W tym roku przypada 60-lecie wydawnictwa Iskry, a do tego jeszcze twój jubileusz 25 lat pracy jako prezesa tej oficyny… Już Stefan Kisielewski mówił, że obchodzenie różnych rocznic nie ma żadnego sensu, bo jest to sztuczne i nieprawdziwe. Z drugiej strony ćwierć wieku to ładnie brzmi. Rzeczywiście, wytrwać za jednym biurkiem tak długo to jest wyczyn, ale czy jest to wyczyn, o którym warto mówić? Nie jestem pewien i mówię to zupełnie serio. Wywiad ze mną jest elementem autokreacji i czy ona ma sens? Czy ktoś będzie mnie bardziej lubił? Co tak naprawdę z tego wynika? Zobaczymy! Są ludzie, którzy to lubią. Pewnie 15 lat temu sam prosiłbym, żebyś przeprowadził ze mną wywiad, ale tak to chyba jest, że z czasem się nam odmienia. We wrześniu 1987 roku zostałeś „skierowany do pracy na odcinku kultury” w wydawnictwie Iskry. Wygrałem konkurs, bo takie już były wtedy procedury. Konkurs był oczywiście ustawiony? Tak, startowałem ze znacznym handicapem, jednak konkurs miał swoje etapy i miałem konkurentów. Jednym z nich był Zdzichu Pietrasik, od lat szef działu kultury w „Polityce”, drugim był nieżyjący już Marek Rasiński, a trzecim Andrzej Wójcik, który prowadził wydawnictwo Interart, a potem związał się z Belloną. A skąd ty przyszedłeś? Z Komitetu Centralnego PZPR, gdzie byłem sekretarzem osobistym prof. Mariana Orzechowskiego, wówczas sekretarza Komitetu Centralnego, a potem prof. Tadeusza Porębskiego, również sekretarza KC. Przed tym jednak wyszedłeś z ciekawego środowiska wrocławskiego… We Wrocławiu skończyłem prawo i filozofię, tam się doktoryzowałem z nauk politycznych u prof. Mariana Orzechowskiego nim został sekretarzem KC, a potem ministrem spraw zagranicznych. Byłem jego najbliższym uczniem i mimo, że zostałem wtedy wybrany wicedyrektorem Instytutu Nauk Politycznych, to na miesiąc przed stanem wojennym wylądowałem w KC w Warszawie. Przetrwałem tam do 1987 roku. I oczywiście musiałem sobie w jakimś momencie odpowiedzieć na pytanie, co dalej? Powrót na uczelnię był raczej trudny, a do Wrocławia niemożliwy. Kogo z bliskiego ci wrocławskiego środowiska możemy przypomnieć? Andrzeja Adamusa? Andrzej Adamus był ze mną na studiach, na prawie, siedzieliśmy w jednej ławce na zajęciach. Chyba w środowisku wydawniczym to jedyny rozpoznawalny kolega z tamtych czasów, bo nie liczę oczywiście środowiska poetów i pisarzy, z którymi pozostawałem w bliskich relacjach w swoich czasach hippisowskich. Myślę tu o Rafale Wojaczku czy Edwardzie Stachurze, któremu gdybym wtedy powiedział, że będę wydawać jego dzienniki i staniemy się rodziną, to pewnie by nie uwierzył. Tego nikt nie był w stanie przewidzieć. Jakie jest to twoje pokrewieństwo z Edwardem Stachurą? Mój młodszy syn Borys ożenił się z wnuczką brata Steda. Dodam, że pozostawałem też w rodzinnych parantelach z Markiem Hłasko. Kto jeszcze z dawnego Komitetu Centralnego PZPR zaistniał potem na rynku wydawniczym? Moim kolegą był Jacek Marciniak, który jest bardzo dobrym wydawcą i kieruje wydawnictwem Studio Emka. Bogusia Genczelewska, do niedawna szefowa handlowa wydawnictwa Muza? Oczywiście, że znałem ją w tamtym czasie. Był jeszcze Adam Kaczmarek, wówczas zastępca kierownika Wydziału Kultury w KC, już nieżyjący, a który zakładał wydawnictwo Muza. Michał Jagiełło? Michał Jagiełło był zastępcą kierownika Wydziału Kultury, ale w momencie wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 roku złożył legitymację partyjną i przeszedł do innych środowisk. W 1987 roku zostałeś więc szefem Iskier… Zostałem szefem wydawnictwa, ale zaraz potem zostałem wiceprzewodniczącym Porozumienia Wydawców, czegoś co było takim nieformalnym ciałem. W Polsce było wtedy czterdziestu kilku wydawców licząc tych, którzy poruszali się w kręgu literatury pięknej i łatwo było nas wszystkich zebrać. Przewodniczącym był Rafał Łąkowski, szef PWN, ale wiceprzewodniczącym i takim spiritus movens był Jerzy Wysokiński, szef wydawnictwa Alfa, który bardzo rozszerzył działalność tej oficyny. Po latach został ministrem u prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Spośród innych wydawców w Porozumieniu był również Stanisław Bębenek z Czytelnika i Andrzej Kurtz z Wydawnictwa Literackiego, który był moim idolem wydawniczym. W owych czasach kierowanie wydawnictwem było czymś zupełnie innym. Pośredniczyło się pomiędzy autorami a władzą polityczną, a najmniej znano się na ekonomii, ponieważ nikogo to nie musiało obchodzić. Był jeden odbiorca hurtowy czyli Składnica Księgarska, która regularnie przekazywała pieniądze na konto za sprzedane egzemplarze, a prawie wszystko co się wydawało było sprzedawane. Trzeba było jednak walczyć o papier… O papier i o moce w drukarni. Dobrze sobie przypominam, jak wydawcy musieli jeździć z teczkami pełnymi trunków do dyrektorów drukarni i zabiegać o ich przychylność, o możliwość ulokowania książki za rok czy dwa. Teraz drukarze przyjeżdżają do ciebie? Nie, ponieważ jestem wyjątkowo monogamiczny i mam tylko jednego drukarza Andrzeja Janickiego i niezależnie, w której jest drukarni, to u niego drukuję. Podobnie mam jednego dystrybutora – firmę Dictum. Mam też jednego grafika – Andrzeja Bareckiego i to tak trwa bardzo, bardzo długo. Podobno nie we wszystkim w życiu jesteś taki monogamiczny… Odpowiedź na to pytanie wykracza poza temat naszego wywiadu. To jeszcze pytanie o Porozumienie Wydawców. Był to jakby pierwszy ruch samorządowy w naszej branży, myślę o samorządzie gospodarczym. Wszystkie wydawnictwa przecież znajdowały się pod czapką ministerstwa kultury, a Porozumienie Wydawców tworzyło coś w rodzaju struktury poziomej, z którą partia walczyła. Nie dostrzegałem wtedy walki z …