Ile lat kieruje ksiądz Wydawnictwem Salezjańskim?Właśnie zaczynam 25 rok, dzięki czemu, jeśli chodzi o oficyny katolickie, dłuższym stażem może pochwalić się tylko ks. Stefan Dusza emerytowany dyrektor Wydawnictwa Pallottinum z Poznania. Dlatego czekam na emeryturę… (śmiech) Oczekuje ksiądz, że w to uwierzę? Dlaczego nie? Przecież nie ma ludzi niezastąpionych… Może dlatego, że obecnie kieruje ksiądz oficyną, Stowarzyszeniem Wydawców Katolickich, organizuje i współorganizuje Targi Wydawców Katolickich, kiermasze w Lublinie i Katowicach… Wspomniane inicjatywy wystawiennicze to przecież praca w ramach SWK, a w przyszłym roku kończy się moja kadencja. Nie wiadomo, kogo wybiorą członkowie na przyszłorocznym jesiennym Walnym Zgromadzeniu. Będzie ksiądz kandydował? Zobaczymy jak członkowie organizacji ocenią moją pracę w tej kadencji… Czyli decyzja będzie zależała od przebiegu głosowania w sprawie absolutorium? Nie może być inaczej. Wróćmy może do tych pierwszych zawodowych kontaktów ze słowem drukowanym… Pracą w poligrafii, wydawaniem czasopism i książek parałem się już jako kleryk. Wówczas jeszcze była to produkcja oparta o proste powielacze, za pośrednictwem których przygotowywano różnego rodzaju publikacje skierowane przede wszystkim do młodzieży oraz wewnętrzne pisma czy publikacje salezjańskie. Praktycznie więc z branżą wydawniczą jestem związany od 1977 roku. A kiedy rozpoczęła się przygoda z Wydawnictwem Salezjańskim? Po święceniach w 1984 roku zostałem sekretarzem naszego prowincjała, trzy lata później stanąłem przed wyborem między wyjazdem i zagranicznymi studiami a pozostaniem w kraju i pracą w oficynie. Z przyczyn rodzinnych zostałem w kraju. Co wówczas wydawała oficyna? Akurat w 1987 roku mijało dziesięć lat od wznowienia jej działalności, do dyspozycji mieliśmy wówczas trzy-cztery tony papieru na cały rok. Dlatego siłą rzeczy oferta ograniczała się do edycji najważniejszych dzieł salezjańskich. W pierwszym roku były to zaledwie cztery tytuły, jednak już od 1988 ich liczba rosła. W najlepszych okresach ukazywało się nawet do 70 pozycji. Jak po 1990 roku zmieniała się sytuacja wydawnictwa? Zniknął pewnie problem reglamentacji papieru, ale pojawiły się nowe wyzwania… Po okresie przemian lat 1989-1990 realia były dość wymagające, a oficynie kościelnej wcale nie było łatwo utrzymać się na rynku. Także teraz mamy problemy w tej mierze, ale wówczas bardzo często nie przestrzegano i w wystarczający sposób nie chroniono praw autorskich. Często bywało tak, że kto pierwszy „łapał” potencjalnie chodliwy tytuł, ten mógł uznać się za wygranego. Dlatego należało działać szybko, a kolejne tytuły wydawać wcześniej niż konkurencja. Rzeczywiście wśród oficyn katolickich zdarzały się takie incydenty? Tak właśnie było, sytuacja była nieprzyjemna do tego stopnia, że wydawcy ukrywali przed sobą wzajemnie plany wydawnicze, tylko po to, aby inne wydawnictwa nie skopiowały jakiegoś projektu, czy nie wydały tej publikacji wcześniej. Nie brakowało przypadków, w których książka na rynek trafiała mimo braku stosownej umowy. Dotyczyło to także podmiotów kościelnych, czy jedynie firm świeckich? Jednych i drugich. Przeżyliśmy kilka takich sytuacji. Skąd wydawnictwo czerpało ofertę w tych pierwszych latach?Bardzo pomogło nawiązanie, a raczej ożywienie kontaktu z naszym macierzystym wydawnictwem Elle Di Ci z Turynu, z którego dorobku zawsze bardzo korzystaliśmy. Był to jeden z istotniejszych czynników, które wpłynęły na dalszy pozytywny rozwój firmy i jej przychodów. Jaką formę prawną miało wtedy Wydawnictwo Salezjańskie?Wówczas, podobnie zresztą jak obecnie, stanowiło ono własność Warszawskiej Prowincji (Inspektorii) Salezjańskiej. To zgromadzenie było źródłem kapitału niezbędnego dla dalszego rozwoju oferty? Zdecydowanie tak. Proces ten trwał przez kilka pierwszych lat. Jednak dość szybko zainwestowane nakłady finansowe zostały zwrócone i oficyna stała się samodzielna