Długo kazał nam pan czekać na nową książkę. Od ukazania się pierwszego wydania „Dzikiej kuchni” minęło ponad 10 lat… Co prawda co kilka lat wydaję nowe książki, ale są one bardzo niszowe. Opublikowałem np. „Seks w wielkim lesie” w Ha!arcie, wydałem też własnym sumptem na Amazonie przewodnik po angielsku po jadalnych paprociach świata czy również w języku angielskim książkę o dzikich roślinach jadalnych w polskiej tradycyjnej kuchni. Ale to są rzeczywiście publikacje dla specjalistów, fanów etnografii, fanów dzikiej kuchni. Z kolei książki wydane przez Naszą Księgarnię są poradnikowe, przeznaczone dla szerokiego kręgu odbiorców, do tego kolorowe, przyjemne w odbiorze. Cieszę się, że „Dzika kuchnia” gości na półkach w wielu domach. Do „Dzikiego ogrodu” przymierzałem się już od kilku lat. Gdy powstała połowa, dojrzałem do niej i do tego, by rozmawiać z wydawcą. Pamiętam pierwsze wydanie „Dzikiej kuchni” i to zadziwienie nią, ileż to smakołyków znaleźć można na polskich łąkach i w lasach. Podaje pan receptury na sałatkę z koniczyny, pizzę z koniczyną, kawę z żołędzi, wino z kwiatów mniszka… Ze wszystkich rzeczy, które zrobiłem w życiu w ogóle, tych profesjonalnych, zawodowych, artystycznych, to największym sukcesem była „Dzika kuchnia”. Gdybym miał na szali całe życie naukowe i tę książkę, to wybrałbym właśnie „Dziką kuchnię”. Dlaczego? Wspaniale jest być naukowcem, robić badania. Ale bardzo często jest on w tym osamotniony. Jego odkrycia są rozumiane przez wąski krąg odbiorców, a prace czyta w najlepszym wypadku kilka tysięcy osób, większość niestety czytana jest przez kilkanaście osób. Zupełnie inaczej jest w przypadku książki, która jest lubiana, dobrze odbierana, która trafia do kilkudziesięciu tysięcy osób, a do tego jej odbiorcy wcielają w życie to, o czym przeczytali. Tak jak z dobrą powieścią, o której czytelnicy dyskutują, cytują autora. To cieszy! Bardzo mnie zaciekawił fragment o tym, że pewien antykwariat miał wpływ na pana wybór drogi życiowej... Tak, antykwariat w Krakowie przy ulicy Świętego Marka, gdzie znalazłem na półce stary numer naukowego czasopisma „Wiadomości Botaniczne” i zainteresowałem się artykułem o obserwacji sukcesji w Jelonce koło Puszczy Białowieskiej. Bardzo chciałem poznać jego autora, był to prof. Janusz Bogdan Faliński. Poszedłem na studia do Warszawy i akurat spotkałem go na uczelni. Był promotorem mojej pracy magisterskiej, był moim mistrzem! Moje zainteresowanie badaniem sukcesji roślinnej zaczęło się właśnie od tego artykułu. Miałem wówczas 15-16 lat. Do tego właśnie potrzebujemy antykwariatów, potrzebujemy księgarń, potrzebujemy różnorodności. A pan jest wielkim orędownikiem bioróżnorodności... …