświetlanych przed seansami jako „Wiadomości Filmowe Generalnej Guberni”), z drugiej ogłupianiu społeczeństwa, któremu serwowano produkcje błahe w formie i treści, pozbawione akcentów narodowych i patriotycznych i, co ważne, nie mające większych ambicji artystycznych. Wychodziło to naprzeciw założeń „polityki kulturalnej” okupanta w Generalnym Gubernatorstwie, zgodnie z którymi Polaków przedstawiano jako naród prymitywny, niewrażliwy na kulturę wysoką, co z kolei korespondować miało z tezami o rzekomej niższości rasowej Słowian. Okupant cynicznie kalkulował, że artystę, który uzyska koncesję na wykonywanie zawodu, będzie można skuteczniej kontrolować, niż gdyby miał np. pracować jako kelner czy konferansjer. Była to zarazem próba odciągnięcia twórców kultury od angażowania się w konspirację. Ten zabieg ściśle reglamentowanej kultury (dodajmy, że jedynie w Gubernatorstwie, gdyż na ziemiach polskich bezpośrednio włączonych do Rzeszy oferty kulturalnej adresowanej do „podludzi” w ogóle nie przewidywano) okupant dyskontował propagandowo, stwarzając przed międzynarodową opinią publiczną wrażenie, że pod niemieckimi rządami życie Polaków przebiega normalnie. W okresie okupacji na zlecenie spółki Film und Propagandamittel Vertriebsgesellschaft przedwojenna wytwórnia Falanga dokończyła zaledwie dwie polskie produkcje: melodramat „Złota maska” według powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza o tym samym tytule …