Miejmy to z głowy już na wstępie. „Wiedźmin: Rozdroże kruków” jest udanym i zwyczajnie przyjemnym powrotem do świata stworzonego niemal 40 lat temu na łamach „Fantastyki”. Nie jest to powieść wybitna, ani nawet szczególnie ambitna, ale wciąż bardzo wartościowa dla każdego fana wiedźmińskiej sagi. Na wypadek, gdyby jakiś zaangażowany fan twórczości Andrzeja Sapkowskiej próbował doszukać się w powyższych komplementach zawoalowanej przygany, to śpieszę z wyjaśnieniem – w trakcie lektury „Rozdroża kruków” ani przez moment nie ma się wrażenia, że prequel „Wiedźmina” aspiruje do miana literackiego arcydzieła. Jestem przekonany, że wydana pod koniec listopada ub. roku powieść w pełni realizuje zamierzenia jej autora, a co za tym idzie należy ją uznać za sukces. Nie tylko z powodu swej wartości literackiej i kryjącej się na kolejnych stronach dużej dawki nostalgii i pisarskiego stylu, za którym fani „Wiedźmina” tęsknili od dawna. Trzeba zresztą powiedzieć sobie szczerze, że po latach zauważalnej posuchy i oczekiwań na powrót Andrzeja Sapkowskiego do pisania wielbiciele Geralta z Rivii są ostatnio zauważalnie rozpieszczani. Oprócz „Rozdroża kruków” do sklepów i księgarni kilka dni później trafił kolejny tom komiksowej serii od CD Projekt RED i Dark Horse Comics (w Polsce wydawanej przez Egmont) pt. „Wiedźmin. Dzikie zwierzęta”, a w grudniu zapowiedziano powstanie następnej historii. W międzyczasie popularni „Redzi” udostępnili też pierwszy zwiastun gry „Wiedźmin 4”, w którym do rangi głównej bohaterki urosła Ciri. Takie nagromadzenie wiedźmińskich premier i zapowiedzi nie jest oczywiście przypadkiem. Wyczekiwany od lat powrót Andrzeja Sapkowskiego, i to w dodatku powrót do jego najsłynniejszego bohatera, w oczywisty sposób napędził koniunkturę na „Wiedźmina”. CD Projekt RED pozostało kuć żelazo, póki gorące, tym bardziej w sytuacji, gdy „Rozdroże kruków” spotkało się z przeważająco pozytywnym odbiorem, choć studio podkreśla ze swojej strony, że ich plany ujawnienia trailera „nie były w żaden sposób powiązane z premierą książki pana Sapkowskiego”. To, na ile nowa książka przypadła czytelnikom do gustu, zdaniem znanego propagatora fantasy w Polsce, adiunkta w Katedrze Technologii Informacyjnych i Mediów Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, autora książki „Światotwórstwo w fantastyce. Od przedstawienia do zamieszkiwania” dra Krzysztofa M. Maja zależy głównie od tego, co czytelnik wyżej ceni sobie u 76-latka – opowiadania czy powieści. – Osobiście uważam, że jest to znaczący sukces, gdyż „Rozdroże kruków” zbliża się wyraźnie do opowiadań, czyli do „Ostatniego życzenia”, do „Miecza przeznaczenia” oraz do nieco zapomnianego zbiorku „Coś się kończy, coś się zaczyna”. Czytelnicy, którzy woleli Sapkowskiego okresu sagi wiedźmińskiej, być może mogą czuć się nieco rozczarowani. Natomiast ci, którzy cenią Sapkowskiego za lapidarny język, cięte dialogi, krótką formę i do tego bardzo charakterystyczny styl tworzenia takich miniatur scenicznych, przedzielanych asteryskami, przechodzeniem do kolejnego wątku, kolejnego rozdziału, będą zachwyceni. Ja czegoś takiego bardzo potrzebowałem – bez ogródek stwierdza Krzysztof M. Maj. Trzeba przyznać, że aż prosi się o umiejscowienie wielu