Stanisław Ignacy Witkiewicz jest niewątpliwie jedną z najbardziej wyrazistych postaci polskiej kultury i sztuki. Określany jako degenerat, alkoholik, narkoman i erotoman, sam śmiał się z wyzwisk, określając je jako niesłuszne w esejach… dość przewrotnie w całości poświęconych narkotykom. W tych samych tekstach utyskiwał na nikłą poczytność swoich dzieł, ubolewał nad faktem, że wymyślone przez niego słowa nie zostały przyjęte do powszechnego użycia, narzekał na stan kultury polskiej i zachowanie Polaków w ogóle. Wieszczył śmierć literatury i to, że zastąpiona zostanie sportem; że po książki nikt już nie będzie sięgał. Nadal jednak, w 2024 roku, niemal 90 lat po śmierci autora, jego dzieła są wydawane i czytane, a o nim samym często się wspomina. Ekscentryczny wizjoner Czytając niebeletrystyczne teksty Witkacego, nietrudno jest się domyślić, czym spowodowana była jego ekscentryczność i brak sympatii jemu współczesnych. Z pogardą pisał o kobietach, krytykował sztukę wszelaką, wyznawał swój własny system wartości i bezkompromisowo wychodził z założenia, że sam wie lepiej. W jego pisarstwie bardzo wyraźnie dostrzec można przemądrzały ton ukryty pod erudycyjnie zbudowanymi zdaniami, których sens często pozostaje nieosiągalny dla odbiorcy aż do momentu przeczytania każdego zdania po trzy razy. Stanisław Ignacy Witkiewicz pisał niczym nowy mesjasz, jakby chciał czytelnikom wytłumaczyć rzeczywistość; jakby on sam jeden zgłębił jej tajniki i przychodził do czytelników ze swoimi tekstami po to, by głosić prawdę objawioną, wcześniej, bez niego, niedostępną. Przedstawiał on jednak błyskotliwie uszczypliwe koncepty. Dwie konkretne kwestie szczególnie zwracają na siebie uwagę, to jest: śmierć sztuki, w szczególności literatury i teatru (o której autor wspomina prawie nieustannie, nawet mówiąc o czymś pozornie niezwiązanym z tematem), oraz głupotę narodu polskiego prezentowaną jako coś nieodwołalnie zrośniętego z funkcjonowaniem kraju i polskości. Jeśli spróbowano by połączyć ze sobą te dwa zagadnienia, mogłoby się okazać, że jedno z drugim jest nierozerwalnie połączone, że wynikają z siebie nawzajem i stanowią bardzo osobliwą relację. Witkacy mówił o „konającej naszej literaturze” już w eseju dotyczącym tytoniu, potem w każdym następnym; wspominał o niej w „Niemytych duszach” oraz w swoich tekstach prozatorskich. Wierzył, że za jej śmierć odpowiedzialna jest polska inteligencja, która uważa wszystko za „zbyt mądre”, nie chcąc się dokształcać, czytać ani szukać – sam bynajmniej nie twierdził, że współcześnie mu wydawana proza i poezja jest zbyt mądra, wręcz przeciwnie. Ubolewał nad tym, jak wiele niewartych wydania pozycji „zaśmieca” rynek, nie pozostawiając miejsca na dzieła zagraniczne, jeszcze na polski nie przetłumaczone. Obawiał się, że przez czytanie niewartych tego powieści (których w ogóle, w żadnej formie, za sztukę nie uważał) nagminne słuchanie radia (sam nienawidził hałasów, mówił: „jako człowiek pracujący głową nie znoszę zbytecznych zorganizowanych hałasów, które tak znakomicie umajają życie przeciętnie bezmyślnemu stadu”) i nałogowe wręcz uprawianie sportu („jestem wielkim przeciwnikiem rozwydrzenia sportowego, które się w ostatnich latach rozwinęło”) zabraknie przestrzeni dla kultury: „na żadne tzw. »wyższe« zainteresowania nie ma się już czasu: grozi zupełne zbydlęcenie i ogłupienie”, utyskiwał nad brakiem czasu dla poświęcania się myśleniu. Był przerażony zachowaniem zarówno młodzieży, jak i dorosłych jego czasów, wytykał błędy wszystkim, nie oszczędzając nawet swojej żony i bliskich. Upadek słowa …