Sobota, 29 maja 2021
ROZMOWA Z IRENEUSZEM GODAWĄ, WSPÓŁZAŁOŻYCIELEM I WSPÓŁWŁAŚCICIELEM WYDAWNICTWA SZARA GODZINA
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeruBiblioteka Analiz nr 547 (10/2021)

Pracę zawodową na rynku książki zaczynał pan jako księgarz…
Zgadza się, mój pierwszy zawód i kompetencje były – i pozostały – księgarskie. I była to praca w Domu Książki w Katowicach w latach osiemdziesiątych. De facto jestem dyplomowanym księgarzem, pracowałem w księgarni Pegaz przez kilka ładnych lat. Ale w pewnym momencie, w latach dziewięćdziesiątych, rozstałem się z książką, angażując się w inne rozwiązania biznesowe. Jednak życie kreśli różne scenariusze, koło historii zakręciło się i znów wróciłem do książki.

Od 2000 roku ponownie związałem się z branżą, przez kilka lat pracowałem w wydawnictwie Videograf jako dyrektor handlowy. Zacząłem pracę z książką i tak sobie myślę, że to z książką zakończę moją długoletnią karierę zawodową.Od 2012 roku jest pan zaangażowany w działalność wydawnictwa Szara Godzina….
Tak, to nasze rodzinne przedsięwzięcie. W 2017 roku nastąpiła zmiana wspólnika. Od tego roku to mój syn jest wspólnikiem w wydawnictwie. Jak widać, radzimy sobie na tym rynku, nasza oferta jest już ustabilizowana. Udało nam się pozyskać stałe grono czytelniczek i czytelników, którzy kojarzą naszą oficynę przede wszystkim z literaturą obyczajowo-historyczną. Wcześniej wydawaliśmy kryminały, nie odnosiliśmy na tym polu spektakularnych sukcesów, ale w pewnym momencie, szukając pomysłów i swego miejsca w branży, wchodziliśmy coraz szerzej w literaturę obyczajową, a potem nastąpiła ewolucja w stronę obyczajowo-historyczną.

Ile tytułów wydajecie rocznie?
Rocznie od 20 do 22 tytułów, celujemy w „oczko”, czyli 21, ale do roku 2017 mniej, bo średnio 10 do 12 tytułów.

Wspomniał pan, że wydawnictwo Szara Godzina to firma rodzinna. Kto jest zaangażowany w jej działanie?
Wspólnikiem jest syn. Współpracuje ze mną ściśle przy wydawaniu i tworzeniu książek. Z kolei żona pełni rolę konsultanta w dwóch obszarach: okładek oraz opisów książek. Testujemy jej reakcję na proponowane przez nas projekty graficzne oraz opisy książek.

A inni członkowie zespołu?
To przede wszystkim zlecenia na zewnątrz. Mamy stałą ekipę współpracujących z nami grafików, mamy osoby do łamania, składu i zespoły zewnętrzne do prac redakcyjno-korektorskich. I jest jeszcze bardzo ważny dział, czyli promocja. Tym zajmuje się pani Magda Kaczyńska. Prowadzi dla wydawnictwa wszelkie działania marketingowo-promocyjne.

To chyba nowość w wydawnictwie?
To się zmieniło od 2020 roku, właśnie od ubiegłego roku pani Magda współpracuje z nami na stałe.

I te zwiększone działania promocyjne przynoszą skutki?
Tak. Współpracowaliśmy oczywiście wcześniej z różnymi portalami, blogerami i instytucjami. Pani Magda poukładała współpracę, która była prowadzona niesystematycznie. Zajęła się tym profesjonalnie, rozbudowała też działania w social media, poszerzyła zasięg o radio i prasę. I to doceniają nasi autorzy. Widzą, że promocja jest profesjonalna. Oczywiście, ma to również pozytywny wpływ na sprzedaż książek. Obserwujemy na przykład wzrost zainteresowania naszymi publikacjami, których akcja rozgrywa się na Podlasiu. Pięknie układa nam się współpraca z Radiem Białystok, w którym m.in. czytane są fragmenty książek. To lokalne radio promuje literaturę dotyczącą jego regionu i to autentycznie przekłada się na sferę handlową.

