Czwartek, 2 grudnia 2021
Rozmowa z JOANNĄ HÜBNER-WOJCIECHOWSKĄ

Kolekcjonerem pamiątek rodzinnych może zostać każdy…
Jak najbardziej, choć wymaga to pewnej dojrzałości. Zazwyczaj dziedziczymy różne pamiątki po naszych przodkach, np. po dziadkach, kiedy jesteśmy młodzi i nie w głowie nam ślęczenie nad papierzyskami z pozoru bezwartościowymi. Żyjemy w pośpiechu, zaaferowani swoimi sprawami i zależy nam na jak najszybszym uporaniu się z problemem. Moja rada – nie pozbywajmy się bez namysłu wszystkiego, zapakujmy do pudeł dokumenty, zdjęcia itp., a gdy tempo naszego życia zwolni, sięgnijmy po nie. Rozwiązywanie rodzinnych zagadek i składanie puzzli z tych nielicznych zachowanych elementów okaże się fascynującym zajęciem. Gwarantuję satysfakcję, którą i ja odkryłam po latach, zagłębiając się w rodzinne archiwa. Jeżeli obce jest nam myślenie o przyszłości, a spodziewamy się, że odziedziczony spadek może przedstawiać rynkową wartość, dobrze skonsultować decyzję z rzeczoznawcą. Śmietnik powinien być absolutną ostatecznością.

Jakie kryteria stosować przy podejmowaniu takich decyzji? Co zostawić, a czego się pozbyć bez zmrużenia oka?
Trudno powiedzieć. W  tej chwili już np. przedmioty sztuki użytkowej z lat siedemdziesiątych XX wieku mają swoją cenę. Jeżeli odziedziczymy mieszkanie po dziadkach, którzy żyli i urządzali się w latach sześćdziesiątych i  siedemdziesiątych XX wieku, to możemy liczyć na szklane wazony cenionych obecnie projektantów, dobre kryształy i ceramikę. Również pocztówki i książki dla dzieci z tych lat (to był złoty okres polskiej ilustracji książkowej), wydane wprawdzie na marnym papierze, mają swoją wartość. Zatem warto wrzucić chociażby do wyszukiwarki internetowej i sprawdzić, czy pojawiają się one na aukcjach.
Zachęcam też do sięgnięcia po moją książkę, ponieważ można ją czytać na wyrywki, wybierając interesujące rozdziały. Nawet jeśli nie uda nam się znaleźć analogicznych przedmiotów w odziedziczonym spadku, zyskamy wiedzę, jakimi tropami podążać w poszukiwaniu ich genezy i jak datować obiekty. Przewodnik adresowany jest też do osób interesujących się historią, obyczajowością, a przede wszystkim sztuką.

Pani książka „Rodzinne pamiątki” ma podtytuł „Osobliwy przewodnik dla kolekcjonerów”. Dlaczego „osobliwy”?
Dlatego, że bazuję na historii moich rodzin po mieczu i po kądzieli. Odziedziczyłam po nich wiele różnorodnych przedmiotów, które dobrze oddają specyfikę terenów, z których się wywodzili, tj. Kresów, Galicji i Królestwa Polskiego. Reprezentowali też odmienne środowiska społeczne. Jedni byli ziemianami, drudzy urzędnikami w służbie państwowej. Dodatkowo po rodzicach pozostało mi wiele rzeczy z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Mama była pasjonatką butów i nigdy ich nie wyrzucała. Podobnie było z ubraniami, i to wszystko ma dziś określoną wartość. Jestem wdzięczna moim przodkom, że mimo licznych przeprowadzek wynikających z zawirowań historii ocalili tak wiele. Dzięki tym przedmiotom – meblom, obrazom, listom, fotografi om, różnym dokumentom – mogłam odtworzyć ich pasjonujące dzieje.

Hübnerowie pochodzą z Galicji?
Tak. To austriackie nazwisko, o  czym świadczy herb. Hübnerowie, wchodząc w związki małżeńskie z Polkami, polonizowali się. W Austrii co drugi obywatel to Hübner. Tak jak u nas Kowalski.