elementów w „Rozdrożu kruków” w kontekście swoistego „powrotu do początków”. Forma jest bliższa pierwszym opowiadaniom, fabuła kręci się wokół pytania o genezę nienawiści zwykłego ludu wobec wiedźminów, a główny bohater dopiero uczy się swojego fachu i wciąż słabo rozumie reguły rządzące światem poza Kaer Morhen. Nawet fakt, że czytelnicy mieli możliwość zapoznania się z fragmentem prequela na łamach „Nowej Fantastyki” przed oficjalną premierą, budzi oczywiste skojarzenia z pierwszym krokiem na artystycznej ścieżce Andrzeja Sapkowskiego. Wieloletni redaktor pisma – Marcin Zwierzchowski, obecnie związany z „Wiedźminem” jako Editor/Writer w zespole Franchise w CD Projekt RED, tak tłumaczy pragnienie, by „Rozdroże kruków” objawiło się czytelnikom po raz pierwszy na łamach „NF”: – Jak tylko pojawiły się jakiekolwiek informacje o „Rozdrożu...”, to dla mnie było oczywiste, że trzeba coś w związku z tym tematem zrobić w „Nowej Fantastyce”. Nie tylko mnie wydawało się to naturalne, więc nie musiałem nikogo namawiać. Zadzwoniłem po prostu do Wojtka Płatka, który zarządza superNową. Na szczęście ich plany dobrze zgrały się z cyklem wydawniczym „NF”. Co więcej, to oni sami wyszli z propozycją: „To u was po raz pierwszy pokażemy okładkę i tytuł”. Ja chciałem tylko fragment i nawet z niego byłbym zadowolony. Bo przecież doskonale wiem, że każde medium w Polsce chciałoby ogłosić nowego „Wiedźmina”. Człowiek ten nadszedł z handlu detalicznego O nieliterackich początkach Andrzeja Sapkowskiego powiedziano przez lata naprawdę dużo. Wokół powstania pierwszego opowiadania zatytułowanego po prostu „Wiedźmin” do dziś krąży trochę sprzecznych informacji (dotyczących głównie roli zmarłego w 2019 roku Krzysztofa Sapkowskiego), ale większości fanów pisarza wystarcza tych kilka wątków, które nakładają się na legendę najważniejszej polskiej serii fantasy. Na korzyść „Wiedźmina” działa choćby fakt, że opublikowany w grudniu 1986 roku tekst zajął „dopiero” trzecie miejsce w konkursie organizowanym przez „Fantastykę”. Człowiek, który obecnie jest wymieniany jednym tchem obok najważniejszych twórców światowej fantastyki, nie tylko odniósł swój sukces w wieku dojrzałym, ale w dodatku na starcie nie został tak do końca doceniony. Czyż może być coś bardziej przemawiającego do wyobraźni każdego początkującego artysty? Inna sprawa, że Andrzej Sapkowski ewidentnie nie obraził się za to trzecie miejsce. Bliska relacja autora „Rozdroża kruków” z „Fantastyką” i (od 1990 roku) „Nową Fantastyką” przetrwała długie lata w stanie nienaruszonym. Marcin Zwierzchowski uznaje to za zasługę w dużej mierze jednej osoby, Macieja Parowskiego, który również zmarł w 2019 roku: – Pierwsza i najważniejsza odpowiedź brzmi: „Maciuś Parowski”. Oni przez lata się przyjaźnili. Maciek był jedynym człowiekiem, który potrafił jakkolwiek wpłynąć na Andrzeja Sapkowskiego. W jednym z wywiadów pan Andrzej przyznał, że to Maciek zasugerował mu, że „dziecko niespodzianka” mogłoby być dziewczynką. I pisarz ewidentnie za tym poszedł. Ponadto Maciej Parowski jako jedyny napisał fabułę na podstawie pomysłu Andrzeja Sapkowskiego. Chodzi o komiks „Wiedźmin. Zdrada”, którego istnienie wiele mówi o pozycji Macieja – tłumaczy były redaktor „NF”. Przyzwyczajenie