Na galerii sąsiedniego budynku, w restauracji na drugim piętrze Terminalu 2, były Poluks, a jak zostało udowodnione – David Leverquin, szerokiej publiczności znany jako pisarz Patrick Cornell, z goryczą starał się nie słyszeć żywiołowego walca wykonywanego z pasją, choć trochę za głośno, przez orkiestrę kameralną lotniska Heathrow. Walc został skomponowany przez Straussa, a nosił tytuł Wiedeńska krew. Orkiestra była tak naprawdę eksperymentem Biura Public Relations i jego zaradnego dyrektora Mr Paula Becakera we wszechobecnej bitwie o dusze klientów, natomiast wysiłek Leverquina był próbą myślenia o przyszłej powieści rozgrywającej się na lotnisku, a nie o zjadliwych uwagach Louise Sorensen, która siedziała naprzeciwko niego. – Cała ta sprawa była cholernym błędem – powiedział. – Nie musisz tego mówić. Widać to na twojej twarzy. Mam tylko nadzieję, że od teraz będziesz tak zwaną rzeczywistość poznawał tak jak wszyscy normalni pisarze, przez telefon. Daniel Leverquin w rzeczywistości nie czuł się aż tak źle, jak wskazywałyby na to siniaki na ciele i twarzy. W oczekiwaniu na zamówione jedzenie, wypijając drugie whisky, z entuzjazmem myśliwego, który wpadł na trop zwierzyny, postukiwał po poszarpanym ze wszystkich stron „brewiarzu” i był – szczęśliwy. Pomimo wszystko, był wygrany. Bez nieporozumienia z policją napisałby przeciętną książkę. Ani lepszą, ani gorszą od wcześniejszych – a więc złą. Samo życie zniszczyło mu starą treść, w zamian dając tę właściwą. – Kwestia pomysłów na książkę jest cholernie zajmująca, Louise – powiedział. – Niektóre z nich zostały znalezione w klozecie. Dostojewski został pisarzem koło słupa straceń. O’Henry w więzieniu. Z H. D. Lawrence’a pisarza uczyniły kobiety. – A z ciebie major Lawford. – W pewnym sensie – przyznał nie bez goryczy. Nowa perspektywa sprawiła, że był wielkoduszny. – W każdym razie wykazał mi błędy w założeniach. Z punktu widzenia techniki konspiracyjnej przebieranie się za księdza jest idiotyczne. Najlepszym sposobem, żeby się zgubić w tłumie, jest to, by się z niego nie wyróżniać. Natura nie na darmo stworzyła mimikrę. Oczywiście dla słabych. Silni mogą bez przeszkód wyglądać jak nosorożce. A poza tym Lawford złapał mnie na nieznajomości faktów. Materiał wybuchowy moich Dioskurów powinien być zdalnie sterowany, a nie ustawiony na określoną godzinę. A do tych przeklętych palm nie da się wcisnąć nawet łyżki, a cóż dopiero mówić o karabinie maszynowym. Sam pomysł ataku na Rosjan nie jest głupi, ale cała techniczna strona dywersji jest błędna. Lotnisko nie jest odpowiednim miejscem na takie ataki. – To gdzie chcesz na nich napaść? – pytała cynicznie Louise. – W ogóle nie chcę na nich napadać. – Rozumiem. Napadniesz na Amerykanów. Oni są do tego przyzwyczajeni. – Na nikogo nie będę napadał. – Nachylił się nad stołem i złapał ją za rękę. Louise wiedziała, że nie ma z czego być dumna. On nie trzymał jej za rękę. Trzymał własną ideę. Ona jest tylko ogniwem transmisji. Częścią zamkniętego obwodu elektrycznego jego myśli – Na Boga, Louise! Na świecie żyją nie tylko policjanci i złodzieje, szpiedzy i ludzie z kontrwywiadu, trójki terrorystyczne i eksperci antybombowi. W normalnym świecie też się zabijają. – Jest i taki świat, w którym się nie zabijają, a jednak jakoś żyją – powiedziała zgryźliwie. – Właśnie o nim mówię. O zwykłych ludziach, w zwykłych okolicznościach, w zwykłych miejscach. Wszyscy jesteśmy tak naprawdę potencjalnymi mordercami. – Ja w tej chwili – z całą pewnością. – Jednakże wszystko kończy się na wzajemnym zamęczaniu się. Życie w istocie jest pomyjami o przyjemnośmierdzącym zapaszku i letniej temperaturze, i tak je właśnie należy opisać. – W takim razie musisz zrezygnować z lotniska. – Czemu, do diabła? – Dlatego, że życie na nim nie jest pomyjami, a już na pewno nie przyjemnymi. Przynajmniej nie w tym momencie. Chodzi o to, że rozmawiałam z Johnem Hamiltonem... – Nie wchodzi w rachubę, żebym zrezygnował z lotniska. Co z tobą? Co mam zrobić z całym materiałem na książkę? Każde inne miejsce wymagałoby ode mnie co najmniej kolejnego roku badań. – A więc lotnisko zostaje – podsumowała …