Na scenie wrocławskiego Teatru Capitol pojawia się trzech trzynastolatków w slipkach: Żyd, Węgier i Czech. Rozmawiają o seksualnej inicjacji, miłości, młodzieńczych uniesieniach. Chcą rywalizować o zainteresowanie rówieśniczki – Márii. Nie dochodzą do porozumienia, więc uzgadniają, że zawalczą o dziewczynę w zawodach pływackich. Ten wyścig o miłość, który rozpoczął się w 1938 roku, potrwa 30 lat, przetrwa wojnę, uwikłanie w komunizm, całe dzieje powojennej Europy Środkowej i zmieni życie Petera, Jana, Gabriela i Márii, czyli bohaterów tej tragikomicznej historii. O tym właśnie opowiada książka „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)”, której autor otrzymał w październiku Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus. Słowacki pisarz Pavol Rankov w ogóle rozbił we Wrocławiu bank. Czytelnicy uhonorowali go też przyznaną po raz pierwszy Nagrodą im. Natalii Gorbaniewskiej, zmarłej niedawno rosyjskiej pisarki i przewodniczącej jury Angelusa. Wyróżniono również tłumacza książki, Tomasza Grabińskiego. – Mam nadzieję, że ci czytelnicy, którzy na mnie tak licznie głosowali, teraz jeszcze do tego przeczytają moją książkę – zachęcał uszczęśliwiony laureat, którego powieść w ubiegłym roku trafiła do polskich czytelników dzięki wrocławskiemu wydawnictwu Książkowe Klimaty, ale już pięć lat temu, tuż po wydaniu, otrzymała Europejską Nagrodę Literacką. Polscy pisarze czekają – Dostałem maila od Ołeksandra, że nienawidzi mnie i Oksany Zabużko, bo przez nas w tym roku znów nie dostanie nagrody. Napisał, że przecież sami Ukraińcy nie mogą wygrywać Angelusa – śmiał się Jurij Andruchowycz, pierwszy laureat wrocławskiego nagrody (w 2006 roku za powieść „Dwanaście kręgów”), który na spotkaniu w ramach „Salonu Angelusa” opowiadał o swoich dwóch najnowszych książkach: zbiorze esejów „Zwrotnik Ukraina”, w którym pisarze, historycy i świadkowie opowiadają o kijowskim Euromajdanie oraz o „Leksykonie miast intymnych”. Ołeksandr Irwanec, nominowany po raz drugi, tym razem za powieść „Choroba Libenkrafta”, w liście do kolegi żartował, ale miał dobre przeczucie, tym razem Angelus trafił do Słowaka. Wrocław jest wyjątkowo gościnny. Przyznana, już po raz dziewiąty nagroda (150 tys. zł.) za najlepszą książkę roku, jeszcze nigdy nie trafiła do rąk polskiego autora (patrz ramka). Choć w zacnym gronie finalistów byli już m.in. Jerzy Pilch, Andrzej Stasiuk, Jacek Dehnel, Krzysztof Varga, Antoni Libera, Zbigniew Kruszczyński czy reporterzy Hanna Krall, Małgorzata Szejnert, Mariusz Szczygieł i Wojciech Tochman, to jury, któremu od tego roku przewodniczy ukraiński eseista Mykoła Riabczuk, najważniejszy laur przekazuje autorom zza granicy. W tym roku podobno o włos od triumfu był Wiesław Myśliwski z „Ostatnim rozdaniem”. Podobno to on był pisarzem, który w decydującym głosowaniu dziewięciu jurorów przegrał 4:5 ze Słowakiem. Do dziesięciu razy sztuka. Wielu uczestników gali Angelusa w kuluarach już typowało faworyta, a właściwie faworytkę przyszłorocznej, jubileuszowej, 10 edycji. Zarówno ci, którzy już czytają, jak i ci, którzy czekają z utęsknieniem, stawiają na Olgę Tokarczuk i jej monumentalne, 700-stronicowe „Księgi Jakubowe”. Wrocławianka, niegdyś nominowana za „Biegunów”, wciąż udowadnia, że ma nie tylko wielki talent, ale i wyczucie literackie. To ona strzeliła w dziesiątkę i napisała rekomendację na okładkę książki Pavola Rankova. Zdaniem Tokarczuk „Zdarzyło się…”: to „epicka wizja Europy Środkowej, która …