Andrzeja Sapkowskiego do stałych relacji i respektowanie ich na przestrzeni lat poskutkowało jeszcze jedną konsekwentną zasadą: jeżeli twórca „Wiedźmina” pisze coś nowego, to zawsze wydaje go superNowa. W rzeczywistości takie przedstawienie sprawy nie jest do końca pełne, bo pierwszy tom opowiadań pt. „Wiedźmin” wydał Reporter (jak przypomina Marcin Zwierzchowski, tamten zbiór niejako „załatwił” Andrzejowi Sapkowskiemu wspomniany Maciej Parowski), ale zarazem nie umniejsza ani odrobinę trwałości związku Sapkowskiego z superNową. Związku nomen omen często krytykowanego, bo zdaniem wielu czytelników seria o takim kalibrze zasługuje na wydawcę prezentującego wyższy poziom. Również przy premierze „Rozdroża kruków” nie obyło się bez kontrowersji, tym razem dotyczących późnego ogłoszenia alternatywnych okładek, wydania w twardej oprawie oraz naprawdę wysokiej ceny. Krzysztof M. Maj posuwa się nawet do tego, by sposób wydania prequela nazwać „skandalicznym” i „niepoważnym”. – Andrzej Sapkowski jest człowiekiem, przynajmniej z mojej perspektywy, który bardzo ceni sobie dobre relacje i zdaje mi się, że to jest taka dusza handlowca, bo on przez lata pracował w handlu. Ma bardzo mocny kodeks z tym związany, dlatego od lat posiada tego samego wydawcę. Wiem, że były podejmowane wysiłki przez wiele firm i odbywały się rozmaite podchody do pana Andrzeja, by zmienił wydawcę, ale to się nie wydarzy po prostu – wyjaśnia stosunek Andrzeja Sapkowskiego do superNowej Marcin Zwierzchowski. Pierwsze pisarskie próby wtedy już ponad 30-letniego handlowca okazały się koniec końców na tyle udane i popularne, że naturalnym krokiem było dalsze rozwijanie tego świata. Wyzwanie to podjął Andrzej Sapkowski, a potem kolejne pokolenia twórców zainspirowanych jego dziełami i bohaterami. Były redaktor „Nowej Fantastyki” podkreśla jednak, że nie należy z dzisiejszej perspektywy zapominać o tym, jak wielkim zaskoczeniem dla wszystkich był sukces „Wiedźmina” i naszego własnego, rodzimego fantasy: – „Wiedźmin” powstał w czasach, kiedy wszyscy chcieli nowego Lema. Andrzej Sapkowski nie planował niczego poza jednym opowiadaniem. Kontynuował pisanie, bo ludzie się za nim opowiedzieli. Jeden człowiek, pan Rafał z Poznania, jeśli dobrze pamiętam, wysłał pieniądze na adres redakcji z prośbą o przekazanie Andrzejowi Sapkowskiemu. Na kolejne opowiadania czytelnicy wciąż reagowali entuzjastycznie. Nigdy nie zauważyłem w Andrzeju Sapkowskim niczego innego niż absolutna, pełna świadomość, komu to zawdzięcza i dla kogo pisze – podsumowuje Zwierzchowski. Od najlepszego polskiego fantasy do globalnej sławy (i z powrotem) Jest swego rodzaju paradoksem, że pomimo tego, jak istotnym elementem dla rozwoju całej marki jest powieściowa saga wiedźmińska, akurat o niej mówi się zazwyczaj najmniej. Nawet w konwersacjach z moimi rozmówcami nie zaprzątają one tak bardzo ich uwagi jak wcześniejsze opowiadania. Również wśród czytelników Andrzeja Sapkowskiego dominuje pogląd o tym, że krótka forma zwyczajnie lepiej pasuje do tego świata i stylu polskiego pisarza. Powieści są więc fundamentem, na którym zbudowana została siła i trwałość marki (przy całym szacunku dla „Ostatniego życzenia” i „Miecza przeznaczenia”, ale wariacje na temat „Pięknej i bestii”, „Małej syrenki” czy arturiańskich legend były do tego zbyt efemeryczne), lecz najczęściej pamięta się je za sprawą dłużyzn, dzielącego odbiorców rozwoju wątku Ciri oraz odstawienia Geralta na dalszy tor. Osobiście nie do końca zgadzam się z tym umniejszaniem powieści, moim zdaniem Andrzej Sapkowski nie napisał ani wcześniej, ani potem czegoś równie dobrego jak opis bitwy pod Brenną, natomiast rozumiem uwagi powielane przez krytyków sagi. – Dla mnie saga wiedźmińska im bliżej tomów 4. i 5., tym stała się bardziej rozwlekła i przegadana. Zwłaszcza dla kogoś, kto zna klasykę fantasy i wie, że Sapkowski jest postmodernistą, więc będzie się bawił konwencją. Jeśli ktoś już jest po kilku ważnych lekturach, to będzie widział ciągłe powroty do korpusu arturiańskiego, który Andrzej Sapkowski bardzo sobie upodobał, i po prostu ta gra dla samej gry niejednokrotnie może czytelnika nużyć. Szczerze powiedziawszy, właśnie taka spokojniejsza, ale jednocześnie bardziej lapidarna narracja Sapkowskiego w „Rozdrożu kruków” bardzo mi odpowiadała. Chociaż widziałem recenzentów, którzy krzywili się właśnie na to, że prequel pozostawia z pewnym niedosytem, zwłaszcza jeżeli chodzi o partie kończące, które pędzą ku rozwikłaniu wszystkich wątków. To rzeczywiście dało się odczuć, przyznaję. Natomiast ja i tak wolę narrację krótką, bardziej lapidarną u Sapkowskiego niźli jakieś rozwlekłe próby erudycyjne – ocenia różnice między sagą a nową mikropowieścią Krzysztof M. Maj. Wraz z wydaniem „Pani Jeziora” w 1999 roku zaczął się wyjątkowo dziwny okres dla fanów „Wiedźmina”. Andrzej Sapkowski wciąż aktywnie tworzył – najpierw skupiony na świetnej trylogii husyckiej, a później na powieści „Żmija”, której fatalny odbiór z czasem ustąpił miejsca całkowitemu zapomnieniu. Nie były to jednak tytuły choćby incydentalnie związane z Geraltem z Rivii. Fani „Wiedźmina” w tamtych latach dostali tylko film fabularny i 13-odcinkowy serial, odpowiednio z 2001 i 2002 roku. Dziś te produkcje cieszą się znacznie lepszą opinią niż w pierwszych latach po debiucie, głównie za sprawą ogromnego zawodu serialem Netfliksa. Nie ma co jednak poddawać się sztucznemu zabarwianiu rzeczywistości i zachwytom służącym głównie za internetowy mem, tudzież będących opinią ludzi, którzy często nawet nie oglądali obu produkcji. Tylko jeden element polskiej ekranizacji realnie doczekał się nowego, odmienionego odbioru, na co zwraca uwagę Krzysztof M. Maj: – Obawiam się, że mogę być słabym depozytariuszem nadziei na to, że była to niedoceniona, wybitna produkcja. Jako fan gatunku ubolewam mocno nad brakiem budżetu i ograniczeniami technicznymi, które niestety bardzo blokują wiarygodność przedstawienia magicznego świata na ekranie. „Wiedźmin” był wtedy na miarę naszych możliwości, ze wszystkimi możliwymi konotacjami tego wyrażenia. Natomiast na pewno kreacja Michała Żebrowskiego jest lepsza niż kreacja Henry’ego Cavilla, co do tego nie mam wątpliwości. Pierwsza tak poważna próba wyjścia z „Wiedźminem” poza literacki świat (w latach dziewięćdziesiątych ukazywały się wspomniane wcześniej komiksy ilustrowane przez Bogusława Polcha, lecz ich kulturowy zasięg był ograniczony) okazała się więc gigantyczną klapą. Fanom marzył się sukces na …