To bardzo ciekawe, że wyszliście od powieści kryminalnych, a obecnie specjalizujecie się w literaturze historyczno-obyczajowej. Do tego zauważyłam, że publikujecie książki polskich autorów, także debiutantów, i nie bez znaczenia jest regionalność utworów. Czym kierujecie się, przyjmując tekst do druku?
Przyjmując tekst do wydania, staramy się analizować treści bardzo starannie. Przede wszystkim oceniamy potencjał handlowy. Szczególnie wtedy, gdy mamy do czynienia z utworem debiutanckim. Jeżeli widzimy atuty handlowe, a do tego książka podejmuje tematykę regionalną, to nie boimy się podjąć tego ryzyka. Istnieje coś takiego jak regionalny patriotyzm. Osoby sięgają po książki związane z ich regionem, bo chcą go lepiej poznać. Prawda jest też taka, że książki nie ograniczają się tylko do tych regionów, zdobywają czytelników z różnych miejsc Polski, ponieważ ludzie migrują, mają rodziny czy znajomych w różnych zakątkach naszego kraju. I tu działa marketing szeptany. Książki są polecane właśnie wśród członków rodziny i znajomych. Obserwujemy to np. na Facebooku. Gdy pojawi się zapowiedź konkretnego tytułu, odnotowujemy liczne reakcje na taką informację. I tak nakierunkowana jest nasza polityka wydawnicza – z jednej strony powieści obyczajowo-historyczne, ale też powieści obyczajowe współczesne. Dla przykładu Radio Łódź – z którym dobrze układa się nam współpraca – systematycznie wspiera promocyjnie nasze książki. Mamy trzy autorki z tego regionu, ich powieści rozgrywają się w Łodzi i okolicach. Również Radio Olsztyn aktywnie promuje naszych autorów (Wiolettę Piasecką i Pawła Jaszczuka). Widać, że regionalizm i lokalny patriotyzm funkcjonują i to się przekłada na sprzedaż.

Mam wrażenie, że większość odbiorców oferty książkowej Szarej Godziny stanowią panie…
Zdecydowanie kobiety. Kobiety czytają, kobiety kupują. Obserwujemy to na przykładzie zamówień z bibliotek i z katalogu wysyłkowego. Aczkolwiek mamy jednego rodzynka – Pawła Jaszczuka, którego „Szczęśliwą przystań” niedawno wydaliśmy. Wydajemy również zaprzyjaźnionego autora z mojego rodzinnego miasta – Mariana Noconia. Jesienią się to zmieni, ponieważ zadebiutuje dwóch nowych autorów, którzy, mam nadzieję, zaintrygują czytelników powieściami historycznymi. Jednym z nich jest Andrzej H. Wojaczek z trylogią „Wrzeciono Boga”.

Kto podejmuje decyzję o wydaniu? Pan czy pana syn?
Decyzję podejmujemy wspólnie. Ja mam swoje spojrzenie, ugruntowane wiekiem i doświadczeniem, ale liczę się ze zdaniem młodego wspólnika. Wiemy, że to jest w końcu ryzyko finansowe podejmowane przez wydawnictwo, przez nas. Traktując ten biznes poważnie, musimy tak do niego podejść, bardzo skrupulatnie analizować teksty. Czasami zdarza się, że powieść jest ciekawa, ale nie do końca odpowiada naszemu profilowi.

Jak pan wspomniał, jesteście otwarci na propozycje wydawnicze, również od debiutantów. Czy w pana odczuciu liczba nadsyłanych tekstów nasiliła się w ostatnim czasie? Polacy sięgnęli po pióra?
Tak, w czasie pandemii Polacy nagminnie zasiedli do pisania powieści. Dziś to żaden techniczny problem, żeby wysłać w pliku swoje materiały. W ten sposób, jak podejrzewam, do wszelkich wydawców działających na polskim rynku spływają propozycje. Oczywiście, wśród tych setek tekstów udaje się nam wyłuskać to, co nas interesuje. Czasem jestem zdumiony, korespondując z autorką, która u nas już zadebiutowała i to z powodzeniem, że wcześniej szukała wydawcy przez kilka lat. To o czymś świadczy. Zastanawiam się również, ilu dobrych autorów nie pojawiło się dotychczas na naszym rynku, bo nie otrzymali szansy na debiut. Gdybyśmy mieli wydać te wszystkie propozycje, które otrzymujemy, to pewnie musielibyśmy publikować jedną książkę dziennie, a i tak nie udałoby się wszystkich ofert wydać. Jest to bardzo trudny proces decyzyjny. Trzeba poświęcić sporo czasu i uwagi na analizy przesyłanych tekstów. Teraz mamy ten komfort, że udało się stworzyć zespół autorów, którzy piszą na stałe dla wydawnictwa. Przy naszej polityce wydawania 21 tytułów rocznie ciężko nam jest dobrać jeden, dwa lub więcej tytułów od nowych autorów. Mając ofertę od 200 do kilkuset propozycji, to jest to niewielki procent udziału nowych autorów i tytułów. Debiutanci tego nie rozumieją, pytają w korespondencji dlaczego nie chcemy przyjąć do wydania ich powieści. Niektórzy są tak zdesperowani, że składają nam propozycję sfinansowania wydania książki.

