Wtorek, 30 kwietnia 2013
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru353


Stanisław Jerzy Lec zwykł mawiać: „Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija”. Może jeszcze sobie tego nie uświadamiamy, ale przed naszymi oczami przesuwają się ostatnie centymetry ogona polskiego rynku książki w jego tradycyjnej formie. Łukasz Gołębiewski snuje kasandryczną wizję roku 2013. Powiada: „Mam wrażenie, że branża stanęła pod ścianą. Nie możemy już dalej się cofnąć, nie ma przestrzeni”. Rzecz w tym, że cofać się nie ma sensu. Zburzyć ścianę i choćby tylko zobaczyć, co się za nią kryje? Jakoś niewielu to interesuje. Gdyby przyjrzeć się dokładniej wszystkim elementom rynkowego łańcucha książkowej branży, to gołym okiem widać, że nic już nie działa jak należy. Przychody ze sprzedaży książek od dwóch lat spadają, rosną zadłużenia wydawców, księgarstwo polskie w zasadzie już nie żyje, wyprzedaż magazynów z książkami za bezcen kwitnie w najlepsze, marże rosną, centralnej informacji o dostępnych tytułach jak nie było, tak dalej nie ma, o Ustawie o książce nie wspominając, czytelnictwo spadło do najniższego poziomu w Europie, piractwo wzrosło zaś do poziomu najwyższego, a firmy takie jak Chomikuj.pl kwitną naszym kosztem i nic się z tym nie da zrobić. Państwo planuje przyjąć ustawę o otwartych zasobach publicznych kosztem wydawców naukowych, a jednocześnie skasowało dotacje do niskonakładowych podręczników akademickich, to samo państwo ani myśli zmniejszyć 23-proc. stawki VAT na e-booki; tzw. „otwartyści” szaleją ze szczęścia, bo uważają, że wreszcie można bezkarnie oskubać wydawców z praw majątkowych; wydawnictwa, zwłaszcza te najlepsze – vide słowo/obraz terytoria – zamykają bądź ograniczają działalność, politycy mają w… głębokim poważaniu branżę książki jako nieistotny pryszcz na zdrowym ciele gospodarki „zielonej wyspy”. Itd., itp. wyliczać można bez końca. Ale nie warto, bo wszystko już wiemy i – zgoda! – taka wyliczanka jest nudna.

Rzecz jednak w tym, że jako branża nie mamy żadnej wizji, pomysłu, siły oddziaływania, wiedzy ani tzw. imperatywu wewnętrznego, żeby przynajmniej zdiagnozować tę chorobę, choćby tylko po to, by stać się równorzędnym partnerem dla tych, którzy ułożą nam ten rynek na nowo. A w to, że za ścianą czyha „nowe”, nikt nie powinien wątpić. To jasne, że wyżej pewnej części ciała nie podskoczymy, wszak zbyt wiele rzeczy nie od nas jest zależnych – ale przynajmniej próbujmy! Przecież widać, że wszystkie zasadnicze decyzje i rozwiązania dotyczące rynku książki w przyszłości zapadają w Ministerstwie Finansów, Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, Ministerstwie Gospodarki i (tylko częściowo) w Ministerstwie Kultury, a tak w ogóle to w Unii Europejskiej. To, że akurat Unia ma tutaj coś do gadania, nie jest takie złe. Istnieje bowiem nadzieja, że polscy decydenci nie oskubią nas do końca. Chociaż… Przypomnę, że Polska jako jedyny kraj w UE nie implementował ważnej dla naszej branży dyrektywy w sprawie najmu i użyczenia, tzw. public lending right.

Może warto jednak zaangażować się na serio w dyskusję nad przyszłą ustawą o prawie autorskim? Przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego powstało Forum Prawa Autorskiego. Jak to zwykle bywa, minister zaprasza wszystkich do dyskusji. Zaprasza, bo musi, żeby było demokratycznie, ładnie i przyjemnie. Ale oczywiście wie, że wykonuje tylko nic nieznaczący gest, bo jak przyjdzie co do czego, to otrzymamy „do konsultacji” dokument, w którym nawet przecinka nie będzie można zmienić. A gdyby tak zaproszenie wziąć na serio? I gdyby w naszym środowisku zacząć naprawdę przejmować się przyszłymi rozwiązaniami w dokumencie, który przecież będzie również dla naszej branży obowiązującą biblią? Pozostaje wierzyć, że politycy zechcą z nami rozmawiać. Łukasz Gołębiewski postuluje: „Dobrze by było w najbliższych miesiącach usiąść do stołu z politykami i przedstawić im nasze problemy”. Postulat jak najbardziej słuszny, ale żeby stał się realny, trzeba te problemy uporządkować i w punktach wyliczyć, a do tego potrzebny jest branżowy consensus. Obawiam się więc, że nie będzie to łatwe…

Swoją drogą będzie mi brakować starych dobrych czasów, kiedy ogólny zapał i wiara w przyszłość była udziałem wszystkich, którzy pod koniec lat osiemdziesiątych minionego stulecia startowali w książkowej branży. Byliśmy młodzi i nawet balowaliśmy wspólnie w krakowskim hotelu Cracovia (on również odszedł już w przeszłość). To były czasy! Ale… Może „za ścianą” nie jest gorzej? Na pewno inaczej, ale niekoniecznie gorzej.

To, co teraz przeżywamy, w historii kultury określa się pojęciem „dekadencja”. Zawsze towarzyszy jej poczucie niepewności…

Autor: Andrzej Nowakowski