Pisze Wojciech Machała w niniejszym numerze BA, że spory wokół odbitek kserograficznych utworów wpisują się w konflikt interesów pomiędzy dostawcami i odbiorcami dóbr kultury/nauki oraz że obie strony od początku stoją na straży rozwoju cywilizacji. Dodajmy, że tak zarysowany spór dotyczy nie tylko kserowania, ale także dostępności on line dzieł (chronionych prawem autorskim) w sposób niezgodny z wolą ich autorów, to jest gratis. Jeśli chodzi o autorów, to mamy tu do czynienia z naruszeniem ich własności, a bardziej potocznie – kradzieżą. Nie chcę wracać do starego jak świat problemu własności prywatnej – były już systemy, które próbowały się obyć bez tego pojęcia. Wolę skoncentrować się na możliwych konsekwencjach zwycięstwa opcji odbiorców dóbr kultury/ /nauki. Najpierw autorzy. Nie można powiedzieć, że jeśli wskutek powszechnego, bezpłatnego dostępu do dóbr intelektualnych twórczość przestanie być finansowo opłacalna, to w ogóle zaniknie. Być może sam pociąg do sławy będzie wystarczającym motywem; możliwe natomiast, że osiągniemy stan doskonałej dostępności wszystkiego, co jest niewiele warte… Nie wymyślono bowiem dotychczas lepszej motywacji dla ludzkich działań, niż marzenia o bogactwie i sławie. A teraz wydawcy i producenci. Twórczość uzewnętrzniona na rynku jest biznesem. Pracuje w tej dziedzinie bardzo wielu ludzi, którzy z obszernej oferty (większej, niż może pomieścić rynek) wybierają, a następnie opracowują wybrane przez siebie utwory. Wydawca własnym majątkiem zaręcza, że wybrane przez niego dzieło jest warte zainwestowania – również przez odbiorcę. Kiedy Richard i Judy, twórcy niezwykle popularnego w Wielkiej Brytanii telewizyjnego programu o książkach, ogłosili konkurs na powieść, otrzymali 46 tysięcy maszynopisów. Oczywiście tylko kilka z nich mogło być wybranych… Ci, którzy nie widzą dla siebie szansy w wydawnictwach, sami umieszczają swoje powieści w Internecie – bezkrytycznie i bez minimalnego choćby opracowania redakcyjnego. Tworzy się w ten sposób gigantyczny śmietnik, po którym nie wiadomo, jak się poruszać. Jeśli zatem wygrają odbiorcy z zarysowanej na wstępie opozycji, wydawcy i producenci stracą finansową możliwość utrzymywania armii ludzi, którzy zajmują się selekcją i opracowaniem – merytorycznym i redakcyjnym. Opracowania te są najistotniejsze w przypadku dzieł naukowych i edukacyjnych – nieopracowany profesjonalnie podręcznik niewiele jest wart… Zwolennicy Internetu, bezpłatnego kopiowania i – ogólnie – powszechnej dostępności dzieł powiadają, iż nie ma co walczyć z wiatrakami, bo dzięki błyskawicznemu rozwojowi walka z nimi jest beznadziejna. Ktoś niedawno napisał w „Gazecie Wyborczej”, iż na ściąganiu filmów i plików MP3 traci tylko czołówka, najpopularniejsi artyści, natomiast tzw. ogon tylko zyskuje, bo Internet pełni istotną funkcję promocyjną. W myśl tego rozumowania można i warto się wypromować kosztem kradzieży dóbr innych ludzi. Ciekaw jestem, jak zmienia się świadomość artysty, który dzięki takiej operacji przechodzi z ogona do czołówki – czy nadal pochwala kradzież swoich, tym razem, dóbr? Oczywiście powszechna dostępność, przysłowiowe „strzechy”, są marzeniem każdego artysty. Muszą jednak istnieć mechanizmy rekompensujące artystom i wydawcom straty wynikające z powszechnego użytku stworzonych przez nich dzieł. Mało kto zdaje sobie sprawę, iż wydawnictwa specjalizujące się w książkach akademickich (tam poziom kompetencji redaktorów musi być szczególnie wysoki) funkcjonują wyłącznie dzięki dotacjom, czyli naszym – podatników – pieniądzom, ponieważ powszechny proceder kopiowania akademickich podręczników i skryptów całkowicie pozbawia te oficyny możliwości osiągnięcia jakiegokolwiek zysku. W dziedzinie dóbr intelektualnych świadomość prawna jest w Polsce niezwykle niska. Warto sobie uświadomić, iż jeśli na przykład w jakimś kraju powszechna jest korupcja, …