Wydawnictwo nie wydaje książek za pieniądze autorów?
Nie. Nie jest to zgodne z filozofią działania naszego wydawnictwa. Są wydawcy, którzy się tym parają.

To ciekawe, że akurat to dwóch mężczyzn podejmuje decyzje o tytułach, które będą wydawane i czytane, jak pan wspomniał, głównie przez kobiety. Musicie mieć niezłego nosa! A jak to się przekłada na wyniki finansowe?
Nie możemy narzekać. Każdy rok to jest przyrost od 10 do 30 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Oczywiście, zawsze jest ryzyko, że z niewiadomych powodów jakiś tytuł „nie zaskoczy”. Jest to wkalkulowane w biznes. Natomiast nie zdarza się nam więcej niż jeden, maksymalnie dwa tytuły, które się nie sprzedają. Analizujemy wtedy przyczynę niepowodzenia, czy to kwestia okładki, czy opisu, czy treści. I to wcale nie dotyczy debiutantów, raczej autorów z dorobkiem. Wydaje się, że skoro autor ma już swoich czytelników, to z kolejnym tytułem pójdzie łatwiej, ale niekoniecznie tak to funkcjonuje. Rynek uczy cierpliwości i pokory. Tutaj nie można przyjąć za pewnik, że jeżeli wszystko zrobimy idealnie przy jednej książce i ona sprzedaje się dobrze, to sytuacja powtórzy się i przy drugiej. Każda książka jest inna, każdy autor jest inny, więc działania marketingowe też nie są tworzone dla jednego modelu, dla każdego tytułu jest inne modelowanie, nie można popadać w rutynę. Kolejna ważna rzecz – po podjęciu decyzji o wydaniu konsultujemy w szerokim gronie kwestię okładki i opisów. Spojrzenie nasze, autora, pani Magdy i jeszcze innych osób powoduje, że chcemy te książki tworzyć dla czytelników. Książka jest produktem specyficznym, wymagającym pracy większego zespołu ludzi: redaktorów, korektorów, grafika i oczywiście autora, w końcu on napisał to dzieło z nadzieją, że przekaże coś ciekawego swoim czytelnikom, a my jako wydawcy musimy wykonać określoną pracę, żeby trafić z tym dziełem do określonej liczby czytelników.

Rzeczywiście, sięgając po wydane przez państwa książki widać tę dbałość o czytelnika. Zwracają uwagę państwa okładki. Jak się domyślam, autorzy nie mają tu decydującego głosu…
Zgadza się, najczęściej wyobrażenia autorskie odbiegają od rynkowych. Natomiast my, mówiąc kolokwialnie, musimy „pożenić” wszystkie interesy – wydawnictwa, autora i czytelników. Czasami musimy przekonać twórcę, że wiemy trochę więcej o branży, i że znamy się na wydawaniu książek. Najczęściej autorzy nam ufają i przyznają rację. Chcemy, żeby wszystkie strony były zadowolone, ale dopiero reakcje czytelników i ich dobre opinie dają satysfakcję i dla autora, i dla nas. Projekty graficzne również konsultujemy z naszymi partnerami handlowymi i zawsze jesteśmy ciekawi ich opinii.
Tak jak pani zauważyła, staramy się, aby nasze książki były dobrze zredagowane, bez błędów, stąd też ta nasza praca bywa żmudna. Polski język jest dość trudny, trzeba mieć tego świadomość. Mam nawet swój prywatny test: po zapisie słowa „strużka potu”. Zdarza się, że nawet doświadczeni redaktorzy czy korektorzy w nawale pracy pomijają ten błąd i wydawca – bo mamy taki zwyczaj, że ostateczne czytanie robię ja albo syn – stara się wyłapać jeszcze błędy. A te się niestety zdarzają. Proszę mi wierzyć, tak jak mówią doświadczeni redaktorzy: czytania nigdy za wiele. Nawet jeśli tekst już nudzi, wzrok i umysł nie mają właściwej percepcji, to warto, aby spojrzała na niego kolejna para oczu. Jest szansa, że uda się pewne rzeczy usunąć, poprawić. Czytamy książki innych wydawców, sięgamy po najlepszych, i u nich też się czasem zdarzają błędy. To jest nieuniknione. Zwłaszcza przy tak dużej produkcji tytułów. W dawnych czasach, kiedy pracowałem jeszcze w księgarstwie, funkcjonowało coś takiego jak errata. Drukowana, dołączana do nakładu. I to nie wina złego redaktora czy korektora, tak to już jest z naszym językiem.

