Właśnie ukazała się pani najnowsza powieść – „Wiatr od morza. Sztorm”. Książka jest dopracowana pod każdym względem – ciekawie poprowadzona fabuła, wciągająca historia, wyraziste postaci, a także piękna okładka, atrakcyjne grafiki wewnątrz, barwione brzegi, a całości dopełnia playlista z polskimi przebojami z lat osiemdziesiątych – od Anny Jantar, Budki Suflera, przez Kombi, po Perfect i TSA. Utwory doskonale wpasowują się w klimat rozdziałów. Podobno w doborze utworów maczał palce Alek Rogoziński? Tak, cała forma jest przemyślana. Jeśli chodzi o okładkę, to wyklejka jest błyszcząca, co zwykle stosuje się na okładkach, natomiast moja książka ma okładkę matową, żeby uzyskać efekt vintage. Nie wszyscy to od razu widzą. Natomiast wracając do playlisty, Alek jest niesamowity, jeżeli chodzi o muzykę – i to nie tylko polską. Na przykład bardzo mi zależało na tym, żeby na playliście towarzyszącej książce znalazła się piosenka „Niech żyje bal”. A Alek mówi: nie, to niemożliwe, bo ta piosenka miała premierę w 1984, w kwietniu, a twoja fabuła dzieje się w 1983 roku. Więc specjalnie dla tej piosenki przesunęłam akcję powieści. Alek zapoznał się wcześniej z książką? Nie, mówiłam mu, czego potrzebuję, i on wszystko ze mną konsultował. Dopiero niedawno dostał egzemplarz. W powieści pokazuje pani realia młodzieży dorastającej w latach osiemdziesiątych w Gdańsku. To nie są czasy pani młodości. Maturę zdawała pani co najmniej dekadę później niż bohaterowie książki. Opisanie tamtego bardzo burzliwego okresu, a przypomnijmy, że wtedy w Stoczni Gdańskiej doszło do przełomowych wydarzeń, wymagało z pewnością głębokiego researchu… Tę książkę pisałam bardzo długo. Żyłam tą historią i łapałam wiadomości z różnych źródeł, spotkałam się z wieloma ludźmi. Na początku był pomysł na serial, potem był konkurs scenariuszowy, który – dziwnym trafem – udało mi się wygrać. Nie spodziewałam się, bo to pierwszy w ogóle scenariusz, jaki napisałam w życiu. Mój brat to rocznik 1965, więc opisywane czasy pamiętam od jego strony. Kiedy ja jeszcze leżałam w łóżeczku, on się uczył do matury, słuchał Joe Dassina, słuchał Neny. Pamiętam też, że mimo gorącego okresu on nie angażował się politycznie, chciał wyjechać za granicę, jak jeden z bohaterów mojej książki. I udało mu się to – zdobył wysokie miejsce w ogólnopolskim konkursie języka niemieckiego i został przyjęty na studia w Lipsku. W książce pojawia się historia pobicia chłopaka, do którego doszło akurat w czasie imprezy, na którą był zaproszony. I to wydarzenie miało miejsce naprawdę: mój brat opowiedział mi, że był kiedyś na jakimś spotkaniu ze znajomymi, może to była czyjaś osiemnastka, i nagle ktoś wparował i powiedział, że kogoś właśnie pobili zomowcy. Liceum, do którego uczęszczają Anna, Włodek, Andrzej, Bożena i Krzysztof, było szczególne. To „Topolówka”, gdzie działał pierwszy parlament uczniowski… Zastanawiałam się, które gdańskie liceum ma się pojawić w powieści. Ja akurat kończyłam „piątkę”. Na początku chciałam, żeby to była właśnie moja szkoła, trochę z nostalgicznych powodów. Ale przeczytałam książkę „Niepokorni z »Topolówki«” gdańskiego historyka Janka Hlebowicza. I zachwyciłam się, bo w niej było opisane dokładnie to, czego potrzebowałam. Tak, tam najwięcej się działo, więc uznałam, że z punktu widzenia fabuły to liceum będzie najciekawsze. Spotkałam się z Jankiem, przekazał mi dużo interesujących szczegółów z tamtego okresu. On jeszcze mojej powieści nie czytał, więc jeśli pojawią się w niej jakieś błędy, to tylko z mojej winy, nie jego. Podsunął mi jeszcze jedną książkę: „Piątka u Semki” autorstwa Piotra Semki. Tam są m.in. rozdziały dotyczące „Topolówki”, dokładnie to, czego szukałam. Spotkałam się z Piotrem Semką online, rozmawialiśmy przez dwie godziny. I to też była ciekawa rozmowa. Piotr Semka jest nawet obecny w pani powieści… On się pojawia w tej książce, bo w „Topolowce” wydawał gazetkę szkolną, była bardzo znana. Spotkałam się też z …