Andrzej Leder definiuje książkę jako urządzenie do zachwytu. Choć książki filozoficzne to raczej urządzenia do eksperymentów myślowych. Chwile fascynacji towarzyszą mu od początku. Od bajek z serii „Poczytaj mi, mamo” czytanych przez rodzicielkę, przez przeżywanie przygód Tomka Wilmowskiego autorstwa Alfreda Szklarskiego, na dziełach filozofów kończąc. Książka Bernharda Grzimka „Serengeti nie może umrzeć”, przeczytana w wieku ośmiu lat, zasiała ziarno marzenia o zwiedzeniu Tanzanii. Zobaczył. Z późniejszego okresu pamięta swój pierwszy, niemal namacalny zachwyt nad „Krytyką czystego rozumu” Immanuela Kanta. Został filozofem kultury, profesorem w IFiS PAN. Wybór serca Ojciec, wielokrotnie w dzieciństwie zmieniający miejsce zamieszkania, znał siedem języków, mama trzy. Oboje uprawiali zawody wymagające czytania, mama – wywodząca się z łódzkiej, żydowskiej biedoty, ukończyła studia we Francji, w Polsce była pracownikiem naukowym; ojciec, wojskowy, wrócił z Rosji do Polski z armią Berlinga, potem pracował jako redaktor i tłumacz. – Zawsze miałem szczęście do polonistek – mówi Andrzej Leder. – Ale to w liceum nauczycielka, Małgorzata Mierzwińska, zachęcała do lektur poza programem i kanonem. „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa, książkę jeszcze wówczas mało znaną, przeczytał dzięki niej. Znajdowała się w księgozbiorze rodziców. Mieli też m.in. całą kolekcję książek Jacka Londona, dziś prawie zapomnianego amerykańskiego pisarza, przeczytał wszystkie tomy. Książki w latach siedemdziesiątych były prawie jedynym dobrem powszechnie dostępnym na rynku. Rodzice kupowali dużo. Z ich półek zupełnie przypadkowo wyciągał tytuły, nie mając pojęcia, że sięga po nazwiska z kanonu. W ten sposób pochłonął prawie wszystkie książki Tomasza Manna. Poznał też klasykę literatury francuskiej. O wyborze studiów medycznych zdecydowało rodzinne przekonanie, że nawet w łagrze lekarz przeżyje. Historia „łagierna” była istotnym elementem tożsamości rodziny, od dawna związanej z walką rewolucyjną. – Moja rodzina żyła w cieniu represji. Dziadek zginął w 1937 roku podczas wielkiej czystki, mój ojciec był więziony w okresie stalinowskim. Ich doświadczenia wpłynęły na tę łagierną perspektywę. Był tu też lager, rodzina mamy została wywieziona z łódzkiego getta do Auschwitz. Na trzecim roku jednak uległ podszeptom serca i zaczął studiować filozofię. Równolegle do medycyny, którą ukończył ze specjalizacją z psychiatrii. Do dziś pracuje jako psychoterapeuta. Studiowanie filozofii było przyjemnością, bo polegało głównie na czytaniu. – Książki filozoficzne czytałem już od dawna i one miały na mnie duży wpływ, kształtowały spojrzenie na świat. Pamiętam słoneczny dzień w ogrodzie botanicznym, czytałem właśnie „Krytykę czystego rozumu” Kanta, fragment na temat człowieka, który przez formy świadomości i kategorie intelektu kształtuje to, co widzi. Kiedy podniosłem głowę, sam zobaczyłem i poczułem, że to ja tworzę obraz przed sobą. Magiczna chwila. Promienie słońca były bardzo pomocne. Mój zachwyt był całkowity. Studia filozoficzne zaczynały się wówczas od poznawania filozofów starożytnych, a chcąc umiejętnie wpisać ich poglądy w kontekst historyczny, należało poznać też i historię starożytności. Trzy tomy „Historii starożytnych Greków”, ważny podręcznik akademicki autorstwa Ewy Wipszyckiej i Benedetto Bravo, były przewodnikiem. O swojej fascynacji mówi: – W dziele „Wojna Peloponeska” Tukidydes zamieścił słynną mowę pogrzebową Peryklesa w obronie demokracji, która brzmi zadziwiająco aktualnie. Opowiada o zaangażowaniu obywatelskim, o sposobach radzenia sobie z zawiścią, o możliwości awansu ludzi z zasługami, a nie z bogactwem, o równych prawach, a przecież to tekst sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Potem nastąpił okres fascynacji romańszczyzną i scholastyką. Tomasz z Akwinu, spójność