„Sentimental Journey” to tytuł wydanej w 1970 roku pierwszej solowej płyty Ringo Starra, na której dawny perkusista The Beatles nagrał i zaśpiewał największe amerykańskie standardy jazzowe, w tym tytułowy utwór, który po raz pierwszy zaśpiewała Doris Day. Ale czym jest sentymentalna podróż? We wspomnianej piosence to podróż do krainy dzieciństwa i domu, w którym wyrastaliśmy. Możemy w nią wyruszyć pod wpływem filmu, piosenki, ale także książki. Mnie taką podróż zafundował Maciej Hen i jego publikacja „Beatlesi w Polsce”.
Jestem jedną z jej licznych (bądź nielicznych – wszystko przecież zależy od spojrzenia) bohaterek, więc już samo spotkanie z autorem, zbierającym dokumentację do książki, było podróżą. Musiałam zanurzyć się we wspomnieniach i cofnąć do końca lat siedemdziesiątych, gdy tata kupił mi pierwszą, a jedyną wydaną w Polsce płytę The Beatles, zawierającą siedem utworów. Bo przecież ten prezent na zawsze zmienił moje patrzenie na świat. Potem jednak przyszła sama publikacja i jej lektura. Naprawdę porywająca. Dlaczego?
Dziś internet, a co za tym idzie postępująca globalizacja sprawiają, że żyjemy z jednej strony w domach w osamotnieniu, ale z drugiej – w globalnej sieci łączymy się w grupy, skupiające ludzi o podobnych zainteresowaniach. Kiedyś, by spotkać kogoś, z kim „nadajemy na tej samej fali”, trzeba było wyjść z domu i gdzieś go poznać. I o tym jest ta książka. Pokazuje innych podobnych do nas. Uświadamia, że i wtedy nie byliśmy sami, choć nie wszyscy znaliśmy się między sobą. Jak radziliśmy sobie ze zdobyciem informacji o ukochanym zespole, ze zdobyciem piosenek, płyt, nut czy książek autorstwa Johna Lennona? Jakim wydarzeniem dla nas był seans filmu z Beatlesami czy emisja takiego filmu w TV?
W latach osiemdziesiątych poczucie wspólnoty dawał mi Fan Club The Beatles, który miał swoją siedzibę w Staromiejskim Domu Kultury, dokąd zresztą wróciłam potem na warsztaty literackie. Jednak i moje literackie nastoletnie próby jeszcze przed pójściem na warsztaty wiązały się z Beatlesami, gdyż pisałam opowiadania z Ringo Starrem w roli głównej. O tym opowiadałam autorowi książki, uważając to zresztą za jedną z bardziej żenujących autobiograficznych opowieści. Jednak potem… czytając już po wydaniu opowieści innych beatlemaniaków, doszłam do wniosku, że stanowiliśmy wielką wspólnotę, choć przeważnie nie znaliśmy się nawzajem. Fan Club powstał przecież późno, obejmował tylko Warszawę i… zbiegł się z zawieszeniem stanu wojennego. W znajomościach globalnych były więc wtedy pewne ograniczenia.
Bohaterowie książki Macieja Hena byli (są) fanami Beatlesów, ale nie wszyscy byli w Fan Clubie. Niektórzy byli muzykami, jak Andrzej Zieliński, który pod wpływem mundurów użytych na potrzeby okładki „Sierżanta Pieprza” postanowił w pewnym momencie ubrać swój zespół w mundury Armii Czerwonej. Inni byli kompozytorami, jak Katarzyna Gärtner, która nawet rozmawiała z samym Lennonem. Jeszcze inni byli nastolatkami, z których… między innymi pod wpływem Beatlesów, wyrośli angliści, jak prof. Jerzy Jarniewicz – dziś wybitny znawca literatury anglojęzycznej i profesor Uniwersytetu Łódzkiego. Nie znaliśmy się wtedy, ale dziś wszyscy stanowimy jedność. I to jest niesamowite.
Na 50. urodziny dostałam od męża jubileuszowe wydanie „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” – płyty, która jest moją ulubioną, ale także jest… moją rówieśnicą.
Z książki dowiedziałam się nie tylko wiele o fanach Beatlesów i beatlemanii w Polsce, ale też o tym, jaki wpływ na życie innych mieli Beatlesi. Np. poeta Antoni Pawlak cytatem z „Help” rozbroił egzaminatora na studiach. Z kolei pisarce Agacie Widzowskiej John Lennon „załatwił” wizę do USA. Po prostu powiedziała w konsulacie, że musi zobaczyć Dakota House.
Książka Hena to chronologicznie poprowadzona sentymentalna podróż przez fenomen Beatlesów w Polsce. Fenomen zdumiewający, bo Beatlesi, w przeciwieństwie do Stonesów, nigdy nie zagrali w Polsce. A ponadto, zgodnie z tym, o czym w swoim czasie śpiewał zespół Perfect, umieli „ze sceny zejść niepokonani”, oddając przy tym historii rocka 10 fenomenalnych płyt, z których każda stanowi kamień milowy w historii muzyki.
Rozdziały książki „Beatlesi w Polsce”, będące tytułami piosenek czwórki z Liverpoolu, chronologicznie wiodą nas przez świat, w którym Beatlesi rodzą się, zdobywają popularność, znikają ze sceny, a nadal dla wielu stanowią najważniejszy zespół na świecie. Autor pokazuje, co działo się w Polsce, gdy wydawane były kolejne ich płyty i jakie trudności mieli fani ze zdobywaniem wiedzy o ukochanym zespole, z gromadzeniem nagrań etc. Opowiada więc, ustami swoich bohaterów, o Radiu Luxembourg magnetofonach szpulowych i kasetowych, piosenkach Beatlesów wykorzystywanych w Kobrze. A także o „Świecie Młodych” drukującym nuty, chwyty i teksty, bazarach, gdzie kwitł handel płytami z Zachodu i wielu innych zjawiskach, które dziś należą już do historii. W tym historii życia społecznego PRL.
Dziś wystarczy odpalić Spotify lub YouTube, by posłuchać ukochanej piosenki. A wtedy? Na kartach książki Hena wspominany już prof. Jerzy Jarniewicz opowiada, jak wraz z kolegą zobaczył na ulicy chłopaka niosącego pod pachą płytę „Revolver”. Chłopak był starszy o kilka lat, więc podejść do niego było im trudno. Zlokalizowawszy, gdzie mieszka, przyszły prof. anglistyki napisał list zatytułowany „Drogi kolego”. W odpowiedzi został zaproszony do domu, a nowo poznany i starszy fan Beatlesów umożliwił młodszym kolegom przegranie zgromadzonych wcześniej nagrań ulubionego zespołu.
Ta opowieść pokazuje, że w czasach gdy Beatlesi byli dla nas nieosiągalni, byliśmy chyba wszyscy sobie nawzajem życzliwsi i bliżsi. A może myślę tak, bo po prostu wzruszyłam się tą publikacją? Bo odmłodniałam? Bo znów, jak kiedyś, miałam ochotę iść od kiosku do kiosku. Tylko po co? „Świat Młodych” już dawno przestał się ukazywać. A gazety można w większości czytać w internecie. „Magazyn Literacki KSIĄŻKI” również. Ale sentymentalna podróż zobowiązuje. Choćby do tego, by wejść na chwilę na jedną z tras dzieciństwa. To może być prawdziwa „Magical Mystery Tour”.