Sekretne życie drzew” pióra niemieckiego leśnika i działacza na rzecz ochrony przyrody Petera Wohllebena (wydane u nas przez wydawnictwo Otwarte w 2016 roku) to jeden z najbardziej zaskakujących bestsellerów ostatnich lat. Przyrodniczy esej nie był do niedawna gatunkiem, którego najszersza czytelnicza publiczność poszukiwała na księgarnianych półkach i w internetowych wyszukiwarkach, a pewnie niejeden wydawca popularnej literatury popukałby się w głowę, gdyby usłyszał propozycję wydania książki opowiadającej o drzewach. Tymczasem dzieło Wohllebena bije rekordy popularności na Zachodzie, a więc i u nas zostało wydane i, jak się okazało, z wielkim sukcesem. Wohlleben to znakomity stylista, pisarz o fantastycznym talencie do przystępnego opowiadania o kwestiach dla przeciętnego czytelnika trudnych, wielki w swojej dziedzinie erudyta, a do tego praktyk z gawędziarskim zacięciem. Duch drzew Jednak to, co wyróżnia „Sekretne życie drzew” spośród wielu książek o przyrodzie pisanych przez bardzo literacko uzdolnionych i znakomitych stylistycznie znawców tematu, to niezwykłe połączenie fachowej i naukowej wiedzy z perspektywą dla naukowców i fachowców niecodzienną. Wohlleben opowiada o drzewach, używając języka, który do tej pory zarezerwowany był do opisu świata psychicznego i społecznego ludzi, a jeśli opisywał świat przyrody: zwierząt czy tym bardziej roślin, to najwyżej w tekstach fantastycznych i symbolicznych, ale z pewnością nie naukowych czy popularnonaukowych: w baśniach, bajkach, przypowieściach. Drzewa w opowieści Wohllebena mają wolę, potrafią planować i uczyć się, także na własnych błędach, potrafią również w pewnym stopniu przekazywać innym to, czego się nauczyły. Umieją się przyjaźnić i być dla siebie nawzajem wrogie, zdolne są do ofiarnego altruizmu, choć nieobcy jest im także skrajny egoizm. Ważne są dla nich więzy rodzinne: rodzice troszczą się o dzieci, a dzieci, gdy podrosną, odpłacają się tym samym niedołężnym już rodzicom. Nieobcy im jest patriotyzm. Wiele z nich źle znosi samotność, choć są i takie, które nie czują się najlepiej w tłumie. Posługują się językami, całkiem odmiennymi od ludzkich, bo nie dźwiękowymi, ale wystarczającymi, aby ostrzec pobratymców przed niebezpieczeństwem, poprosić o pomoc, wyrazić ból czy rozpacz. Drzewa bywają indywidualistami, miewają odmienne niż ich bracia (czy siostry) z tego samego gatunku charaktery, upodobania, dążenia, ale rozumieją potrzebę działań zespołowych. Gdy widzą cel, umieją współpracować także z istotami zupełnie innymi: z roślinami innych gatunków, grzybami, zwierzętami… Chyba najtrudniej im dogadać się z ludźmi, zbyt chciwymi i zbyt zadufanymi w sobie, żeby zrozumieć, że współdziałanie polega na wzajemnym świadczeniu sobie pomocy i przysług (co rozumie nawet sarna ogryzająca młode pędy buka i podsypująca mu w zamian nieco pożywnego nawozu), a nie na wyrywaniu innym tego, czego się zapragnie. Przyjęty przez Wohllebena język opisu może u tradycyjnie i scjentystycznie nastawionych czytelników wywoływać protest. Przecież takie słowa – mogliby powiedzieć – jak miłość, przyjaźń, bohaterstwo, poświęcenie itp. mają swoją wagę i winny być używane do opisu ludzkich emocji i zachowań, a nie do objaśnienia dających się opisać naukowo mechanizmów działania roślin, zarówno