ekonomicznie. Staraliśmy się pilnować kosztów, dla przykładu chyba jedynie dwie-trzy pozycje wydrukowaliśmy na sprowadzanym z zagranicy papierze. Kto zajmował się drukiem tej oferty?Najczęściej były to drukarnie katolickie w ośrodkach diecezjalnych, m.in. Drukarnia Diecezjalna w Katowicach, także zakłady poligraficzne w Olsztynie czy Warszawie. W okresie nieco późniejszym współpracowaliśmy również z firmami państwowymi oraz prywatnymi. Pierwsza połowa lat 90. była okresem dobrym dla całego rynku książki w Polsce, w tym dla wydawnictw katolickich. Ludzie byli spragnieni dobrej, wartościowej lektury, a czytelnicy publikacji religijnych nie mieli zbyt bogatej oferty do wyboru. Był oczywiście okres, w którym każdy wydrukowany nakład sprzedawany był „na pniu”. Jednak sytuacja zmieniała się z upływem lat i gdzieś od 2000 roku wysokość nakładów i ich sprzedaż malały. Na rynku rosła też konkurencja. Jeżeli jest ona uczciwa, to nie mam nic przeciwko temu zjawisku. Każdy ma prawo poszerzać swoją ofertę i budować rynek zbytu. Pewne zjawiska znane z codzienności funkcjonowania wydawnictw świeckich, jak walka dystrybutorów o jak najwyższy rabat, pojawiły się także między naszymi firmami… Czyli opowiada się ksiądz po stronie zwolenników wprowadzenia pewnych rynkowych regulacji? Tak, to właśnie ten segment stanowi o jego charakterze i jest najczęstszą przyczyną pewnego chaosu w obrocie książką… Pamięta ksiądz pierwsze duże tytuły Wydawnictwa Salezjańskiego? Doskonale i przede wszystkim dlatego, że niektóre z nich sprzedają się znakomicie aż do dziś. W grupie tej wymienić należy m.in. publikację ks. Wincentego Zaleskiego „Święci na każdy dzień”. Łączna sprzedaż tego tytułu przekroczyła już 200 tys. egz., a książka ukazała się w czterech modyfikowanych wydaniach, a każde z nich praktycznie co roku miało dodruki. Kolejnym bestsellerowym autorem był i pozostaje Phil Bosmans. Jego pierwsza wydana w Polsce książką, zatytułowana „Być człowiekiem” doczekała się już blisko 20 wydań, a jej pierwsze nakłady wynosiły 15-20 tys. egz. Jaką rolę odgrywały tu pozycje dla dzieci? Dla przykładu tytuł „Wszyscy do Betlejem” sprzedany został w nakładzie 100 tys. egz. Na uwagę zasługuje też „Z Jezusem w życie – Pamiątka Pierwszej Komunii świętej” autorstwa ks. Stefana Prusia. Jeśli chodzi o książki dla dzieci, należy wspomnieć, co prawda włoskiego, ale jakże poczytnego autora, ks. Bruno Ferrero, byłego dyrektora Wydawnictwa Elle Di Ci, którego książki, zresztą nie tylko dla dzieci, ale także i dla młodzieży, dla wychowawców od ponad dziesięciu lat są w ciągłej sprzedaży i rozchodzą się bardzo dobrze. Od czasu do czasu zdarzały się nam pozycje drukowane i sprzedawane w nakładach 50-100 tys. egz. Można tu wspomnieć modlitewnik autorstwa ks. Stefana Prusia „Spotkanie z Bogiem”. Później proporcje te wyraźnie topniały, a obecnie najwyższe podstawowe nakłady naszych książek wynoszą od 3000 do 5000 egz. W porównaniu do innych oficyn i tak prezentują się one przyzwoicie. Kiedy wydawnictwo notowało najwyższe przychody? Zdecydowanie w latach 1995-1998, kiedy obroty oscylowały na poziomie 4 mln zł. Od tego czasu raczej maleją… Tak, przez pewien czas utrzymywały się na poziomie 3-3,5 mln zł, potem spadły do ok. 2 mln, a w 2009 roku wyniosły 1,2 mln zł. Jak wytłumaczyć ten kurs w dół, pojawieniem się nowych firm na rynku? Na pewno także tym. W przypadku segmentu książki religijnej konkurencja rośnie bardzo konsekwentnie i dość dynamicznie od wielu lat. Przez ten czas pojawiło się sporo firm prywatnych, zresztą po tego typu ofertę coraz chętniej sięgają także oficyny świeckie, które w przeszłości raczej w nim nie działały. Dlatego, że w pewnym momencie był to bardzo „gorący” towar… Zdecydowanie tak. Okres pontyfikatu Jana Pawła II, pielgrzymki do Ojczyzny a zwłaszcza to, co działo się po jego śmierci miało ogromne znaczenie dla wzrostu zainteresowania właśnie „tytułami papieskimi”, …