jego systemu i nominalizm Ockhama, rozbijający tę logiczną konstrukcję. Intelektualna potrzeba znajomości kontekstu historycznego i kulturowego, w którym żył i działał każdy z filozofów, sprawiła, że czytał też więcej książek historycznych i antropologicznych, co skutkowało zdefiniowaniem jego specjalizacji jako filozofa kultury. Przeprowadzka na swoje Po studiach Andrzej Leder wyprowadził się z domu rodzinnego. Zabrał oczywiście książki, głównie własne, ale podkradł kilka pozycji z klasycznej biblioteki rodziców. Zanim zamieszkał w domu w Wilanowie, przeprowadzał się trzynaście razy. Pod koniec lat osiemdziesiątych, dzięki wyjazdom wakacyjnym na Zachód, udało mu się kupić mieszkanie na Saskiej Kępie. Regały na książki zamontował na kilku ścianach. Wędruje z nim do dziś kolekcja literatury iberoamerykańskiej, modnej w tamtej epoce. Zabrał oczywiście wszystkie książki filozoficzne. Swoją pierwszą pracę zaczął równolegle ze studiami doktoranckimi z filozofii. Pracował w Ośrodku Terapii Środowiskowej „Saska Kępa”, jednej z ostatnich inicjatyw antypsychiatrycznych, polegających na traktowaniu pacjenta jako ofiary systemu, a nie jako chorego, a sam proces zdrowienia odbywał się w jego środowisku społecznym, nie w szpitalu. Wybór lektur do doktoratu był podyktowany jego tematyką, która dotyczyła Zygmunta Freuda i Edmunda Husserla. – „Badania logiczne” – dwutomowe dzieło Husserla – to mój kolejny intelektualny zachwyt. Husserl często używa w swoich rozważaniach pojęcia „promień intencjonalności”, akurat wtedy, gdy czytałem to dzieło, w moim pustym mieszkaniu bawiły się promienie słoneczne, które sprawiły, że konstrukcje myślowe Husserla wydawały mi się bardziej zmysłowe, prawdziwe i osobiste. Czułem je. To też okres odkrycia psychoanalizy. – „Objaśnianie marzeń sennych” to przepiękna, wielowymiarowa książka, pełna poetyckich interpretacji snów samego Freuda. Ta lektura otwierała mi wiele drzwi, nie tylko w relacjach z pacjentami. Freud jest też pisarzem uwrażliwiającym na cierpienie innych ludzi. Pojęcie traumy wywodzi się przecież, w dużej mierze, z interpretacji Freuda. Żeby pogodzić książki z bardzo wieloma obowiązkami, opanował umiejętność czytania w każdych warunkach. Nawet w trakcie młodzieńczych wyjazdów za pracą udawało mu się wyszukać takie zajęcia, przy których mógł czytać. Trudne teksty wymagające skupienia i notatek czyta często w podróży. Czas na pisanie Domową bibliotekę zapełniają też żona – Justyna Kowalska-Leder, historyczka literatury i kultury polskiej, kulturoznawczyni i badaczka pamięci o Zagładzie Żydów, oraz córka Martyna, która ma swój odrębny gust literacki. Na szczęście dom jest obszerny i przestrzeń do przechowywania książek ogromna. Panuje system rozproszenia, czyli w każdym pomieszczeniu stoi kilka regałów zastawionych od sufitu po podłogę. Księgozbiór podzielony jest tematycznie, a w zakresie tematu – alfabetycznie. W obszernym i bardzo wysokim holu stoją książki z literatury polskiej, w pokoju gościnnym ustawione są na półkach roczniki pism, w łazience literatura podróżniczo-turystyczna, w sypialni wielka, wysoka ściana zabudowana regałami mieści literaturę piękną światową. Wysoki i długi gabinet zawalony jest książkami do pracy: żony – głównie literaturą dotyczącą Zagłady, męża – dziełami filozoficznymi, antropologicznymi. Książek są tysiące, a ich właściciel utrzymuje, że dokładnie wie, gdzie leży szukany w danym momencie tytuł. – Kiedy poradnia została zamknięta, zacząłem pracować w swoim własnym, prywatnym gabinecie. Mamy wspólny z kolegami Zespół Pomocy Psychoterapeutycznej, od 1995 roku. Pracę psychoterapeuty traktuję bardzo poważnie, ale największym obszarem mojej aktywności zawodowej jest teraz praca filozofa i to zajmuje gros mojego czasu lekturowego. Używam psychoanalizy w filozofii. Te dziedziny przenikają się w moich rozważaniach. W Polsce to …