W ponad 60-letnich dziejach Targów Książki we Frankfurcie rzadko zdarzało się takie nagromadzenie ważnych i mniej ważnych tematów. Toteż prasa codzienna, magazyny informacyjne i tytuły branżowe miały „używanie”. W tym roku tematyka targowa zaistniała znacznie wcześniej. A dlaczego, opowiem. Tradycyjnie na miesiąc przed imprezą zorganizowano nad Menem sympozjum z udziałem gościa honorowego, tym razem pod hasłem „Chiny i świat”. Na dwa dni weekendowe (11 i 12 września) gospodarze zaprosili do roli panelistów chińską pisarkę opozycyjną Dai Quing oraz żyjącego na emigracji poetę i wydawcę Bei Linga. Przeciw temu zaprotestowali oficjalni przedstawiciele strony chińskiej i opuścili salę, proponując wykreślenie tej dwójki z listy uczestników sympozjum. Organizatorzy znaleźli się w kłopotliwej sytuacji gospodarza, który musiał znaleźć salomonowe rozwiązanie: ostatecznie Dai Quing i Bei Ling wrócili na salę w roli jego zwykłych uczestników, wówczas wróciła na miejsca tzw. prezydialnie oficjalna delegacja chińska. Służalczo i skandalicznie Z relacji prasowych niewiele wiadomo o problematyce spotkania, natomiast główne zarzuty dziennikarzy, a potem i polityków, były kierowane w stronę dyrektora targów Jürgena Boosa, który uparcie wskazywał na ideę apolityczności frankfurckiej imprezy. Prasowy ostrzał dyrektora przez dziennikarzy i polityków trwał najmniej tydzień. Zarzuty wobec Chin dotyczyły opresyjnej cenzury, braku swobody wypowiedzi i poszanowania praw człowieka. Używano najrozmaitszych określeń, mówiono np. o Chinach jako państwie szelmowskim. Jeszcze w poniedziałkowej (14 września) prasie nadal pełno było głosów potępienia i wątpliwości, m.in. w dziennikach „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „Frankfurter Rundschau”, „Handelsblatt” i tygodniku „Der Spiegel”. Były również wywiady z Boosem i Dai Quing. Bei Ling dziennikarzowi „Die Tageszeitung” mówił bardziej o tym, co Zachód powinien robić, by nawiązać współpracę z Chinami, gdyż cenzura i brak wolności słowa nie oznaczają, że mieszkańcy tego kraju chodzą głodni. Chiny trzeba zrozumieć i nawiązać z nimi bliską współpracę kulturalną i gospodarczą. Europa nie ma doświadczenia, nie zna Chin z bliska i stąd zapewne – zdaniem Linga – wzięły się kłopoty dyrektora targów frankfurckich. Dla nas może być interesująca informacja, że głos w sprawie zabrała także rzeczniczka frakcji parlamentarnej CDU/CSU, zajmująca się prawami człowieka i pomocy humanitarnej i zarazem deputowana z Frankfurtu, Erika Steinbach, nazywając zachowanie kierownictwa targów służalczym i skandalicznym. Po kilku dniach sprawa się wyciszyła, zbliżały się wybory parlamentarne, ale już na początku października odezwali się w sprawie Chin ci, którzy nie zdążyli „w pierwszym terminie”, a już po otwarciu targów w środę 14 października temat odżył, tyle że w innych kontekstach. Jeszcze tylko policja poinformowała prasę frankfurcką, że 13 października w rejonie Frankfurtu demonstrowali na motocyklach Tybetańczycy – 20 osób z flagami i hasłem „Cycling for Tibet” przybyło ze Szwajcarii z okazji 50. rocznicy powstania w Tybecie. Role saperskie Trzeba sprawiedliwie stwierdzić, że pertraktacje szefostwa targów w sprawie realizacji we Frankfurcie tematu z Chinami w roli gościa honorowego trwały ponad… 20 lat. Planował taką imprezę jeszcze Peter Weidhaas, pracujący w firmie „Targi Książki we Frankfurcie” przez ćwierć wieku. Jeśli więc do tego już doszło, i to w niekorzystnej dla świata sytuacji gospodarczej, to faktycznie role dyrektora targów Jürgena Boosa i po jakimś czasie szefa Związku Księgarstwa Niemieckiego prof. Gottfrieda Honnefeldera …