Był rok 2018, gdy napisała do mnie pani Aleksandra Rybka „z prośbą o udzielenie wywiadu na temat Pani domowej biblioteki. Przygotowuję publikację (książkę) na temat domowych bibliotek znanych polskich intelektualistów (ludzi nauki, kultury itd.), którzy posiadają znacznych rozmiarów domowe zbiory książkowe. Wiem, że Pani należy do takich osób. Pani osobę wskazał mi (…), zapewniając, że na pewno bardzo ciekawie Pani o niej opowie. Interesują mnie wybory czytelnicze, stosunek do książki, tematyka zbiorów, zasady gromadzenia. Publikacja miałaby charakter wywiadu, luźnej rozmowy na ten temat. Wzorem jest dla mnie publikacja Barbary N. Łopieńskiej – »Książki i ludzie«. Chciałabym w swojej książce zachować podobny »klimat« i przeprowadzić wywiady z osobami, które posiadają własne zbiory, a przede wszystkim czytają”. W dalszej części listu wymienione zostały nazwiska osób, z którymi przeprowadzone zostaną wywiady. Potem nastąpiła prośba o podanie kolejnych kontaktów do ludzi książki. Podałam namiary na osoby posiadające bogate biblioteki i umówiłyśmy się na spotkanie. Pani do mnie przyjechała, zadała sporo pytań, a wywiad (już nie pamiętam dlaczego) nagrałyśmy na dyktafon w moim telefonie, zaś ja wysłałam jej plik mailem. Pani to spisała, przysłała do autoryzacji, ja poprawiłam i… nastała cisza. Dwa lata później dostałam list z wydawnictwa Znak, który brzmiał: „Kontaktuję się w sprawie przygotowywanej przez Aleksandrę Rybkę publikacji rozmów o domowych bibliotekach. Niestety w tomie, który ukaże się na rynku w okolicy Dnia Książki, nie ujęliśmy rozmowy z Panią. Mam nadzieję, że zainteresowanie czytelników będzie na tyle duże, że będziemy mogli pomyśleć o kolejnym tomie rozmów. W imieniu wydawnictwa Znak bardzo dziękuję za czas, jaki poświęciła Pani na rozmowę z Panią Aleksandrą i przy autoryzacji”. Ponieważ w moim życiu takie „odrzucenia” są pewną normą, więc nie zrobiło mi się nawet przykro, tylko ryknęłam śmiechem. Przykro mi nie jest od czasu otrzymania pewnego certyfikatu, który wręczono mi na korytarzu, bo zapomniano mnie wywołać na salę, a ja fotografa zamówiłam i nawet kupiłam sobie nową garsonkę. Nie jest mi przykro od czasu przeprowadzonego ze mną wywiadu do „Gazety Wyborczej”: „kiedyś pójdzie, jak nie będzie co dać” – powiedział dziennikarz, który przyjechał do mnie na ten wywiad kompletnie nieprzygotowany, a …