Kilka tygodni temu powstała w Polsce nowa spółka należąca do grupy Klett – Akademia Kletta. Jakie wiążą z nią panowie nadzieje? Michael Klett: Spółka specjalizuje się w nauce na odległość, jest to pierwsza nasza tego typu inicjatywa poza obszarem niemieckojęzycznym. Wiążemy z nią duże nadzieje, Polacy coraz więcej inwestują w kształcenie. A szkoły korespondencyjne to przyszłość edukacji. Ludzie często podróżują, nie mają czasu chodzić na normalne kursy, nowe formy komunikacyjne otwierają natomiast nowe możliwości. Nie będziecie pierwszymi w Polsce, którzy próbują kształcić w formie korespondencyjnej. Czy zanim powstała Akademia Kletta badaliście nasz rynek? MK: Oczywiście. Poziom szkół uczących na odległość jest w Polsce niższy niż w wielu krajach Europy Zachodniej. Dlatego chcemy zaoferować bardziej nowoczesną metodologię nauczania. Na jaką grupę odbiorców liczycie, jaki obrót? MK: Na początek nie mamy wielkich oczekiwań, liczymy jednak, że ten rynek będzie systematycznie rósł. Klett ma w Polsce też inne spółki – wydawnictwa LektorKlett i Dr. Josef Raabe, obydwie przynoszą co roku kilka milionów złotych zysku. Ile panowie zainwestowali w ich rozwój? MK: Klett jest firmą rodzinną, inwestujemy zatem ostrożnie. W przypadku wydawnictwa LektorKlett odkupiliśmy część udziałów w poznańskiej oficynie Lektor, której następnie udzieliliśmy pożyczki na rozwój oraz udostępniliśmy nasze licencje, knowhow, nawiązaliśmy współpracę redakcyjną oraz kontakty z partnerem Kletta w Niemczech – oficyną Cambridge University Press. W przypadku serii do nauczania języka francuskiego i hiszpańskiego polska spółka współpracuje z firmami Kletta w Paryżu i Barcelonie. Z sukcesem udało się w Polsce wprowadzić nasz sztandarowy produkt – serię do nauczania języków obcych „Pons”. W przypadku wydawnictwa Raabe zainwestowaliśmy siedem lat temu w pewien pomysł, w grupę ludzi. To nie były duże środki, ale firma rosła bardzo szybko. Podobnie zresztą wyglądały nasze inwestycje w innych krajach – polityka drobnych kroków przynosi dobre rezultaty. Szukacie nisz rynkowych? MK: Jak powiedziałem, inwestujemy ostrożnie, wykorzystując wcześniejsze doświadczenia na rynku niemieckim i w innych krajach. Firmy rodzinne mają dwa źródła pozyskiwania środków na inwestycje – wypracowane zyski i kredyty. W przeciwieństwie do spółek giełdowych nie jesteśmy zorientowani na maksymalizowanie wyników, lecz na stabilny rozwój. Nie przeznaczamy wielkich środków na akwizycje, choć zdarza nam się przejmowanie innych spółek. Wzrost zawdzięczamy głównie konsekwentnemu rozwijaniu dotychczasowych projektów, najczęściej naszych, autorskich. Dobrym przykładem może być „Pons”, jest to marka, która powstała 30 lat temu jako projekt słowników dwujęzycznych. Przez 25 lat inwestowaliśmy w nią po milion marek rocznie i dopiero po tak długim okresie projekt zaczął nam przynosić zyski. Dziś dysponujemy jednak ogromną ofertą tytułową, która pozwala nam wejść z serią praktycznie w dowolnym kraju i wprowadzić od razu ok. 50-60 tytułów. Są to nie tylko słowniki, ale też podręczniki, rozmówki, samouczki, zestawy multimedialne. Jakie były zyski i obroty Grupy Klett w ubiegłym roku? MK: 340 mln euro obrotu i 6,5 mln euro zysku. Niewielki zysk wynika z inwestycji. Wzrost przychodów obserwujemy systematycznie od 1990 roku. A w Polsce? Philipp Hausmann: Przychód wyniósł kilkanaście milionów euro. W Niemczech Klett jest największym wydawcą podręczników szkolnych. W Polsce także próbowaliście sił na tym rynku, ale bez sukcesu. MK: Próbowaliśmy wydawać podręczniki do nauki przedmiotów ścisłych. Były to licencje podręczników niemieckich i nie przyjęły się. Dlatego większe nadzieje wiążemy z nauczaniem języków obcych. Rezygnujecie całkowicie z wydawania podręczników w Polsce? MK: Nie wykluczamy przejęcia jakiegoś wydawcy edukacyjnego, ale nie jest to teraz naszym priorytetem. Jako przewodniczący Rady Nadzorczej akceptuję wszystkie większe akwizycje i przynajmniej do naszego posiedzenia w czerwcu br. mogę zapewnić, że żadne decyzje w tej sprawie nie zapadną. Na pewno pilnie śledzimy polski rynek edukacyjny. W Niemczech jest trzech dużych wydawców edukacyjnych – Klett, Westermann i Cornelsen. U nas ten rynek jest bardzo rozdrobniony. Czy myśli pan, że nastąpi konsolidacja i – tak jak u was – pozostanie tylko kilku graczy? MK: Jest to bardzo prawdopodobne. Podobnie jak w Niemczech, tak i w Polsce, rynek się kurczy z uwagi na niekorzystne tendencje demograficzne. Klett kilkakrotnie był wymieniany jako partner w procesie prywatyzacji Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Czy będziecie skupować akcje WSiP na giełdzie? MK: Jest to mało prawdopodobne, przejęcie kontroli nad spółką giełdową byłoby bardzo kosztowne, a nie interesuje nas udział w roli mniejszościowego akcjonariusza, lecz długofalowa obecność. Byliśmy zainteresowani udziałem w prywatyzacji, ale po pierwsze cena, jakiej oczekiwał polski właściciel, była wygórowana, po drugie – obawialiśmy się licznych komplikacji po przejęciu firmy, zarówno natury politycznej, jak i prawnej, wreszcie konieczności negocjowania z pracownikami. Oceniliśmy, że ryzyko jest za duże. Podkreśla pan, że Klett to firma rodzinna, jednak obecnie – …