Nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazała się szczególna książka… Tak, „W nawiedzonym zamczysku” będzie z pewnością zaczynem do dyskusji na temat szerszego problemu, jakim jest kwestia wydawania dzisiaj starych książek, i odpowiedzią na pytanie, czy to w ogóle ma sens, czy też nie. Dla mnie jest to znaczące wydarzenie i jestem pod wrażeniem tego, co zrobiłeś… Zrobiliśmy to razem z Tadziem Zyskiem, prezesem wydawnictwa, z którym stworzyliśmy zespół „rolników”, którzy tutaj przewalali skibę! Kierowaliśmy się zasadą, że w książce Jana Łady, którego cenimy, jest ogromny potencjał. Trzeba jednak było temu pomóc, bo książka wyszła prawie sto lat temu, a nawet wcześniej, bo ukazywała się w odcinkach drukowanych w warszawskim dzienniku „Słowo”, a w 1925 roku w słynnym wydawnictwie Gebethner i Wolff opublikowano ją jako całość, w dwóch tomach. I nie była wznawiana. Nie był to sprzyjający okres dla tego rodzaju literatury, bo nastąpił czas eksperymentów literackich i szukania recepty na nową powieść, a autora „Zamczyska” sklasyfikowano jako epigona Henryka Sienkiewicza, zwłaszcza że książka Jana Łady ukazała się w 30-lecie wydania „Trylogii”. W 1884 roku wydano „Ogniem i mieczem”, a „W zaklętem zamczysku”, jak oryginalnie brzmiał tytuł książki, ukazało się w roku 1913. Jednak sienkiewiczowską atmosferę w książce znajdujemy… Dlatego krytyka potraktowała autora jako epigona Sienkiewicza, ale to nie jest prawda z dwóch powodów. Po pierwsze, oprócz tego sursum corda, czyli „ku pokrzepieniu serc”, które jest zawarte w tej książce, to jest w niej większy niż u Sienkiewicza pierwiastek krytyki Polski szlacheckiej i warcholstwa. I jest to książka napisana „ku pokrzepieniu serc”, ale i ku przestrodze. Autor jest krytyczny wobec szlachty, a jednocześnie tę szlachtę kocha. I jest to autor wiarygodny, krytykant, ale z miłością. Druga sprawa, która zaszkodziła autorowi po opublikowaniu powieści, to fakt, że – według ówczesnych krytyków – zaplątały się elementy nadprzyrodzone, które dzisiaj nazwalibyśmy pierwiastkami fantasy. Wtedy potraktowano to jako zgrzyt, bo twierdzono, że gdy autor nie wiedział, co zrobić z niektórymi fabułami i wątkami, to wprowadził duchy, aby mu rozwiązały problem. Jakby był dziadkiem Elżbiety Cherezińskiej i jej pisarstwa historycznego? W ogóle był prekursorem tego gatunku. Jego najsłynniejsza powieść zatytułowana „Antychryst”, która była przetłumaczona na języki obce i miała być filmowana w Ameryce i we Francji, jest swoistym rodzajem „Quo vadis”, ale dzieje się w XX wieku, a chrześcijanie są prześladowani jak za Nerona. Swoim spojrzeniem i opisem literackim dyktatury totalitarnej wyprzedza Herberta George’a Wellsa. Zresztą Jan Łada miał zawsze w sobie pierwiastek wyprzedzający, jego książki są profetyczne, ale niedopracowane. Gdy w 1913 roku pisał „W zaklętem zamczysku”, był już praktycznie niewidomy i dyktował tę powieść, ukazującą się w odcinkach. Sam jako autor wiem, jak się pisze. Gdy mnie coś boli, to nie mogę się pozbierać do pisania. Gdybym sam oślepł, to ręczę, że na pewno nic bym nie napisał. Jaki to musiał być hart ducha! I to jest prawdziwe pisarstwo, bo piszesz, bo musisz pisać! A nie, że dobrze byłoby coś napisać, bo mam teraz dobre samopoczucie. Miał misję! Czytelnik zobaczy, że prolog się powoli rozkręca, osadza głównego bohatera na mapie historycznej, a potem akcja wciągnie! Krzysztof Masłoń napisał, że jest to gotowy scenariusz filmowy i gdyby przed laty wziął się za ten tekst „wczesny” Jerzy Hoff man, to nie powstałby gorszy film niż „Ogniem i mieczem”! W ogóle „Trylogia” miała szczęście, że istniał …