W nieco felietonowym, bo nawiązującym do tematu, stylu zachciało mi się zająć na łamach Biblioteki Analiz zjawiskiem happeningu w szeroko rozumianej praktyce promowania książek. Niełatwo, przyznam, znaleźć jego przykłady, bo i nie mają nasi wydawcy czym się w tej materii pochwalić. Od czego jednak mamy wyszukiwarkę serwisu Rynek-Książki.pl, który rejestruje dziś ok. 13,6 tys. tekstów związanych z rynkiem książki. No więc wpisujemy do okienka wyraz „happening”, klikamy w napis „szukaj” i otrzymujemy wynik: równo 50 tekstów, z których pierwszy pojawił się w naszych tytułach 4 maja 2000 roku, a ostatni 13 stycznia 2010 roku. Jakby nie było – dziesięć lat. Dziesięć lat i tylko 50 wydarzeń, z którymi skojarzono wyraz „happening”. Co mamy wśród nich? Ano, zacznijmy od pierwszego. Mowa w nim o akcji „protestacyjnej” pod warszawskim ratuszem, której celem było przemianowanie nazwy przystanków komunikacji miejskiej w Al. Niepodległości z „Urząd Patentowy” na „Biblioteka Narodowa”. Jak czytamy „happening rozpoczął się przed siedzibą warszawskiego Ratusza na Pl. Bankowym, gdzie do pikiety składającej się głównie z młodych czytelników wyszedł prezydent miasta Paweł Piskorski. Przyjął petycję i publicznie ją poparł. Potem pikietujący przenieśli się pod gmach BN”. Akcja uzyskała oddźwięk w mediach, co – jak wiemy – przyczyniło się do ostatecznego sukcesu organizatorów. Inny z tekstów wspomina o „artystycznym happeningu” Muzy, która w trakcie Targów Książki …