Tomasz Terlikowski czyta godzinę albo dwie dziennie. Dla wielu to nierealne – brak czasu mówią, tymczasem Terlikowski pisze felietony dla siedmiu gazet, prowadzi audycje w kilku stacjach radiowych, paru telewizyjnych, pracuje dla dwóch portali internetowych, regularnie pisze i wydaje książki i – co chyba najbardziej absorbujące – jest ojcem piątki dzieci. Jest dziennikarzem rozpoznawalnym, członkiem pierwszej niezależnej komisji do spraw nadużyć w polskim Kościele. Jednym słowem: zapracowany człowiek. – Nie mamy telewizora – próbuje tłumaczyć się ze swojej czytelniczej pasji Tomasz Terlikowski. Żona Małgorzata wykonuje zawód związany z książkami. Zbierają je razem. Ich biblioteka mieści się w salonie, korytarzu i w sypialni. Początkowo jedna ściana była pokryta półkami, ale z czasem książki rozpanoszyły się prawie w całym obszernym warszawskim mieszkaniu, stanowiąc świadectwo ich statusu intelektualnego. Zgrabne, zróżnicowane półki robione na wymiar, niezbyt wysokie, dokładnie pod wysokość książek, które w większości są ustawione podwójnie. – Mniej więcej wiem, co gdzie mam – podkreśla. Nie lubi, gdy ktokolwiek przestawia jego książki. – Nie ukrywamy, że teraz, z braku miejsca, częściej kupujemy książki w wersji elektronicznej. Każdy z nas ma swój czytnik, więc musimy kontrolować zakupy – uśmiechają się oboje. Dom rodzinny – Ojciec był elektrykiem samochodowym i mam go przed oczyma, jak po pracy leży na kanapie i czyta „Trylogię” Henryka Sienkiewicza. Czytał ją regularnie raz w roku, odkąd skończył dziesięć lat. Pochłaniał więcej książek niż moja mama, chociaż była nauczycielką. Zanim sam nauczyłem się składać litery, rodzice dużo mi czytali, maniakalnie lubiłem słuchać w kółko jednej i tej samej książki – wspomina. Nie potrafi zliczyć, ile razy wysłuchał „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren, w efekcie czego nauczył się ich na pamięć. A to z kolei sprawiło, że imponował babciom i ciotkom: kiedy recytował z pamięci, przewracał kartki we właściwych miejscach, były więc przekonane, że umie czytać. – Z dzieciństwa zostało mi niewiele książek, większość była po prostu zaczytana, np. uwielbiana przeze mnie i moją siostrę „My na wyspie Saltkråkan” Lindgren. Szczerze mówiąc, długo nie znałem nawet jej tytułu, bo okładka zniszczyła się, a książka ciągle była w naszym obiegu. Dom rodzinny Tomasza Terlikowskiego nie wyróżniał się pod względem ilości książek. – Było tyle, ile udało się rodzicom kupić. Wytrwale i systematycznie zbierać zacząłem dopiero ja. Wszystkie zarobione pieniądze przeznaczał na zakupy książkowe. Kiedy starsza siostra opuszczała dom rodzinny, podział biblioteki był dużym problemem. – Kupno nowych książek nie było łatwe. Kłóciliśmy się o wiele tytułów. Na szczęście wywalczyłem ukochane „Dzieci z Bullerbyn”. Swoje wybory czytelnicze układał samodzielnie, niezależnie od szkolnych lektur, których nie był fanem. Doskonale pamięta pasjonującą powieść o tajemnicach najbardziej znaczących odkryć archeologicznych pt. „Bogowie, groby i uczeni. Tajemnice archeologii” C.W. Cerama. Książka ta ukierunkowała jego zainteresowania, jako uczeń podstawówki przeczytał ją wiele razy, podobnie jak większość książek Aleksandra Kamińskiego. Wspomina, że sięgał wówczas po książki wyjaśniające