Książkę otwierają i zamykają drzewa genealogiczne sięgające końca XVIII wieku. Trudno było je odtworzyć?
Mogłam to zrobić dzięki zachowanym dokumentom: aktom chrztów, ślubów, zgonów. Wiedząc, gdzie dana osoba zmarła, możemy uzyskać dodatkowe informacje w archiwach kościelnych. Coraz ważniejszą rolę odgrywa internet, gdyż niektóre archiwa państwowe zostały zdigitalizowane i są powszechnie dostępne. To znakomicie ułatwia pracę. Świetnym źródłem jest Wielka Genealogia Minakowskiego, która zawiera najpełniejszą genealogię elit polskich od XII do XXI wieku. I co ważne, umożliwia wprowadzanie naszych prywatnych odkryć i koligacji co do osób uwzględnionych w spisie.

Z czyjej pomocy pani korzystała? Czy są jakieś organizacje, instytucje wyspecjalizowane w tym zakresie?
Oczywiście. Szczególnie jeśli chodzi o  Kresy. Podaję w  książce adresy e-mailowe instytucji, które pomogą nam w  poszukiwaniu informacji źródłowych w  archiwach litewskich czy ukraińskich, oczywiście odpłatnie. Dzięki ludziom tam pracującym udało mi się zidentyfikować miejsca, które nie widnieją na żadnej mapie, jak np. folwark Jodańce, gdzie urodził się mój dziadek.

Co panią zaskoczyło?
To, że odkryłam bardzo wiele rzeczy, o których w mojej rodzinie się nie mówiło. Np. osoby, o których istnieniu nie wiedziałam, jak siostry jednej z moich babć. Najstarsza, jak się okazało, była znaną mezzosopranistką. Udało mi się też rozwikłać zagadkę miejsca, z którego w połowie XIX wieku mój dziadek wysyłał listy. Oczywiście sprzyjało mi szczęście, ale przede wszystkim był to rezultat pogłębionej kwerendy archiwalnej i uporu w dążeniu do celu.

Najcenniejsze obiekty, jakie pozostały w pani domu?
Na pewno dokumenty, które moja babcia jako jedyne ocaliła z powstania. Potwierdzają one służbę publiczną Karola Hübnera od początku XIX wieku najpierw pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego, później wielkiego księcia Konstantego. Te bezcenne dokumenty z woli mojego ojca przekazałam do Muzeum w Opocznie, ponieważ rodzina była związana z tym miastem. Dysponuję tylko ich kserokopiami. Pamiętajmy: przekazując dokumenty rodzinne do archiwów czy muzeów, zawsze róbmy kopie z myślą o przyszłych pokoleniach, naszych dzieciach czy wnukach.

Myślę, że w każdym domu jedną z najczęstszych pamiątek są fotografie. Jak z nimi postępować?
Nie ukrywam, że ja naszego archiwum fotograficznego nie poddawałam żadnej konserwacji, zdjęcia są w albumach. Na pewno XIX-wieczne zdjęcia warto przekładać bibułkami, ale prawdę powiedziawszy, nie posiadam fachowej wiedzy na ten temat, dlatego zainteresowanych odsyłam do książki Zenona Harasyma „Stare fotografie. Przewodnik kolekcjonerów”, która kilka lat temu ukazała się nakładem Arkad. Natomiast to, na co warto zwracać uwagę z punktu widzenia ich kolekcjonerskiej wartości, to rewers, będący swoistą wizytówką firmy fotograficznej. Na przykład przedstawiciele mojej rodziny po kądzieli na początku XX wieku mieszkali w Kijowie. Działały tam wtedy dwa znane atelier: Franza de Mezera i Włodzimierza Wysockiego, ich zdjęcia nawet anonimowych osób reprezentują najwyższy kunszt i są poszukiwane przez kolekcjonerów. Fotografia to też bezcenne źródło informacji o epoce, o ludziach, ich wyglądzie, sposobie ubierania, fryzurach itp. Często odnajdowałam na fotografiach moich babć brosze czy kolczyki, które odziedziczyłam i z upodobaniem noszę. To miłe uczucie.

