Jak się czujesz jako emeryt, bo ogłoszono właśnie, że zostałeś emerytem? Nie wymawiaj tego słowa! To mianowanie mnie teraz emerytem jest zabawne, bo emerytem jestem już od pięciu lat. Było to rozwiązanie bardzo korzystne, bo miałem emeryturę i etat. Obecnie, pozostając z Henrykiem Woźniakowskim emerytami, zmieniliśmy nasz status i zostaliśmy zatrudnieni na umowach-zleceniach. Henrykowi kończyła się kadencja prezesa zarządu Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, a już wcześniej zapowiadał, że to będzie jego ostatnia kadencja. I od dwóch lat przysposabiał młody zarząd do przejęcia sterów i odpowiedzialności za kierowanie firmą. Wymyślił sobie, że powinniśmy to zrobić razem. Początkowo nie bardzo mi się to uśmiechało, ale Henryk wysunął istotny argument, który mnie przekonał: jego ojciec, a mój ukochany szef Jacek Woźniakowski, zrobił to z wielką klasą, przekazując stery swojemu następcy, czego mimo zapowiedzi nie uczynił Jerzy Turowicz w „Tygodniku Powszechnym”, co było przyczyną wielu rozmaitych perturbacji. Teraz z Henrykiem jako seniorzy będziemy zajmować się książkami wizerunkowymi, czyli niekoniecznie dochodowymi, ale ważnymi dla Znaku ze względu na misję wydawnictwa. Dlatego z pewną ulgą przyjmuję, że będę miał więcej czasu na to, co najbardziej mnie interesuje (i na własne pisanie) i nie będę musiał uczestniczyć w zebraniach online na temat rozmaitych tytułów, które musimy wydawać, aby zarobić na 300 etatów i utrzymać całą tę rozpędzoną maszynerię w ruchu i na odpowiednich obrotach. Czy z tej okazji odbyły się – jak to w Krakowie, a w Znaku szczególnie bywało – okolicznościowe obchody? W piątek 18 czerwca odbyło się u nas garden party, czyli Letnie Przesilenie, po którym mieliśmy się z Henrykiem udać na najpiękniejsze w życiu wakacje. Podczas spotkania wygłosiliśmy „homilie”. Powiedziałem, że bardzo się cieszę, widząc tyle miłych twarzy, tylu przyjaciół, tyle osób, których tak dawno się nie widziało, ale nie bardzo rozumiem, z jakiego powodu Państwo się tutaj zgromadzili, bo ja się nigdzie nie wybieram! Zażartowałem też, że być może prawdziwym powodem tego zgromadzenia, którego na pewno nie wszyscy są świadomi, jest fakt, że dzisiaj są urodziny Jarosława Kaczyńskiego. I dodałem: „Nie wiem, czy będę wyrazicielem Państwa opinii, ale moje osobiste życzenia są takie, by były to jego ostatnie urodziny jako naczelnika państwa”. A potem wyraziłem swoją wdzięczność wobec wszystkich osób, które podały mi rękę w najtrudniejszym momencie mojego życia i opowiedziałem o ludziach, którym tak wiele zawdzięczam, od których się uczyłem i bez których nie byłbym tym, kim jestem. Często myślę o swoim losie i o tym, że jestem dzieckiem szczęścia, bo to co miało mnie załatwić, kiedy w stanie wojennym wyrzucano mnie z Uniwersytetu Śląskiego ze strasznymi papierami, właściwie z wilczym biletem, jako osobnika stanowiącego „negatywny wzorzec osobowy”, a do tego „niewłaściwie oddziaływującego wychowawczo na studentów”, było największą przysługą, jaką mogli mi oddać. Moi prześladowcy okazali się moimi dobrodziejami. Tylko dzięki nim miałem szczęście trafić do Znaku i wszystko to, co najważniejsze w moim życiu, stało się właśnie dzięki temu. Największą grozą przejmuje mnie myśl, że mógłbym nie zostać wyrzucony z Uniwersytetu Śląskiego. Garbiłbym się nad habilitacją, może był dzisiaj dziekanem – ale w moim życiu nie stałoby się to wszystko, co miałem szczęście przeżyć. Nie przyjaźniłbym się z Wisławą, ze Staszkiem Barańczakiem, Rysiem Kapuścińskim, Seamusem Heaneyem, nie mieszkał u Miłosza na Grizzly Peak i tak dalej, i tak dalej! To są obroty fortuny – jakby ktoś przełożył „wajchę” na zwrotnicy i już jedziesz po innym torze, w zupełnie inną stronę. I to, co w pierwszej chwili wydaje się wielką krzywdą …