„Filomatka” – tak nazywała się księgarnia przy ul. Narutowicza 34 w Łodzi. Od roku 1950 służyła łódzkim studentom i nauczycielom akademickim, głównie z Uniwersytetu Łódzkiego, którego rektorat i większość istniejących wówczas wydziałów miało siedzibę przy tej samej ulicy. Była więc księgarnią akademicką, z podręcznikami dla studentów, ale także dla praktyków ze wszystkich dziedzin nauki. Jako jedyna w Łodzi posiadała pełną ofertę książek prawniczych. Należała, tak jak wszystkie inne księgarnie, do PP Dom Książki. „Filomatką” kierował Wacław Kozak – doświadczony księgarz, zatrudniony przed II wojną światową w księgarni Gebethnera i Wolffa przy ul. Piotrkowskiej 105. Lokal księgarni był niewielki i mieścił się w parterowym kunitzerowskim domu, jakie wybudowano dla pierwszych łódzkich tkaczy, wówczas przy ul. Dzielnej. Rozrastał się uniwersytet, powstawały inne uczelnie, w Łodzi przybywało studentów na studiach dziennych, stacjonarnych, ale też i wieczorowych dla pracujących. Również w księgarni zwiększała się liczba tytułów, ponieważ rosła produkcja wydawców i nakłady książek. Księgarnia potrzebowała nowego, większego lokalu. W 1958 roku Dom Książki otrzymał od miasta inny lokal, po restauracji Dworcowa, także przy ul. Narutowicza, pod nr 50. (róg ul. Armii Ludowej, obecnie POW), w punkcie bardzo atrakcyjnym, ponieważ na wprost dworca PKP i PKS Łódź Fabryczna. Miejsce odremontowano, powiększając je o przylegające pomieszczenia, co dało 260 mkw. powierzchni, a na potrzeby ekspozycji przygotowano nowe okna – w sumie pięć witryn po 3,5 mb. Do końca swojego istnienia księgarnia była jedną z największych w mieście. Pod nowym adresem nazwana została „Akademicką”, a przez łodzian „prawniczą”, ze względu na pełen asortyment wydawnictw prawniczych i bliskie sąsiedztwo sądu oraz Wydziału Prawa UŁ. Niektórzy nazywali ją także „Pod sową”, a to za sprawą dużego (na całą wysokość budynku) świetlnego neonu, który ukazywał rosnący stos książek z siedzącą sową. Nomen omen zastępcą kierownika księgarni został w 1968 roku Sławomir Sowiak, który od 1970 roku był jego następcą (w 2011 roku był on najstarszym czynnym w zawodzie księgarzem w Polsce). Kiedy w 1968 roku jako uczeń wydziału księgarskiego Technikum Handlowego przy Księżym Młynie odbywałem praktykę w „Akademickiej”, wówczas zatrudnionych tam było 11 osób. Praktyka w tej placówce była dla ucznia wyróżnieniem. Cały maj spędziłem za księgarską ladą, pośród oceanu książek w ponad stu regałach. Jak w tym nie „utonąć”? Jak znaleźć książkę, o którą pyta klient i używa terminologii mi nieznanej? Nie mogłem powiedzieć: „nie ma”, a wstyd było przyznać się do bezradności. Kierownik Kozak pomagał mi, podpowiadając, w jakim dziale, na przykład, znajdę wiktymologię, którą zainteresowany był klient. Ten z kolei witał się z panem Kozakiem i obaj rozmawiali towarzysko. Dowiedziałem się później, że ów klient był profesorem prawa. Kierownik często rozmawiał z klientami – dziekanem, sędzią i księdzem profesorem. Później i ja ich rozpoznawałem, ale moimi klientami byli głównie studenci, licealiści oraz uczniowie. Oddzielną grupę stanowili tzw. klienci zborowi, czyli instytucje. Miały one na zapleczu księgarni swoje półki, a ci najwięksi, jak Biblioteka Uniwersytecka – regały, na które odkładane były nowości wydawnicze. Księgarnia otrzymywała książki …