Przeczytałem dopiero co dwie powieści typu thriller, obie jak najbardziej współczesne, od niedawna obecne na rynku, z akcją w burzliwych latach dwudziestych XXI stulecia, a nawet w naszym obecnym roku, 2024. Nowe i reprezentatywne, lekkie w lekturze, wciągające. Przy tym jakże odmienne. Pierwsza to „Gra na antenie” (wydawnictwo Czarna Owca), literacki płód Amerykanina J.D. Barkera. Jego fabułę można określić jako filmową. Podczas lektury akcja pędziła niczym pociąg dalekobieżny, trup ścielił się gęsto, napięcie narastało z każdym rozdziałem i co rusz pojawiały się zaskakujące zwroty akcji. W utworze dominowały dialogi, a część opisowa została zredukowana do niezbędnego minimum, co zbliżyło go do scenariusza. Główną bohaterką była atrakcyjna (a jakże!), pewna siebie, przebojowa i wygadana dziennikarka radiowa, która stanęła do konfrontacji z przerażającym psychopatycznym terrorystą. W budzących grozę perypetiach towarzyszyli jej dzielni i chętni do pomocy mężczyźni, przy czym niektórzy z nich, jak się okazało w miarę przybliżania do finału, mieli podwójne oblicza. W ogóle co rusz natrafiałem na jakieś drugie dno, chociażby w motywach kierujących postaciami, na czele z Bernim, czyli upiornym antenowym rozmówcą Jordan Briggs, będącym zarazem seryjnym mordercą, specjalistą w podkładaniu skomplikowanych ładunków wybuchowych. Przy czym ów ekspert od zabijania z upodobaniem potrafił posługiwać się środkami daleko prostszymi jak nóż czy rewolwer. W wydarzeniach przyprawiających o zawrót głowy pojawiały się liczne kalki z powieści i filmów: bez trudu można się dopatrzeć inspiracji „Szklaną pułapką”, „Niebezpieczną prędkością” czy „Raportem Pelikana”. Pomimo tego, a może właśnie dlatego, książkę czytało się bardzo dobrze. Pochłaniała uwagę od pierwszej strony, a potem wciągała coraz bardziej, chociaż co jakiś czas robiłem przerwy w lekturze, gdyż natłok wydarzeń w pewnym momencie okazywał się nieco przytłaczający. Jonathan Dylan Barker, podpisujący się inicjałami imion, jest autorem zręcznym i utalentowanym, potrafiącym z wyczuciem i wyrafinowaniem poruszać się w gatunku thrillera i w ogóle sensacyjności jako takiej, nawet jeśli konwencje i intrygi, którymi się posługuje, są wyświechtane. „Gra na antenie” nie jest rzecz jasna powieścią wartościową. Jej celem było dostarczenie zapierającej dech w piersiach rozrywki, nawet jeśli w charakterystyce głównej bohaterki autor wysilił się na pewien – również oklepany – psychologizm: Jordan Briggs, na pozór pozbawiona empatii i będąca wyłącznie egocentryczną karierowiczką, w finale ujawniła ukrytą wrażliwość. To za mało, żeby rozbić schematyzm całości, ale w kategorii czysto rozrywkowej oraz w naśladowaniu narracji filmowej książka wydała mi się niemal mistrzowska. Wprost …