Debiutowała pani w ubiegłym roku powieścią „Czarne Miasto”, teraz ukazała się jej kontynuacja – „Rok Zaćmienia”. Czy zaczynając pisać, wiedziała pani, że powieść rozrośnie się aż do cyklu opowieści z Czarnego Miasta? Nie wiedziałam, że będę pisać cykl, ale wiedziałam, że w „Czarnym Mieście” jest kilka wątków, które warto rozwinąć. Chciałam głębiej wejść w tunele, powstał więc „Rok Zaćmienia”. Zamierzam też bliżej się przyjrzeć kobiecej społeczności zwanej Burgundowymi Wdowami, toteż powolutku zbieram materiały do napisania kolejnej części. Wydaje mi się, że „Burgundowe Wdowy” zamkną cykl. Zauważyłam, że ważne miejsce w pani powieściach zajmują kobiety. Kim są wspomniane Burgundowe Wdowy? Burgundowe Wdowy to grupa wsparcia dla kobiet, a oprócz tego dość prężnie działająca w Czarnym Mieście organizacja. Centralną postacią jest bibliotekarka, która przewodniczy spotkaniom koła, podczas których wdowy omawiają zarówno przeczytane ostatnio lektury (smakując przy tym pasujące do danej powieści trunki), jak i bieżące wydarzenia z życia miasta. Kobiety spotykają się w bibliotece, która jest rozrastającym się w tunelach tajemniczym labiryntem. W kole Burgundowych Wdów, swoistym kręgu kobiet, można wysłuchać cudzych opowieści, a także opowiedzieć swoją historię. To Burgundowe Wdowy tkają opowieść o Czarnym Mieście. Obie pani powieści są mocno osadzone w realiach Śląska. „W Roku Zaćmienia” do Czarnego Miasta przybywa Janek, człowiek z zewnątrz, z daleka, bo ze Stanów Zjednoczonych, który stopniowo zanurza się w tę śląskość, czarnomiejskość. A w jaki sposób pani jest związana z tym regionem? Mieszkam na Śląsku, w tej jego części, która przed wojną była niemiecka, zatem większość tutejszych mieszkańców to powojenni przybysze i ich potomkowie. Pierwsza fala osiedleńców przybyła ze wschodu, głównie z okolic Lwowa. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wraz z rozwojem górnictwa i hutnictwa przybyła fala druga. Byli to ludzie z różnych zakątków Polski. Moi rodzicie przybyli w tej drugiej fali. Oboje pochodzą z małych miasteczek na Dolnym Śląsku, do których z kolei ich rodzicie przybyli zaraz po wojnie, w zasadzie to nie wiem dokładnie skąd, koś tam był z Polesia, ktoś z okolic Sącza. Zachowała się opowieść o pradziadku (a może prapradziadku), który przepił górę Bochenkówkę. Ale gdzie jest ta góra? Nie mam pojęcia. Nie znam tych miejsc. A na Śląsku mieszkam od dziecka, nasiąkłam więc opowieściami o historii tego regionu. Czarne Miasto powstało w wyniku tąpnięcia. Teraz jest plątaniną tuneli. Tworząc historię, inspirowała się pani prawdziwymi wydarzeniami. W pani mieście zapadła się część dzielnicy, mikroosiedle. …