Poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Rozmowa z Piotrem Lipińskim, autorem biografii inżyniera Jacka Karpińskiego pt. „Geniusz i świnie”
Czasopismo"Magazyn Literacki Książki"
Tekst pochodzi z numeru4/2014


– Czy porównanie Jacka Karpińskiego z Billem Gatesem czy Stevem Jobsem jest równouprawnione?

– Niestety nie. Sam się przyczyniłem do takiej interpretacji, dając filmowi tytuł „Co się stało z polskim Billem Gatesem?”.  Zaintrygowało mnie porównanie użyte przez jednego z moich rozmówców, że gdyby Amerykanie skazali na śmierć cywilną Gatesa, to byłoby to czymś podobny do tego, co w PRL-u zrobiono z Karpińskim. Ale żeby być Gatesem, nie wystarczyło być świetnym informatykiem. Należało być jeszcze fenomenalnym biznesmenem, a z tym Karpiński kiepsko sobie radził. Jeszcze bardziej odległy był od Jobsa, który dla odmiany nie był wybitnym informatykiem, ale za to perfekcyjnym biznesmenem i marketingowcem. Karpiński prawdopodobnie najlepiej dogadałby się z drugim współzałożycielem Apple, Stevem Wozniakiem. Obaj byli skoncentrowani głównie na informatyce, do biznesu się nie nadawali. Słabość tych wszystkich porównań wynika jednak z istotnej różnicy: nie da się porównać funkcjonowania w gospodarce socjalistycznej i kapitalistycznej.

– Najpierw film, potem książka – to coraz częste zjawisko we współczesnej kulturze…

– Racja. Zwykle jednak takie książki są jedynie nieco bardziej rozwiniętą formą scenariusza, a „Geniusz i świnie” to opowieść idąca zdecydowanie dalej. Praca nad filmem trwała kilka tygodni, nad książką – kilka lat. Po skończeniu filmu dokumentalnego spostrzegłem, jak wiele pozostało fantastycznego, niewykorzystanego materiału. Jak dużo wątków warto rozwinąć, ale na to jest miejsce właśnie w książce, a nie w filmie, który bardziej posługuje się językiem emocji, a nie faktów. Zbierając materiały do książki ciągle coś odkrywałem, choćby niesamowitą historię taty Jacka.

– Ojca polskiego himalaizmu.

–  W 1939 roku kierował pierwszą polską wyprawą w Himalaje. Polacy zdobyli szczyt Nanda Devi. O klątwie tej góry zaczęto mówić, gdy zaginęli wszyscy czterej polscy wspinacze, którzy ją zdobyli. Nigdy nie odnaleziono ich ciał, żadnego z nich nie można było pochować. Dwóch pierwszych, Adama Karpińskiego i Stefana Bernadzikiewicza, porwała w nieznane lawina. Jakub Bujak, który po wojnie pracował w Wielkiej Brytanii dla przemysłu zbrojeniowego, w lipcu 1945 roku wyjechał na wspinaczkę w nadmorskie rejony Kornwalii i zniknął bez wieści. Ostatni uczestnik wyprawy, Janusz Klarner zaginął we wrześniu 1949 roku. Wyszedł wieczorem z domu i już nigdy nie powrócił. Mogło go aresztować UB i zamordować. Mógł popełnić samobójstwo. Do dziś nie wiadomo, co się stało. Ostatnią ofiarą owej klątwy Nanda Devi miał być brat Jacka, Marek. Zginął w Tatrach w roku 1957. Od tego momentu bohater mojej książki coraz rzadziej chodził w góry.

– Za to niebawem został TW „Stanisławem”. Nie mieści się w głowie, że na taki krok zdecydował konspirator Szarych Szeregów, podkomendy „Rudego”, świadek śmierci „Zośki” i powstaniec warszawski.

– Prawdopodobnie wykorzystano właśnie jego patriotyzm, a właściwie patriotyczną naiwność. Co jest dość smutne, bo pokazuje, jak nawet wybitnie inteligentnym człowiekiem można manipulować, grając jego przekonaniami i słabościami. Przedstawiciel wywiadu zaproponował Karpińskiemu tajną współpracę, która miała nie mieć niczego wspólnego z polityką, a jedynie z rozpracowywaniem zachodnich technologii na polskie potrzeby. Nawet w latach stalinizmu funkcjonariusze tajnych służb potrafili psychologicznym podstępem – a nie torturami czy pogróżkami – skłonić do współpracy aresztowanych ludzi podziemia. Ofiara wpadała w pajęczynę, której nie dostrzegała. Funkcjonariusz tajnych służb systematycznie też schlebiał Karpińskiemu, co ten w swojej naiwności przyjmował jako dobrą monetę. Ale pewnie trudno nie polubić kogoś, kto prawi nam komplementy. Trzeba jednak uwypuklić rzecz bardzo istotną rzecz: Karpiński rzeczywiście pracował dla PRL-owskiego wywiadu, ale zbierał jedynie informacje dotyczące zagranicznych technologii. Nikogo z Zachodu nie werbował, na nikogo w Polsce nie donosił.

– A SB desygnowała wkrótce swego człowieka do inwigilacji inżyniera.

