Jesienią 2001 roku przed sądem w Paryżu stanął Michel Houellebecq, dziś pierwszy, a wtedy wschodzący, gwiazdor literatury francuskiej oskarżony o „obraźliwe wypowiedzi na temat grupy osób z powodu ich przynależności do określonej religii” i „prowokowanie do dyskryminacji, nienawiści i przemocy”. Stronami skarżącymi były Habous et Lieux Saints de l’Islam czyli w istocie Meczet Paryża reprezentowany przez rektora, Dalila Boubakeura, Stowarzyszenie Kultu Wielkiego Meczetu w Lyonie, Narodowa Federacja Muzułmanów we Francji oraz Liga Świata Muzułmańskiego. Podobno po raz pierwszy w dziejach islamu we Francji wszystkie te stowarzyszenia zjednoczyły się, by uzyskać sprawiedliwość i dowieść winy pisarzowi i czasopismu „Lire”, które promując nową książkę Houellebecqa, zatytułowaną „Platforma”, zamieściło wywiad z autorem, a ten nazwał w nim islam „najbardziej chujową (plus de con) religią na świecie). Konsekwentnie zaprzeczający, jakoby był rasistą, Houellebecq już wcześniej w innym wywiadzie – dla „Le Figaro Magazine” – stwierdził, że „lektura Koranu jest zajęciem odrażającym”, a „islam od początku swego istnienia objawia wolę zapanowania nad światem. W czasach swojej potęgi mógł uchodzić za religię wyrafinowaną i tolerancyjną. Ale jego naturą jest dominowanie. To religia wojownicza, która czyni ludzi nieszczęśliwymi”. Nie odwołał nigdy swoich sądów, utrzymywał jedynie, że ma „talent do prowokowania”, a „znieważanie jest jego ulubionym zajęciem”. Skandal – jak to zwykle bywa – posłużył sprzedaży „Platformy”, która tylko w ciągu dwóch tygodni znalazła we Francji 200 tysięcy nabywców, dwukrotnie przekraczając łączny nakład poprzedniej, też głośnej książki Michela Houellebcqa – „Cząstki elementarne”. Niemniej pisarz przeżył trudne chwile, gdy zdewastowano mu jego dom w Irlandii, w Castletownbere. Przed sądem było natomiast… wesoło, a to za sprawą świadków obrony, wśród których rej wodził Fernando Arrabal, hiszpański pisarz i dramaturg, reżyser kultowego filmu „Vive la muerte” z 1971 roku. Jego zeznania relacjonuję za książką Denisa Demonpiona „Michel Houellebecq” (PIW, Warszawa 2009): Za pańskie zdrowie, panie sędzio!„Zasiadł w teatralnej pozie. Sędzia pyta o zawód. Odpowiedź: »Pieszy«. Adres? »Kiedy nie oddaję się marzeniom, mieszkam w Paryżu«. Póżniej opowiada, jak to on, »agnostyk«, w 1967 roku sądzony był za swoje przekonania przez frankistowski sąd i znalazł się w więzieniu w Murcji. »Uznano mnie za bluźniercę, jak Sokratesa. Wielki zaszczyt! Wsadzili mnie do pudła za to, że mówiłem prawdę, czyli robiłem to samo, co dziś robi Houellebecq. Jean-Marc Varaut, adwokat Meczetu Paryża, unosi się na to porównanie z dyktaturą generała Franco: »Nie mogę pozwolić…«. Arrabal odkorkowuje buteleczkę i podnosi ją do ust. »Za pańskie zdrowie, panie sędzio!”. Sala wybucha śmiechem. Odwraca się w stronę adwokata i zadaje mu pytanie: »Panie Varaut, kandydacie do Komedii Francuskiej, czy też Akademii Francuskiej, podczas gdy ja mogę kandydować najwyżej do rangi przeklętych…« i zaraz bez zaczerpnięcia tchu wykrzykuje: »…niech mi pan nie przerywa, niech mi pan nie przerywa, bo ja mówię w imieniu milczącej większości«. Jego błazenada wywołuje zmęczony uśmiech na twarzy Houellebecqa. Arrabal powołał się w jego obronie na Samuela Becketta – irlandzki dramaturg wystąpił bowiem w obronie Arrabala przed sądem frankistowskim, mówiąc: »Wysoki sądzie, poeta i tak musi się wiele nacierpieć, by pisać. Nie dodawajcie mu jeszcze więcej tego cierpienia«”. Ani Houellebecq, ani magazyn „Lire” nie zostali skazani, choć sąd podkreślił, że było „niewłaściwe”, iż pisarz „doprowadził do procesu” i „wykorzystał bezkarność literatury”. Sąd pouczył też prozaika, że udzielając wywiadów, „nie może czynić użytku z zasady powieściowego dystansu do własnych wypowiedzi”. Ale to wszystko były trele morele, bo to co najważniejsze wydarzyło się 11 września 2001 roku w Nowym Jorku i naprawdę uniewinniły Houellebecqa samoloty wbijające się w World Trade Center. Zamach na wolność słowa Autora „Platformy” od razu poparł, i to w całej rozciągłości, pisarz będący ikoną wolnego słowa – jak to wolne słowo dziś rozumiemy – czyli Salman Rushdie. W artykule dla „Guardiana” stwierdził, że w nowej książce Houellebecqa „należy się zanurzyć, jeśli chce się dotrzeć do tej drugiej Francji, nie do liberalnej inteligencji, lecz do tych, którzy w czasie niedawnych wyborów prezydenckich wymierzyli lewicy gorzki policzek i których skrajnie prawicowi przedstawiciele zręcznie wykorzystują niezadowolenie i uprzedzenia”. Upolitycznił …