A jak już jesteśmy przy języku – skąd wzięła się nazwa wydawnictwa? Nie jest to popularny związek frazeologiczny…
To prawda, nie jest to popularny związek frazeologiczny. Nazwa wydawnictwa to wkład żony. Ona wymyśliła nazwę, kojarząc to z godziną jesienną, kiedy był czas na robótki, na czas dla siebie, ale my przyjęliśmy, że to jest ten czas na czytanie.

Nie byłoby sprzedaży książek, gdyby nie dystrybucja. Związani jesteście z jedną firmą – Dictum, a obecnie Liber?
Tak, to jest nasz bardzo dobry partner, operator logistyczny. Co prawda inni zachęcali nas do zmiany, ale to jednak dobre więzi, dobra współpraca sprawiły, że właśnie z tą firmą jesteśmy związani. Jednak nie tylko przez nich działamy. Liber nas obsługuje od strony rynkowej, natomiast współpracujemy z katalogiem wysyłkowym pod nazwą Klub Książki Katolickiej Prodoks, przez który udaje nam się skutecznie sprzedawać nasze książki. Mamy tam już stałą rubrykę. Z kolei poprzez firmę Sprzedaż Dobrej Książki Alicja Bartosińska docieramy do bibliotek.

Ciekawe, że sprzedaż książek poprzez katalog wysyłkowy wciąż działa…
Wcześniej były wydawane dwa katalogi, teraz jest jeden katalog wspólny. O ile wiem, mają stałą rzeszę klientów. My poprzez ten katalog docieramy do tych czytelników, którzy nie korzystają z księgarń tradycyjnych czy internetu, natomiast preferują sprzedaż wysyłkową. Według mojej wiedzy to w tej chwili jedyny taki katalog, który funkcjonuje na rynku księgarskim. Wcześniej były wydawane: Klub dla Ciebie, Klub Świata Książki i jeszcze kilka pomniejszych katalogów. Natomiast po tych wszystkich transformacjach i zmianach został tylko Prodoks, obecnie KKK Prodoks.

W ogólnych przychodach wydawnictwa, jaki procent może stanowić sprzedaż właśnie przez ten kanał dystrybucji?
W tej chwili to jest dla nas około 10 proc. Idealnie trafiliśmy tam z ofertą obyczajowo-historyczną. Jeśli decydujemy się na wydawanie jakiejś publikacji, to analizujemy ją także pod kątem kanałów sprzedaży. Czy możemy ją sprzedać na rynku, w klubie i do bibliotek? Jeśli te trzy kryteria są spełnione, to nawet gdy literacko trzeba jeszcze nad książką popracować, to decydujemy się na jej wydanie, bo intuicyjnie wiemy, że ona się sprzeda. I rzadko się mylimy.

A myślał pan o współpracy z Garmond Press w zakresie dostarczania książek do punktów Poczty Polskiej?
Mamy podpisaną umowę z Garmondem, natomiast nie skorzystaliśmy dotąd z ich propozycji. Analizowałem tę formę sprzedaży. Informacje, jakie do mnie spłynęły, były takie, że najlepiej sprzedaje się tam literatura dla dzieci. Ta dla dorosłych już niekoniecznie. Również nie odpowiadają nam warunki zwrotu – do wydawcy wracają bardzo zniszczone książki. Przemyśleliśmy ten rodzaj współpracy na wszelkie sposoby i doszliśmy do wniosku, że możemy mieć więcej strat niż korzyści finansowych, choć może się kiedyś zdarzyć, że spróbujemy przetestować którąś książkę w tym kanale sprzedaży.

