W poprzednim numerze Biblioteki Analiz zatrzymaliśmy się przez chwilę przy sylwetkach kilku oficyn, których historia zaczęła się w Polsce Ludowej, a które prosperują także dziś, ze zmiennym jednak szczęściem, co staraliśmy się w tekście pokazać. Dziś druga część cyklu, którym staramy się wpisać w przypadającą w tym roku dwudziestą rocznicę powstania wolnego rynku wydawniczego w Polsce. WSiP: lekcja pokory Przez pierwsze lata po transformacji, a i ostatnio, pieszczoch mediów. Także największy beneficjent monopolistycznej pozycji z niesłusznych czasów, co w tych późniejszych miało tyleż dobrych, co i złych konsekwencji. Choć firma nigdy tak naprawdę głodem nie przymierała (a bywało, że zmusiła do niego innych rynkowych graczy), i ją dotknął w końcu przymus zaciskania pasa i baczniejszego przyglądania się zarabianym, a jeszcze bardziej wydawanym pieniądzom. Z zadufanej w sobie i rynkowo dość aroganckiej firmy, która na rynku podręczników dzieli i rządzi, musiała przestawić się na nowe tory, pokornie przyjmując gorzką lekcję udzieloną przez młodych, aczkolwiek – jak się rychło ukazało – kąśliwych i głodnych biznesowego sukcesu wilczków. Najnowsza historia Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych to – jak się zdaje – w pełni uprawnione konsumowanie skutków prywatyzacji, a zwłaszcza upublicznienia walorów. W wyniku tych procesów po smutnym, a bywało, że i zabawnym, okresie zasiadania w fotelu prezesa Bogusława Dąbrowskiego stery oficyny przejął Stanisław Wedler, który okazał się menedżerem nie tylko sprawnym, ale i dobrze radzącym sobie z otoczeniem, nierzadko z wdziękiem. Kiedy podkpiwano sobie na korytarzach, że do WSiP przyszedł z firmy zajmującej się produkcją wyrobów bawełnianych (że niby gorszej, ponieważ nie związanej z kulturą i edukacją), ujął swych adwersarzy publicznie przyznając, że na dobrą sprawę „ręczniki i podręczniki to… taki sam biznes”. Dziś kierowane przez niego WSiP nie tracą już rynku i zdają się skutecznie wychodzić z poprzednich, nie zawsze udanych inwestycji, porządkując działalność na wszystkich frontach. Co więcej – sięgają po udziały w innych segmentach niż szkolny, rozsądnie dywersyfikując ofertę. I czego naprawdę im brak, to celne inwestycje w segmenty niekoniecznie stricte wydawnicze, a bardziej technologiczne. Rozwijanie tych kompetencji powinno stać się dla WSiP punktem numer jeden, tak w krótko-, jak i długookresowej strategii rozwoju. W innym wypadku młode wilczki zaczną wyszarpywać kolejne kawałki smakowitego edukacyjnego mięsiwa. A warunki mają ku temu wyśmienite. Największy konkurent WSiP to przecież Nowa Era, razem z Young Digital Planet (jednym z potentatów, gdy chodzi o e-edukację) należąca do fińskiej grupy medialnej SanomaWSOY. Trzeba się spieszyć! Arkady: piękno i… zyski Gdyby nie opłakane w konsekwencjach gmeranie we własnym systemie dystrybucji (vide burzliwa historia powołanych przez …