Publikujemy trzecią część cyklu, w którym przyglądamy się rynkowej pozycji oficyn, których historia zaczęła się w Polsce Ludowej, a które prosperują także dziś. Przypomnijmy, że w tym roku mija 20. rocznica powstania wolnego rynku książki w naszym kraju. REDAKCJA KIW: przetrwalnia O istnieniu Książki i Wiedzy przypominam sobie kilka razy w roku. Ale, co ciekawe, w dwóch tylko sytuacjach. Raz, gdy na targach książki spotykam Piotra Małyszkę, sympatycznego pracownika działu promocji. Dwa, gdy idę do Iskier, których siedziba mieści się przy tej samej ulicy Smolnej w Warszawie. Raz także byłem w redakcji Książki i Wiedzy, zaproszony przed laty na ciekawą i estetycznie niezapomnianą rozmowę z ówczesną prezes Aldoną Zawadzką (dziś właścicielką wydawnictwa Jeden Świat ). I to by było na tyle, jak mówił klasyk. Żeby wiedzieć, jaki profil wydawniczy Książka i Wiedza reprezentuje, muszę wejść na jej stronę WWW (co, nawiasem mówiąc, nie najlepiej świadczy i o mnie). Rozrzut tematyczny publikowanych tytułów szeroki, że hej. Poetyka okładek nawiązuje do czasów, gdy oficyna zrzucała z siebie reżimowy gorsecik (jak można było tak skrzywdzić Stanisława Grzesiuka, proszę państwa!?). Projekt i wykonanie strony także nie z tej epoki… Wyniki ekonomiczne ponad 60-letniej oficyny, której nakładem ukazało się dotychczas ponad 13,5 tys. tytułów (tak!), plasują się na niziutkim, nie sięgającym 2 mln zł rocznie poziomie. Nic to, grunt, by członkowie Spółdzielni Wydawniczo- Handlowej „Książka i Wiedza” doczekiwali się choćby i skromnej dywidendy, zaś pracownicy-spółdzielcy mogli spokojnie wieść doemerytalny żywot bez burz i naporów. I żeby prezes nie chciał za bardzo nic zmieniać… Bo lepsze jest wrogiem dobrego? Iskry: z jednej wsi Pozostańmy przy Smolnej. Jeśli wierzyć opowieściom ludzi zatrudnionych w Iskrach, ich główny udziałowiec i prezes, Wiesław Uchański, stworzył z wydawnictwa dom pracy twórczej, w którym każdy może rozwijać swoje talenty – nieśpiesznie, acz z pożytkiem dla siebie i ogółu. W Iskrach nic ponoć nie jest na siłę, i to się wyczuwa w rozmowie z Uchańskim, swoją drogą oryginałem, lubującym się w starociach i bibelotach z tzw. historią. Dla większości wproszenie się „na jednego” (a jeszcze lepiej „na dwa”) do dawnego mieszkania Boya-Żeleńskiego, gdzie mieści się dzisiaj oficyna, to szczyt środowiskowej nobilitacji. Co do samego profilu wydawniczego, zdaje się, że po latach poszukiwania tożsamości (vide eksperymenty polegające na próbie – może i udanej – zarobienia łatwego grosza na „Małyszomanii”) firma wreszcie go odnalazła – mniej kombinując, bardziej zwracając uwagę na spójność przekazywanego na zewnątrz wizerunku edytora książek ambitnych, wyjątkowych, wymagających nierzadko przygotowania czytelniczego, doskonałych pod względem artystycznym. Tak pięknych woluminów nie robi na polskim …