Jak postępować z zachowanymi dokumentami? W domu na Mazurach, w którym spędzam wakacje, wisi na ścianie oprawione w ramy prawo jazdy formatu A3, wydane tuż po pierwszej wojnie światowej.
Ważne dokumenty najlepiej przekazać do odpowiednich archiwów. Wydaje mi się, że kolejne pokolenia już nie będą w stanie ich docenić. Mam głównie na myśli akty chrztu, kwestionariusze repatrianckie czy dokumenty wydawane w  Teheranie uchodźcom z  obozów w Rosji. Część rodziny, po morderczej drodze z Kazachstan, dotarła do Indii, skąd później trafiła na emigrację do Londynu. Zadziwiające, jak różnie układały się losy poszczególnych osób z rodziny wplecione w wydarzenia wielkiej historii. Idąc tropem naszych bliskich, poszerzamy swoją wiedzę także na tematy ogólne.

Porządkujemy…
Zdecydowanie. Ja z Karolem Hübnerem miałam problem. Gdyby spojrzeć na niego z dzisiejszego punktu widzenia, to można by go uznać za kolaboranta, bo służył każdej władzy, jaka była. A  on był tylko dobrze przygotowanym, solidnym urzędnikiem wysokiego szczebla i każdy korzystał z jego wiedzy i umiejętności. Choć fakt, że był kuratorem Uniwersytetu Jagiellońskiego z nadania trzech mocarstw rozbiorowych, nie był szczególnie chwalebny.

Chyba najłatwiej przechowuje się wiszące na ścianach obrazy i stojące na kredensach i serwantkach bibeloty?
Gdy wchodzę do czyjegoś mieszkania, to od razu widzę, czy ma ono historię zapisaną w przedmiotach. Klimat domu wiele mówi o kulturze osobistej właścicieli. Nawet nowocześnie urządzone mieszkanie, w którym znajdzie się miejsce dla babcinej serwantki czy zdjęcia przodka, od razu zyskuje inny wymiar. Lubię, gdy ludzie otaczają się przedmiotami, które należały do ich najbliższych. Wiem, że dają im one poczucie zakotwiczenia, zakorzenienia, bo sama tego doświadczam. Fakt, że pracuję przy biurku mojego dziadka, przypomina mi o ciągłości rodu. Na ścianie wiszą fotografie bliskich mi osób, z którymi codziennie wymieniam spojrzenia. Zdaję sobie sprawę, że w pokoleniu mojego syna potrzeba kultywowania dziedzictwa jest dużo mniejsza. Może przyjdzie ona z wiekiem? Rozumiem obecny minimalizm, ale go unikam. Nie lubię też przeładowanych/zagraconych pomieszczeń, kieruję się zasadą złotego środka, czyli równowagi w przestrzeni.

Jak postępować z platerami, srebrnymi paterami, tacami, w  posiadanie których weszliśmy? Jak je czyścić? Podawać gościom?
Mam sporo takich przedmiotów i przyznaję, że używam ich od święta, np. secesyjne talerze stawiam na stole tylko do kolacji wigilijnej. Ale już posrebrzanych sztućców z okresu międzywojennego używam na co dzień. Trzeba pamiętać, żeby nie wkładać ich do zmywarek. Zwracam na ten fakt uwagę, bo to nie dla wszystkich jest oczywiste. Jeśli mamy ręcznie malowany półmisek i włożymy go do zmywarki, to po kilkudziesięciu cyklach pożegnamy się ze złotym rantem, a z czasem zatrze się też dekoracja. To samo dotyczy posrebrzanych sztućców. Należy myć je ręcznie. Mam też liczne srebrne secesyjne patery, żardiniery znanych firm – jak Bracia Buch czy Henneberg. Zawsze czyszczę je cytrynowym cifem i miękką stroną gąbki. Czasem kupuję specjalne preparaty do czyszczenia mosiądzu czy srebra, ale raczej posługuję się domowymi sposobami.

W socjalizmie czyściliśmy pastą do zębów…
Oczywiście, dziś też mi zdarza czyścić w ten sposób srebro. Domowe sposoby są bardzo dobre. Na pewno nie polecam różnych chemicznych preparatów do czyszczenia np. politurowanych mebli, bo pozostawiają na nich tłustą, grubą warstwę, która jest nie do usunięcia. I w gruncie rzeczy nie chroni, ale niszczy mebel.