– Przyjaciół poznajemy w archiwach IPN. Jeden ze znajomych Karpińskiego, Ryszard Lassota, okazał się donosicielem szczególnie gorliwie informującym Służbę Bezpieczeństwa o działaniach inżyniera. Na dokładkę jego donosy były pełne rad, jak należało walczyć z Karpińskim. Była w nich niezrozumiała potrzeba zaszkodzenia mu. Lassota sugerował, żeby wykorzystać informacje z życia prywatnego informatyka dla wywołania skandalu. To był już okres, kiedy całkowicie wygasły związki Karpińskiego z wywiadem. Ze współpracownika SB stał się jej ofiarą.

 – Czy flagowy projekt Jacka Karpińskiego – komputer K-202, sensacja w skali światowej z początku lat 70 – wszedłby do masowej produkcji gdyby nie upadek Franciszka Szlachcica?

– To jest wysoce prawdopodobne. A przy okazji pokazuje, czym rządziła się gospodarka socjalistyczna. Zapotrzebowanie rynku było niezbyt istotne, najważniejsze były decyzje polityczne. Trudno przewidywać, jak dalej potoczyłyby się losy K-202. Czy rzeczywiście rozwijano by konstrukcję, czy też, mimo wsparcia Szlachcica, przeważyłaby opinia Moskwy, że należy skoncentrować się na systemie RIAD? Może jednak konstruktorzy K-202 mieliby szansę dłużej pracować nad komputerem, nad jego kolejną, lepszą generacją, co przecież planowano. Może właśnie taką ulepszoną wersję udałoby się przez kilka lat produkować? Przecież na rynku pojawiło się kilkaset egzemplarzy Mery-400, która była tak zmodyfikowaną wersją K-202, aby nie naruszyć patentów należących do Karpińskiego.

 – Czemu w takiej sytuacji inżynier nie chciał pozostać na Zachodzie, gdzie gwarantowano mu komfortowe warunki do pracy?

– Zapewne właśnie z poczucia patriotyzmu, rozumianego w bardzo tradycyjny sposób. Bo ile osób dzisiaj zrezygnuje z wyżej płatnej pracy za granicą, twierdząc, że chce pracować dla Polski? Ale w ustach Jacka Karpińskiego takie tłumaczenie brzmiało wiarygodnie. Był żołnierzem Armii Krajowej, ciężko ranionym już w pierwszym dniu Powstania Warszawskiego. Jeśli ktoś ryzykuje dla Polski życie – ile osób dziś by się na to zdecydowało?

– Kto chce też dla niej pracować, nawet jeśli u władzy są komuniści.

Oczywiście, można też doszukiwać się bardziej przyziemnych powodów. Prawdopodobnie na emigrację nie zdecydowałaby się jego matka, Wanda, wybitna specjalistka od medycyny sportowej, pracująca na Akademii Wychowania Fizycznego. Mógłby mieć też problemy ze sprowadzeniem reszty rodziny. Choć przecież z żoną wyjeżdżał na Zachód, więc pozostanie za granicą razem z bliskimi nie musiało być wcale trudne. W niektórych okresach swojego życia Karpiński podróżował po świecie w sposób nieporównywalnie bardziej swobodny, niż przeciętny obywatel PRL. A w innych okresach pozbawiano go możliwości wyjazdu nawet do krajów socjalistycznych.

– Groziło mu uwięzienie?

– Latem 1981 roku wydawało się to możliwe, choć przed kilkoma laty – wobec blokowanej przez władzę ludową pracy naukowej czy racjonalizatorskiej – przeprowadził się pod Olsztyn, gdzie żył z hodowli nierogacizny. Najbardziej „betonowa” prasa publikowała przeciwko Karpińskiemu ostre paszkwile. Wyraźnie stał się przeciwnikiem władzy. Pod wpływem tej nagonki wyjechał do Szwajcarii, gdzie w następstwie 13 grudnia osiadł na 9 lat. Pomocą dłoń wyciągnął do niego wówczas znacznie wcześniejszy emigrant -Stefan Kudelski, wybitny polski konstruktor profesjonalnych magnetofonów radiowych. Pochodzący ze Stanisławowa.

– Brakuje mi w książce opisu życia osobistego inżyniera…

– Kiedy po emisji filmu zatelefonowałem do Karpińskiego mówiąc, że chętnie napisałbym o nim książkę, chwilę się zawahał, po czym powiedział: „Jest tylko jeden problem. Miałem trzy żony i wiele innych kobiet. Milczeć o nich głupio, ale opowiadać też niezbyt mądrze”. Byłem, więc przygotowany na taką rozmowę, ale niestety mój interlokutor umarł. Postanowiłem jedynie zaznaczyć ten wątek, lecz go nie rozwijać. Jedna z bliskich mu kobiet zaprosiła mnie na spotkanie, podczas którego długo tłumaczyła, jak zła była żona, którą wybrał zamiast niej. Widać było, jak bardzo nadal pielęgnuje smutek. Karpiński był kobieciarzem, ale dokładniejsze opowiadanie o tym nawet dziś zraniłoby wiele osób.

Rozmawiał Tomasz Zb. Zapert