A czy Szara Godzina gościła w Biedronce?
Raz. Jeśli chodzi o sprzedaż – nie było szału. Spróbowaliśmy, ponieważ była to inicjatywa kupca właśnie z Biedronki. I uważamy, że niekoniecznie musimy być sprzedawani w masowych sieciach. Według mnie książka najlepiej czuje się w tradycyjnych kanałach sprzedaży. Chociaż okres pandemii spowodował zmianę formy sprzedaży książki – to sklepy internetowe zyskały i zdominowały rynek. Dobra okładka i opis powodują, że internauta może zatrzymać się na tej właśnie książce i po nią sięgnąć. A jeśli autor jest już znany, rekomendowany, to mamy 50 proc. szans na sukces. Natomiast Biedronka to dobry kanał sprzedaży na akcje promocyjne związane z wyprzedażą. Być może kiedyś skorzystamy z takiej promocji.

Wydawnictwo ma bardzo przyjazną stronę internetową, ale nie ma tam sklepu internetowego. Teraz chyba jest taki trend, żeby sprzedawać książki właśnie przez własną e-księgarnię…
Nie planujemy uruchomienia sklepu internetowego. Według mnie to kanibalizm. Zaczniemy konkurować ze sklepami, do których dostarczamy swoje książki? Będziemy się zwalczać ceną? Wychodzę z takiego założenia, że jestem wydawcą i po to mam operatora logistycznego w postaci firmy Liber, po to mam też inne kanały zbytu, aby samemu zajmować się wydawaniem. Ale oczywiście każdy wydawca decyduje o sobie. Będziemy na pewno obserwować kierunki zmian, bo rynek jest dynamiczny i lubi zaskakiwać.

Śledzi pan dyskusję na temat ustawy o stałej cenie książki?
Każdy ma tu swoje zdanie, nie ma jednolitego, wypracowanego stanowiska. Nikt nie zaproponował złotego środka. Na pewno narzucenie ceny stałej jest ograniczeniem wolności gospodarczej. My w każdym razie staramy się nowości w danym roku nie obejmować dodatkowymi rabatami. Jeżeli się pojawia niższa cena, to jest to decyzja sprzedawcy, a nie nasza. Przyjęliśmy politykę, że przeceniamy starsze tytuły. Natomiast problem księgarń ciągnie się już od dwudziestu lat, popatrzmy na to, jaka nastąpiła transformacja rynku dystrybucyjno-księgarskiego. Pamiętam, ile było hurtowni działających na rynku w latach dziewięćdziesiątych. Teraz mamy dominację kilku firm. Mikrosieci księgarskie ledwo funkcjonują. Generalnie zakupy przeniosły się do internetu. Trudno wymyśleć nowy model dla księgarń stacjonarnych. Pandemia jeszcze dobiła te jednostki. Książka jest takim towarem, który można kupić przez internet, tak jak i wiele innych produktów. Zmienił się nam model zakupowy. Wszedł do sieci, kosztem sklepów stacjonarnych.

A czy państwa książki ukazują się w wersjach elektronicznych?
Tak, oferujemy również e-booki i audiobooki. Jeżeli mamy książkę w wersji papierowej, to po pewnym czasie dostępny jest również e-book, a później wersja audiobookowa – online. Są również płyty CD, ale furorę robi jednak przesył online.

Czy każdy tytuł ma swoją wersję audio?
W tej chwili mamy podpisaną umowę ze Storyboxem, który nas obsługuje w tym zakresie. Od paru lat stosujemy wariant „trójpolówki”, czyli wersja drukowana, e-bookowa i wersja do słuchania.

Czy Storybox zapewnia również lektora?
Tak, Storybox jest naszym partnerem biznesowym, który zajmuje się kompleksowo produkcją, promocją i dystrybucją audiobooków.

Czy odczuł pan w ostatnim roku zwiększenie zainteresowania wersjami elektronicznymi?
Przeprowadziłem taki eksperyment: w tym roku wstrzymałem wydawanie nowości w formie e-booków do lipca. Oferujemy więc tylko książki w wersjach elektronicznych, które były wydane w ubiegłych latach. I muszę powiedzieć, że te starsze wydania mają się bardzo dobrze. Jestem zaskoczony. Chciałem zobaczyć, na ile starsza oferta wydawnicza się sprzedaje, a na ile nowości mogą pociągnąć sprzedaż. Rynek książki elektronicznej rośnie, w naszych przychodach ma udział dziesięcioprocentowy.

