Czwartek, 6 września 2018

Na temat przekładu funkcjonuje wiele aforyzmów i powiedzeń mających oddać charakter, cel i rezultat tego procesu. Często świadczą one o niejasnej pozycji tłumacza, zawieszonego gdzieś między rzemieślnikiem kopistą a drugim autorem, i równie niejednoznacznym statusie jego „dzieła”, uznawanego z jednej strony zaledwie za nieudolną kopię, z drugiej zaś za tekst o takich samych prawach jak oryginał, a nawet pozwalający „odnaleźć” w nim to, czego nie przeczuwał sam autor. Z niektórych sentencji – do najbardziej znanych należy „Traduttore traditore” ‒ wyziera nieufność do tłumacza jako pośrednika, na którego skazany jest czytelnik nieznający języka i siłą rzeczy zmuszony do zawierzenia decyzjom autora przekładu, bez możliwości weryfikacji jego poczynań. Kiedy przegląda się recenzje, blogi poświęcone literaturze, informacje marketingowe i zapowiedzi wydawnicze, można jednak odnieść wrażenie, że najbardziej do wyobraźni czytelników przemawia aforyzm przypisywany Mikołajowi Gogolowi: „Tłumaczenie powinno przypominać szybę, całkowicie przezroczystą, tak aby czytelnik nie zauważał jej istnienia”. Konsekwencją takiego podejścia jest częste pomijanie autora przekładu w recenzjach i traktowanie książki w taki sposób, jakby została napisana po polsku.

Czy szyba może być czysta?
Należałoby się zastanowić, czy wymóg, by przekład był całkowicie przezroczysty jest możliwy do spełnienia. Elżbieta Tabakowska we wstępie do swego tłumaczenia monumentalnej pracy Normana Daviesa „Europa. Rozprawa historyka z historią” takimi słowami wyjaśnia niemożność sprostania temu oczekiwaniu: „Jeśli zatem – jako tłumaczka »Europy« – proszę o prawo do osobnego wstępu, mącąc w ten sposób ową przezroczystość, to robię to dlatego, że praca nad tą książką wyszła daleko poza granice zwykłego translatorskiego rzemiosła”. W dalszej części tłumaczka dodaje „Jeśli mimo wysiłków (…) szyba nie zawsze okaże się idealnie czysta, to będzie to moja wina”. Tabakowska uzasadnia więc zmącenie przezroczystości szyby wyjątkowym charakterem przełożonego przez nią dzieła. Jeżeli spojrzymy jednak uważniej na książki, które czytamy, w niemal każdej na pierwszy rzut oka dostrzeżemy najróżniejsze ślady tłumacza. Tłumacze zostawiają po sobie przypisy, wstępy, posłowia, przypisy bibliograficzne odsyłające do wykorzystanych przez autora dzieł, które istnieją w polskim przekładzie. Gdy porównamy oryginał z przekładem, śladów tych odnajdziemy jeszcze więcej. Tłumacz, podobnie jak autor, dysponuje nieograniczonym zasobem słów w swoim języku i każde przełożone przez niego zdanie jest rezultatem tych wyborów. To dlatego nigdy nie powstaną identyczne przekłady tego samego działa, dlatego też potrzebne są nowe tłumaczenia autorów funkcjonujących od dawna w polskiej kulturze. Rafał Lisowski, tłumacz i członek zarządu Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, w wywiadzie udzielonym autorce jednego z blogów literackich ujął to następująco: „W każdej książce jest z nas bardzo dużo. Oczywiście wszystko w zdrowych proporcjach – wiadomo, że to autor nadaje ton, wymyśla fabułę, świat przedstawiony, bohaterów, a my mamy mu służyć, próbować jak najwierniej odczytać jego intencje, oddać je w naszym języku i przybliżyć czytelnikowi. Ale właśnie: nawet jeśli podchodzimy do tego zadania jak najbardziej rzetelnie, zawsze w pewnym stopniu jest to nasza interpretacja”.

Dlatego tłumacze ‒ gdy recenzent chwali styl autora, pomijając nazwisko autora przekładu – nieraz przypominają jedno z haseł, którymi Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury promuje widoczność swoich członków: „Szekspir nie pisał po polsku”.

Czy tylko uprzejmość?
Tłumacz zgodnie z prawem autorskim obowiązującym w Polsce jest autorem przekładu. Oznacza to, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za ostateczny kształt swojego tłumaczenia. Łamaniem prawa autorskiego jest zatem pozbawianie tłumacza możliwości wpływania na tekst na każdym etapie produkcji książki. Autor przekładu ma prawo do akceptacji lub odrzucenia poprawek proponowanych przez redakcję i korektę, a co z tym się wiąże – do wglądu w tekst przed publikacją książki. Wydawca powinien również konsultować z tłumaczem ostateczny tytuł dzieła. Dla wielu jest to od dawna przyjęty sposób postępowania, istnieją jednak niechlubne wyjątki od tej reguły.

Tłumacz ma również prawo do tego, aby przekład, nad którym pracował, został oznaczony jego imieniem i nazwiskiem. Zazwyczaj znajduje się ono w widocznym miejscu na stronie tytułowej, ostatnio coraz częściej na okładce, czasem niestety chowane jest wstydliwe w stopce redakcyjnej, niedaleko adresu drukarni.

Można by zatem przypuszczać, że odnalezienie nazwiska autora przekładu nie powinno sprawiać szczególnych problemów recenzentom, dziennikarzom literackim i blogerom, tymczasem często pomijają oni tę informację. Warto pamiętać, że w przypadku cytowania fragmentów książki uwzględnienie nazwiska autora przekładu nie jest wyrazem szczególnego uznania, uprzejmości czy dobrej woli autora recenzji, lecz jego obowiązkiem wynikającym z prawa autorskiego.

Inną sprawą natomiast jest umieszczanie nazwiska tłumacza w recenzjach niezawierających cytowań. Uwzględnienie autora przekładu nie jest wówczas obowiązkiem recenzenta, wydaje się jednak, że informacja na ten temat powinna zainteresować czytelników krytyki, zwłaszcza gdy tekst odnosi się do stylu dzieła. Być może jest ona nawet ważniejsza niż zwykle podawany numer ISBN.

Jakub Jedliński – tłumacz literacki z języków francuskiego i angielskiego,  przełożył ponad czterdzieści tytułów. W latach 2012-2016 prowadził translatorium dla studentów Uniwersytetu Łódzkiego. Finalista Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego (przekład książki Petera Hesslera „Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach”, Czarne 2013). Poza literaturą współczesną tłumaczy również francuskie teksty historyczne, ma na swoim koncie XVIIwieczne listy, pamiętnik z XVIII wieku i nigdy wcześniej niepublikowaną książkę z przełomu XIX i XX wieku.

Artykuł pochodzi z nr 8/18 “Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”