pojedynczych, jak i tworzonych przez nie ekosystemów. Posadzony w dużej odległości od innych drzew buk czy świerk nie czuje się samotny, pozbawiony przyjaźni i opieki innych drzew, ale po prostu rozwija się gorzej ze względu na brak wytworzonej przez inne drzewa ściółki, zbytnią ekspozycję liści czy szpilek na palące słońce, brak osłony od wiatru mogącego połamać gałęzie itp. Nie reaguje wcale na takie warunki przygnębieniem czy rozpaczą, ale wytwarza substancje chemiczne, które nie pozwalają mu dożyć sędziwego wieku, jest mniej odporny na działanie pasożytów… Czytelnicy tacy mają oczywiście rację, jednak dlaczego zaproponowany język opisu miałby pasować wyłącznie do roślin czy zwierząt, a nie do człowieka, który przecież także na różne warunki życiowe reaguje sekrecją pewnych substancji chemicznych, zmianami odporności i zachowań, jest ewolucyjnie przystosowany do łączenia się w takie czy inne grupy. Im bardziej poznajemy fizjologię człowieka, tym łatwiej nam pewne jego stany, choćby smutek czy zakochanie, opisać językiem chemii hormonów i mechaniki naczyń krwionośnych. Tylko czy taki opis da nam lepszy, głębszy wgląd w to, co się dzieje w nas samych i naszych bliźnich? I czy stosowanie odmiennych pojęć do podobnych (a może nawet takich samych) zjawisk w świecie ludzkim i nieludzkim, nie powoduje, że my, ludzie, tracimy właściwą perspektywę i zaczynamy postrzegać samych siebie jako istoty o wiele bardziej niezwykłe, niż jesteśmy nimi w istocie? Spójrzmy choćby, jak Wohlleben rozważa kwestię społecznych skłonności drzew. „Dlaczego jednak drzewa są do tego stopnia istotami społecznymi – pyta – dlaczego dzielą się pokarmem z krewniakami z tego samego gatunku, a przez to tuczą konkurencję? Powody są identyczne z tymi, którymi kierują się ludzkie społeczności – razem łatwiej sobie radzić. Drzewo nie jest lasem, samo nie wytworzy lokalnego, zrównoważonego klimatu, jest bez reszty wydane na pastwę wiatru i pogody. Natomiast wiele drzew tworzy wspólnie ekosystem, który łagodzi skutki skrajnych upałów i mrozów, gromadzi dużą ilość wody i produkuje bardzo wilgotne powietrze. W takim środowisku drzewa mogą rosnąć bezpiecznie i dożywać matuzalemowego wieku. By to osiągnąć, społeczność musi za wszelką cenę trzymać się razem. Gdyby wszystkie okazy troszczyły się tylko o siebie, wówczas niejeden nie doczekałby starości. (…) A zatem każde drzewo jest cenne dla społeczności i zasługuje na jak najdłuższe utrzymywanie przy życiu. Z tego powodu nawet chore okazy zyskują wsparcie i zaopatrzenie w składniki pokarmowe, póki nie wyzdrowieją. Następnym razem sytuacja może się przecież odwrócić i pomocy będzie potrzebowało drzewo świadczące dziś wsparcie”. Fragment ten opisuje przecież zarówno społeczeństwo (tak!) drzew, jak i to, które tworzą, a przynajmniej usiłują tworzyć ludzie. Tyle że ludzie swoim usiłowaniom przypisują wyższą, duchową proweniencję, a odmawiają jej usiłowaniom drzew, roślin, zwierząt. Boom na opowieści o duchowości przyrody Wohlleben bardzo konsekwentnie widzi świat przyrody jako przeniknięty duchem wcale nie różnym od tego, który nam, ludziom, pozwala myśleć, czuć, tworzyć więzi, czemu dał wyraz także w książce pod wymownym tytułem „Duchowe życie zwierząt” (Otwarte, 2017). Zwierzęta, inaczej niż drzewa, a podobnie jak my, …