Z raportu Biblioteki Narodowej wynika, że w ostatnim roku z trzech ankietowanych osób tylko jedna przeczytała książkę. I choć nie wszyscy wierzą statystykom, a co bardziej wnikliwi krytykują metodę badania, gołym okiem widać, że od wielu lat z książką nie jesteśmy za pan brat. Czas wolny, który moglibyśmy poświęcić na lekturę przeznaczamy na oglądanie telewizji i korzystanie z Internetu. Czy telewizja na dobre wyrugowała książki z naszego życia? Jak rynek książki może wykorzystać szklany ekran do promocji czytelnictwa? Dziesięć lat temu Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego – za zgodą Telewizji Polskiej S.A. – opublikowało książkę włoskiego medioznawcy Giovanniego Sartoriego pt. „Homo videns. Telewizja i postmyślenie”. W książce wybrzmiała dość odważnie postawiona teza, że u progu XXI wieku ludzkość przekroczyła kolejny etap ewolucji: od homo sapiens do homo videns. Telewizja zmieniła naszą naturę – myśl zdetronizowała na rzecz obrazu. Wierzymy w to, co widzimy, ale do oglądania nie jest nam potrzebny rozum – francuski socjolog i filozof kultury Jean Baudrillard w tej kwestii był jeszcze bardziej ironiczny od Sartoriego – jego zdaniem „informacja zamiast przekształcać masę w energię wytwarza coraz więcej masy”. Zagubieni w gąszczu newsów, którymi bombardują nas media, nie potrafimy ich selekcjonować, dlatego tak wiele czasu umyka nam między palcami. Pojawienie się mediów masowych zepchnęło słowo drukowane na drugi plan. Obraz i dźwięk zwyciężyły nad mozolną lekturą, zbędna stała się długotrwała koncentracja i skupienie nad rzędami czarnych liter. Telewizja nie wymaga od widza uruchamiania wyobraźni – gotowe rozwiązania oferują dziennikarze, scenarzyści, operatorzy, aktorzy, inżynierowie dźwięku, reżyserzy – a często też ich mocodawcy. Od pięćdziesięciu lat informacji, rozrywki i przeżyć emocjonalnych dostarcza nam szklany ekran. Badania statystyczne IQS przeprowadzone w 2015 roku dowodzą, że odbiornik RTV ma w domu prawie każdy Polak, ponad połowa badanych (65 proc.) przyznaje się do codziennego oglądania telewizji – 72 proc. kobiet i 59 proc. mężczyzn. Z ogłoszonego niedawno raportu KRRiTV wynika, że w pierwszym kwartale bieżącego roku statystyczny Polak oglądał telewizję przez cztery godziny i 49 minut dziennie. Mniej więcej tyle samo czasu spędzamy przy komputerze, kosztem snu, pracy, rodziny, spotkań towarzyskich. Celem twórców programów telewizyjnych jest zatrzymać widza przed ekranem jak najdłużej. Aby się nie zmęczył, należy serwować mu serwisy informacyjne, kóre jednego dnia straszą, a drugiego uspokajają, niewymagającą rozrywkę, a przede wszystkim opowieści o ludzkich losach – telenowele i pseudodokumenty. Oderwani od rzeczywistości chłoniemy – jak gąbki – nieprawdziwe i nieprawdopodobne historie pisane przez scenarzystów również oderwanych od rzeczywistości, ale czułych na słupki oglądalności, chętnie kopiujących wzory z zagranicznych stacji. Powszechny dostęp do sieci sprawia, że coraz więcej osób – a na pewno ci, którzy jeszcze nie ukończyli 35. roku życia –każdego dnia wiele godzin spędza, buszując po internecie. Coraz więcej rodzin posiada w domach komputery osobiste, coraz więcej osób korzysta z nich w pracy i w szkołach. Stale wzrasta liczba użytkowników internetu. To dzięki Internetowi informacja stała się dobrem dostępnym dla milionów, znoszącym dotychczasowe ograniczenia czasu i przestrzeni. Poszukiwaniu nowych informacji poświęcamy każdą wolną chwilę, pogoń za newsem powoduje, że stajemy się nerwowi, niecierpliwi, trudno nam skupić uwagę. Lekarstwem na ten stan rzeczy mogłaby być książka, ale skąd mamy o tym wiedzieć? O wyższości telewizji nad książką (w potocznym mniemaniu) Zanim pojawiła się telewizja głównymi odbiorczyniami książek były kobiety – damy niepracujące, sprzątaczki i gospodynie domowe. Fabuła powieści skupiona na wątku romansowo-przygodowym wzbudzała zainteresowanie i utrzymywała uwagę czytelniczek przez wiele wieczorów, a jeśli to było możliwe również dni. To książki kształtowały wzorce zachowania (niekoniecznie najlepsze), uczyły historii, wpajały wartości. Dostęp do treści w nich zawartych, poza opanowaniem trudnej sztuki czytania, wymagał jednak pewnego wysiłku; przede wszystkim książkę należało zdobyć – kupić albo pożyczyć, a następnie poświęcić się jej bez reszty na kilka dni, a czasem nawet tygodni. O poziomie literatury świadczyli jej autorzy, z czasem coraz bardziej wyspecjalizowani, przeświadczeni o swojej wyższości nad nieoświeconą częścią społeczeństwa i coraz mniej liczący się z potrzebami masowego odbiorcy. Zamknięci w wąskim kręgu środowiska artystycznego, testując rozwiązania awangardowe, z hasłem „sztuka dla sztuki” na ustach, świadomie dystansowali się wobec czytelników poszukujących w książkach historii bohaterów zmagających się z realnymi problemami. Sytuację tę wykorzystywali autorzy powieści popularnych, adresowanych do osób słabo wykształconych, obśmiani przez fachowych krytyków i tzw. inteligencję. O wartości artystycznej literatury tzw. wyższego piętra świadczył podziw krytyków i wąskiego grona wielbicieli. O poczytności literatury popularnej świadczyły ogromne nakłady, tłumaczenia, a z czasem też ekranizacje. Kino przed II wojną światową przeżywało nieprawdopodobny rozkwit, ale dla literatury nie stanowiło jeszcze bezpośredniego zagrożenia. Sytuacja zmieniła się wraz z pojawieniem się telewizji. Reglamentacja papieru, cenzura, naciski ideologiczne, koterie w środowisku pisarskim i krytycznoliterackim nie sprzyjały rozwojowi literatury popularnej, adresowanej do szerokiego grona odbiorców. Okoliczności te wykorzystała telewizja. Ona również poddawana była cenzurze i naciskom ideologicznym, ale o jej przewadze nad książką zadecydowała moda na posiadanie odbiornika telewizyjnego, a z modą, jak wiadomo, się nie dyskutuje. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pożywką dla telewizji była książka. To wtedy powstały przyciągające przed ekrany miliony widzów ekranizacje słynnych powieści historycznych: Sienkiewicza, Prusa, Żeromskiego. Ale – zwróćmy uwagę – popularnością wśród widzów i reżyserów cieszyły się w głównej mierze powieści pisane od drugiej połowy XIX wieku do II wojny światowej. Tak zwana literatura współczesna bez walki ustępowała pola scenariuszom pisanym wyłącznie na potrzeby szklanego ekranu. Seriale „Czterej pancerni i pies”, „Stawka większa niż życie”, „Polskie drogi”, „Dom”, trylogia: „Sami swoi”, „Nie ma mocnych”, „Kochaj albo …