Mogłoby się zdawać, że awantura wokół ACTA powoli dobiega końca. Ale to tylko pozory! Tak naprawdę końca dobiega jedynie jej pierwszy etap. Ten najgłośniejszy i w gruncie rzeczy… nie na temat. Głos w sprawie zabrało wielu, ale tylko niewielu zadało sobie trud przeczytania rzeczonego dokumentu. Ale też nie musiało! Wszak ACTA to jedynie element daleko bardziej złożonego problemu zmian cywilizacyjnych i kulturowych, których skutkiem jest stopniowe przesuwanie aktywności ludzkiej ze sfery materialnej w sferę niematerialną. Spór wokół tego dokumentu dotyczy w gruncie rzeczy kwestii fundamentalnej i starej jak historia ludzkości: granic „wolności do…” i „wolności od”. Okazuje się, że w przestrzeni wirtualnej większość reguł gry ustanowionych przez dekalog nie brzmi już tak jednoznacznie, by nie rzec – nie obowiązują wcale. Czy grzechem jest uprawianie seksu w internecie z wirtualną kobietą, gdy tymczasem żona w kuchni przygotowuje obiad? Jest wielu takich, którzy powiedzą, że to nie grzech, wszak do uprawiania prawdziwego seksualnego procederu potrzebne jest żywe ciało, a nie jakiś zerojedynkowy kobiecy fantom. Czy w przestrzeni internetowej można kraść, zabijać, cudzołożyć, pożądać rzeczy bliźniego swego? Innymi słowy: czy płaski, świecący monitor komputera jest bramą do wolności, w której nie obowiązują dotychczasowe zasady gry? Nie …