Czy wierzy pani w klątwę? Jako pisarka wierzę w moc języka, a klątwa jest zjawiskiem językowym. Są to bowiem pewne magiczne formuły słowne, które ktoś wypowiada, by nimi zaszkodzić obiektowi swojego rytuału. W istnienie takich klątw nie tyle wierzę, co je uznaję (śmiech). Tej wierze w sprawczość naszej mowy, w kształtowanie rzeczywistości za pomocą słów, poświęciłam wiele lat temu mój doktorat. Pisałam jednak o zaklinaniu pozytywnym, o języku sukcesu. Teraz w mojej powieści pojawia się ta ciemna strona oddziaływania przez słowo, czyli klątwa. Czy można przed nią uciec? A może w jakiś sposób odkupić? Klątwę rzuca najczęściej ten, kto cierpi, kogo w jakiś sposób skrzywdzono. Jej zniesienie wymaga więc odkupienia, zadośćuczynienia. Mieszkańcy powieściowego Kazimierza Dolnego są przekonani, że nad miasteczkiem ciąży klątwa i jedyną szansą na zatrzymanie ciągu nieszczęść jest zabicie głównego bohatera, bo ich zdaniem to on jest za kolejne kataklizmy odpowiedzialny. Zabicie tzw. kozła ofiarnego to znany w historii ludzkości mechanizm. Taką ofiarą może być jeden człowiek albo na przykład cała grupa etniczna, naród czy wspólnota religijna. Im trudniejsze czasy, tym większe prawdopodobieństwo, że zaczną się poszukiwania kozłów ofiarnych. Pojawienie się zarazy, głodu, wojny, czyli biblijnych jeźdźców Apokalipsy szczególnie wzmaga negatywną aktywność w danej zbiorowości, bo są to doświadczenia egalitarnego, dotykającego wszystkich i grożącego śmiercią nieszczęścia. Czym różni się klątwa od winy? Osoba, na którą rzucono klątwę, może czuć się winna, może też czuć się ofiarą. Bohater mojej powieści nosi w sobie ogromne poczucie winy. Ono w pewnym sensie go zabija, właściwie godzi się na to, żeby zaakceptować wolę tłumu i dać się wyprowadzić na szubienicę. Tak się przynajmniej czytelnikowi do pewnego momentu wydaje. Być może właśnie poczucie winy jest naszą klątwą. Pozbycie się balastu winy pozwala nam odwrócić bieg wydarzeń, odmienić własny los. Skąd pomysł na „Klątwę”? Latem 2019 przygotowywałam wraz z Teatrem Klepisko plenerową inscenizację „Zamku” F. Kafki. Scena była ustawiona na dziedzińcu zamkowych ruin, w sercu Kazimierza Dolnego, ze wspaniałym widokiem na Wisłę, której wody niebezpiecznie wezbrały. Właśnie wtedy usłyszałam historię o XVII-wiecznym potopie. Opowiedziała mi ją znajoma kazimierzanka, która podarowała mi też anonimowy poemat „Pieśń nowa o gwałtownym deszczu…” w doskonałym opracowaniu Artura Ziontka. Ten XVII-wieczny poemat nie dawał mi spokoju, nie przestawałam myśleć o zalaniu miasta. Przeszukiwałam źródła. Okazało się, że zaledwie kilka miesięcy po tamtej powodzi w Kazimierzu wybuchł wielki pożar. Władze miasta szukały wytłumaczenia dla tych wszystkich nieszczęść. I tak po nitce do kłębka dotarłam do …