Cykl życia książki jest coraz krótszy, ale mam wrażenie, że w przypadku państwa oferty, a myślę tu głównie o literaturze regionalnej, jest ona uniwersalna i ponadczasowa…
Zgadzam się z panią, jest grupa tytułów, która dobrze się sprzedaje, czyli robimy co jakiś czas dodruki. Są to przede wszystkim tytuły obyczajowo-historyczne. Np. cykl „Saga Polska”, dodrukowywana jest też „Służąca” Weroniki Wierzchowskiej oraz cykl Ewy Szymańskiej „Bo trzeba żyć”. Ostatnio książki Anny Stryjewskiej – „Zośka” (tom 1 i tom 2) – również mają takie zainteresowanie, że musimy je regularnie dodrukowywać. Właśnie wydawane przez nas cykle cieszą się największą popularnością! Przy tytułach pojedynczych, jeśli autor ma już jakiś dorobek, a są takie przypadki, to też trzeba dodrukować starszy tytuł. Ale powieści cykliczne mają największą żywotność.

Planujecie udział w targach i festiwalach, jeśli takowe się w tym roku odbędą?
W tej kwestii opieramy się na naszym dystrybutorze. Jeśli firma Liber się wystawia na tego typu imprezach, to zawsze regał z naszymi tytułami się znajdzie. Chętnie włączamy się też w lokalne inicjatywy autorskie. Słyszałem, że są nieśmiałe próby realizacji targów, mam nadzieję, że w końcu wróci to do normalności. Mamy kilka autorek, które szczególnie lubią spotkania z czytelnikami i z pewnością będziemy się aktywizować w tym zakresie.

Właśnie! Największą siłą wydawcy są aktywni autorzy, które włączają się w promocję…
Na podsumowanie naszej rozmowy mogę powiedzieć, że mamy trzy takie autorki: Wioletta Piasecka, notabene dotąd pisząca dla dzieci i młodzieży, Anna Stryjewska, która ma ciekawą powieść „Zośka”, znakomicie opisującą lata sześćdziesiąte-siedemdziesiąte, co jest rzadkie, a do tego książka oparta jest na faktach – na doświadczeniach jej mamy. Jest również w naszej ofercie pani Katarzyna Kielecka, która porusza bardziej współczesne tematy, ale ma przy tym lekkie pióro. Jej najnowsza dylogia „Ślady” wzbudza duże zainteresowanie. Powieści obyczajowe i historyczne dominują w naszej ofercie, natomiast, jak już mówiłem, kryminałami się nie zajmujemy. Chociaż ciągle przychodzą propozycje z tego gatunku, bo autorzy nawet nie sprawdzają profili wydawnictw. To samo jest z fantastyką, poezją i literaturą dziecięcą.

Niektóre wydawane przez państwa książki to gotowe scenariusze na filmy. Życzę, żeby któryś producent filmowy zainteresował się ofertą…
Mamy taką nadzieję, że w końcu ktoś doceni i zauważy potencjał filmowy w naszych książkach i uraczy nas informacją, że chciałby wykorzystać nasz materiał książkowy do zrobienia filmu.

Ireneusz Godawa (1962, Katowice), wykształcenie wyższe magisterskie. W latach 1981-1987 pracował jako kierownik działu literatury technicznej w księgarni Pegaz Domu Książki w Katowicach. Później podjął pracę w firmach z branży optycznej Opta i Essilor Polonia jako kierownik działu handlowego (1987-1992). W latach 1993-1997 był dyrektorem handlowym w firmie DiM, pracował też w firmie Agros-Pińczów i w Novatelu na stanowisku kierownika działu handlowego. Od 2001 roku związany był z wydawnictwem Videograf II, najpierw jako dyrektor handlowy, a następnie jako dyrektor wydawnictwa. Współzałożyciel i współwłaściciel wydawnictwa Szara Godzina. Zainteresowania: szachy, turystyka górska, dobra książka. Od pewnego czasu miłośnik i propagator nordic walking, członek klubu Stadion Śląski Nordic Walking.

(s. 8-11)

Autor: Rozmawiała Ewa Tenderenda-Ożóg