mu historię, ale zaczęła go interesować również tematyka religijna. Godzinami chodził między półkami szkolnej biblioteki i wybierał tytuły do czytania. Pamięta, że w siódmej klasie szkoły podstawowej wrócił do zasobów domowych, bo od dłuższego czasu frapowały go wyższe poziomy domowej biblioteczki, na której stały co bardziej cenne dzieła klasyków. Sięgnął po „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego i czytał ją w podróży na wakacje, co rodzice uznali niemal za profanację dzieła. – Efekt był piorunujący. Książka wniknęła we mnie tak głęboko, że zaraz po wakacjach szukałem innych dzieł autora, ale na półkach biblioteki szkolnej były tylko „Dzienniki pisarza”, które okazały się dla mnie za trudne. To opowiadania, szkice, wspomnienia, świetne publicystyczne teksty, ale wymagające pogłębionej wiedzy o XIX-wiecznej Rosji, której wówczas nie miałem. Do Dostojewskiego wróciłem w drugiej klasie liceum, kiedy otwierał się rynek wydawniczy i po kolei ukazywały się jego wielkie powieści: „Biesy”, „Bracia Karamazow” i „Idiota” w wydaniu londyńskiego wydawnictwa Puls, w uroczych okładkach imitujących XIX-wieczne zeszyty. Wszystkie mam i przechowuję pośród swoich zbiorów. Kolejnym odkryciem nastolatka był Albert Camus. – Ta jego heroiczna niewiara, dla mnie, człowieka wierzącego, fascynująca, a jego sposób opowiadania – porywający. I następnym – Tadeusz Różewicz, którego, oprócz wierszy, ma większość dramatów, opowiadań i scenariuszy. – Ten poeta był i pozostał moim ukochanym. To była moja pierwsza i ostatnia poetycka miłość. Tomasz wspomina dwie warszawskie księgarnie, do których biegał jako chłopak, jedna z nich, księgarnia Atlas, funkcjonuje do dziś. Druga, bliżej Dworca Centralnego, została zlikwidowana. Możliwości rynkowo-zakupowe rosły, co wpływało na szybki rozrost domowej biblioteki. Tata powiększył półki, a Tomek je szybko zapełniał i prosił o kolejne nadbudówki. Na początku przybywało powieści i książek historycznych, głównie tych, które do tej pory ukazywały się nielegalnie, np. „Inny świat” Herlinga-Grudzińskiego. Wygrzebuje z pamięci tytuł Thomasa Kunzego pt „Ceaușescu. Piekło na ziemi” o zbrodniczym systemie w komunistycznej Rumuni i jego władcy absolutnym: Nicolae Ceaușescu, którą udało mu się kupić z dedykacją autora. Wielokrotnie przeczytał książkę o tym, jak wielcy pisarze zaczynali pisać. Tytułu nie pamięta, szczególnie że w głowie kiełkował mu pomysł, by w przyszłości spróbować swoich sił w tej dziedzinie. – Nie uczyłem się pilnie, wolałem czytać książki i potem używałem swojej wiedzy w potyczkach z nauczycielami i brylowałem na lekcjach historii. Książkami pomocnymi były „Moje życie” – autobiografia Lwa Trockiego, oraz „Zdradzona rewolucja”, która była ostrą krytyką stalinizmu. Imponowałem tymi lekturami kolegom i nauczycielom. Wybór studiów był spowodowany fascynacją pisarstwem Fiodora Dostojewskiego. Miłość do pisarza wróciła z siłą ogromną i przez ostatnie dwie klasy liceum Tomasz Terlikowski nieustająco czytał tylko jego dzieła. „Biesy” stały się ulubione. – To historia o immanentnym grzechu tkwiącym w naturze ludzkiej, a równocześnie o miłości jako próbie wyjścia z niego i sile wyzwalającej. To też opowieść o systemie ideologicznym, który niszczy człowieka. Fascynowała …