Panie chętnie noszą biżuterię po przodkach.
To prawda, sama odziedziczyłam kilka wyjątkowej urody pierścionków z okresu międzywojennego babci Hübnerowej, noszę je na co dzień, a te z brylantami – od wielkiego święta. Nie wiem, do kogo trafią, ponieważ nie mam córki ani wnuczki, a zawsze były dziedziczone po kądzieli. Mam też piękną srebrną biżuterię powojenną z lat sześćdziesiątych XX wieku sygnowaną „ORNO” i „Warmet”. W owym czasie działało kilka firm, których wyroby nie tylko zachwycają formą, ale mają też swoją określoną wartość rynkową.

Czy otrzymane po przodkach obrączki należy przetapiać, dając im nowe życie?
Ja akurat brałam ślub tuż przed stanem wojennym, w  ciężkich czasach PRL-u  i  nie stać nas było na złote obrączki. Wtedy z dużym bólem przecięliśmy grubą obrączkę dziadka i zrobiliśmy z niej dwie. Ale w obecnych, bardziej dostatnich czasach nie wykonałabym tej operacji. Takie obrączki mają najczęściej wygrawerowaną datę zaślubin, więc jest to dodatkowa informacja o ważnym wydarzeniu w rodzinie.

Jak postępować z drobnymi pamiątkami typu papierośnica, zapalniczka czy kuferek na kosmetyki? Są wartościowe?
Oczywiście, że są. Dobrze zachowane kuferki firmy Leichner, jaki miała moja mama–aktorka, na internetowych aukcjach za granicą, głównie w Anglii, osiągają wysokie ceny. Za granicą wyroby z lat czterdziestych, pięćdziesiątych XX wieku, jak buty, ubiory, koronki, są przedmiotem zainteresowania kolekcjonerów. Tak jest we Włoszech czy Francji, ale jeszcze nie w Polsce.

Pewnie to wynika z naszych losów, jakże odmiennych od np. bezpiecznej od wieków Anglii.
Zdecydowanie. Nie jesteśmy tu w pozycji uprzywilejowanej. Nasi przodkowie albo zostali wygnani z Kresów w przysłowiowej jednej koszuli, albo wszystko stracili w wyniku działań wojennych. W ciężkim okresie niedoborów w PRL-u wszystkiego brakowało, a to, co ocalało, przerabiano na różne sposoby. Na szczęście mojej mamie udało się zachować wiele rzeczy nietkniętych przeróbkami.

Zatem jak chronić tkaniny, stare koronki, kapy, narzuty itd.?
Jeśli mówimy o tkaninach z okresu międzywojennego i wcześniejszych, to dobrym adresem są pracownie konserwacji przy muzeach, np. w Centrum Włókiennictwa w Łodzi. Trzeba się jednak liczyć ze sporym kosztem. Przyznaję, że ze swoimi tkaninami nic szczególnego nie robiłam, z wyjątkiem ochrony przed molami. W książce pokazałam kapę z lat pięćdziesiątych XX wieku, która przez dziesięciolecia leżała na dnie szuflady. Zobaczyłam swoje czarno-białe zdjęcie z dzieciństwa, na którym na niej siedzę – i postanowiłam ją pokazać w kolorze, tym samym precyzyjnie ją datując.
Książka pozwoliła mi uporządkować rodzinną historię, prześledzić losy przedmiotów, teraz czas, by trafiły one do muzeów i archiwów, choć rozstanę się z nimi nie bez żalu.

Joanna Hübner-Woyciechowska, dr historii sztuki, marszand, wieloletni pracownik IS PAN, jest autorką kilku książek, kilkudziesięciu artykułów, biogramów w „Słowniku Artystów Polskich” oraz tłumaczką książek z zakresu historii sztuki.  Spod jej pióra w serii „Przewodnik dla kolekcjonerów” wyszły także: „Art déco”, „Lata 60. XX w. Sztuka użytkowa”, „Sztuka Skalnego Podhala”.

Autor: Rozmawiał Tadeusz Deptuła