– Spotykamy się po zakończonej właśnie piątej edycji Big Book Festival i nie sposób oprzeć się wrażeniu, że festiwal coraz lepiej wtapia się w organiczną tkankę Warszawy, stając się jednym z najważniejszych wydarzeń literackich w roku. – Założenia festiwalu od samego początku pozostają niezmienne. Wraz z Anią Król chciałyśmy, żeby to było wydarzenie powiązane z przestrzenią miasta, mogące coś o nim opowiedzieć. Festiwal miał być tworzony przez nową grupę ludzi, stosunkowo młodych, patrzących na literaturę, przestrzeń publiczną i architekturę miasta w nowoczesny sposób. Uznających miasto za swoje, ale też biorących za nie odpowiedzialność. Festiwal co roku ożywia jakąś warszawską przestrzeń: Dworzec Centralny, Hotel Bristol czy jak w obecnej edycji dawne gimnazjum i liceum im. Klementyny Hoffmanowej. Cieszę się, że możemy do tych miejsc przynieść trochę życia, pokazując też, ile możliwości istnieje w Warszawie – mieście pozbawionym odpowiednich sal koncertowych i teatralnych. – Przynieść trochę życia, ale również polityki i literatury. – Zależy nam, żeby zastaną przestrzeń w spójny sposób wpisywać w program i zawartość merytoryczną spotkań. Uważam, że w tym roku udało się nam to bardzo dobrze. Bieżący kontekst związany z budzącą duże emocje reformą edukacji dodatkowo wzmocnił otwartość i wielogłos, prezentowane przez nas choćby podczas okrągłego stołu pisarzy i czytelników. – Wykorzystaliście praktycznie każdą możliwą przestrzeń związaną z życiem szkolnym w pomysłowy sposób. Sale, korytarze, boisko… Chciałyśmy wykorzystać każdy wolny róg. Dlatego na boisku do koszykówki odbył się charytatywny mecz o bibliotekę, a na dziedzińcu pokazałyśmy spektakl, nawiązując do nieoczywistej historii centrum miasta. Nawet spacery literackie były w tym roku mocno powiązane ze Śródmieściem i historią edukacji w Warszawie. Nam bardzo zależy na programowej spójności. Big Book nie mógłby się odbyć w żadnym innym mieście. Myślę, że coroczne przenoszenie się z miejsca na miejsce jest dla nas bardzo twórcze, a dla odwiedzających to zawsze zaskoczenie. Namawiają nas zresztą co roku, byśmy pozostali w tej samej lokalizacji, ale pomysł przenoszenia pozostaje aktualny. – Reakcja mieszkańców Warszawy na festiwal była bardzo pozytywna, a jak na ideę Big Booka zareagowały władze miasta? – Władze Warszawy jako pierwsze ze wszystkich późniejszych partnerów okazały życzliwość temu pomysłowi i dały nam szansę. Warszawa nigdy nie miała międzynarodowego festiwalu literackiego i mówiąc „nigdy” mam na myśli również przedwojnie. W 2013 roku władze miasta dały nam niewysoką dotację na stworzenie pierwszej edycji festiwalu. Te pieniądze były zdecydowanie niewystarczające, ale spojrzałyśmy na siebie i uznałyśmy: „Teraz albo nigdy!”. Pierwsza edycja była naprawdę porwaniem się z motyką na słońce i udała się dzięki pomocy bardzo wielu osób. Energia społeczna, która wtedy się wyzwoliła, nie osłabła do dzisiaj. Non-profitowe założenia festiwalu stały się jego kręgosłupem i czymś bardzo ważnym dla odbiorców i twórców. Uważamy, że Warszawa musi mieć takie kulturalne wydarzenia, w których nie chodzi o pieniądze. Pragniemy aktywizować obywatelską odpowiedzialność …