Poniedziałek, 5 marca 2012
Rozmowa z Ewą Holewińską i Anną Pawłowicz – właścicielkami Wydawnictwa Jaguar
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru322
Może zacznijmy od dość typowego pytania o pochodzenie nazwy oficyny. Skąd pomysł na Wydawnictwo Jaguar? Ewa Holewińska: Od początku było wiadomo, że oficyna ma specjalizować się w literaturze dla młodzieży… Jak w przypadku Jaguara należy rozmieć ten termin? Anna Pawłowicz: Generalnie wydajemy książki dla samodzielnie czytających dzieci, młodzieży i „młodych dorosłych”… EH: Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nazwa nie powinna być ani zbyt banalna, ani zbyt wyszukana, jednocześnie chciałyśmy, aby kojarzyła się z jakimś zwierzakiem. Ostatecznie, znalazłyśmy kompromis między miłością Ani do kotów, a moim zamiłowaniem do szybkiej jazdy samochodem, i tak stanęło na Jaguarze. Nie był to początek działalności pań w branży książkowej… AP: Jeżeli chodzi o moje początki w ruchu wydawniczym, to należałoby wskazać na współpracę z nieistniejącą już od wielu lat bydgoską firmą Somix, która rozpoczęła się pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Pracowałam tam jako redaktor w warszawskiej filii. Somix, którego właścicielem był Michał Sobiechowski, wydawał bardzo różnorodną literaturę tak dla dorosłych, jak i dla młodzieży, trochę niepublikowanej po wojnie klasyki – niektóre powieści Aleksandra Dumasa czy Karola Maya. Nakładem Somixu ukazało się także kilka tytułów z obszaru współczesnej literatury europejskiej. Po kilku latach widać było, że firma zmierza do wygaszenia działalności, dlatego w 1992 roku, wraz z moim mężem, Tadeuszem Lewandowskim, założyliśmy firmę Anta, która istnieje do dziś. Pani z kolei ma korzenie wydawnicze jeszcze w „podziemiu”… EH: Tak, bo choć z wykształcenia jestem matematykiem, przygodę z branżą wydawniczą zaczęłam na początku lat 80. w podziemnej oficynie Przedświt, którą założyli: mój mąż Wacław Holewiński i nieżyjący już poeta „Nowej Fali” Jarosław Markiewicz. To właśnie w Przedświcie nauczyłam się wydawniczego rzemiosła. Wydaliśmy wówczas ok. 150 tytułów, w tym wiele tomików poetyckich. Nie chcielibyśmy drążyć tego tematu, ale jesteśmy ciekawi prawdziwości jednego mitu, który krąży wokół tej oficyny. Płaciliście wówczas autorom czy nie? EH: Zawsze proponowaliśmy honoraria polskim autorom, ale ich realizacja była zależna wyłącznie od tego, czy wyrazili takie życzenie. Nasi autorzy prawie zawsze zrzekali się honorariów. Mieliśmy w zasadzie jeden przypadek, który zakończył się poważnym nieporozumieniem. Rzeczony autor początkowo zrzekł się swojej gaży, a następnie rozpowszechniał „na mieście” pogłoski, że nie zapłaciliśmy mu należnych pieniędzy. Kiedy zakończył się ten pierwszy etap? EH: Drogi ludzi tworzących Przedświt rozeszły się po Okrągłym Stole. Wówczas z mężem postanowiliśmy założyć legalne wydawnictwo, pod tą samą nazwą. Ostatecznie istniało ono do 1995 roku. Wydawaliśmy współczesną prozę, a naszą główną serią była „Biblioteka Amerykańska”, w której ukazywały się nazwiska twórców takich jak: John Barth, Joyce Carol Oates, Flannery O’Connor, Ernest Hemingway. Mieliśmy ambicję, by w naszej oficynie wydawać książki wcześniej niepublikowane i tak opublikowaliśmy między innymi nieznaną w Polsce prozę Hermana Hessego, Alberta Moravii, czy Klausa Manna. W każdym razie było to wydawnictwo literackie. Trochę nie umieliśmy się odnaleźć w tej drapieżnej rzeczywistości wschodzącego kapitalizmu – do dziś pamiętam spotkania z hurtownikami, którzy krytykowali okładki naszych książek jako kompletnie niehandlowe. A okładki projektowali dla nas wówczas ludzie, których nazwiska znaczą dziś bardzo wiele, jak choćby debiutująca wówczas Grażyna Lange. Ale problemy oficyny nie wynikały wyłącznie z niekomercyjnych okładek? EH: Oczywiście, że nie. Nie nadawaliśmy się do funkcjonowania na rynku, gdzie trzeba było czasem walnąć pięścią w stół i nieustannie „przepychać się łokciami”, „wchodzić oknem, gdy cię wyrzucają drzwiami” itd. Chcieliśmy budować i prowadzić wydawnictwo literackie, oczywiście podjęliśmy jakieś próby wydania tytułów komercyjnych, ale w 1996 roku, kiedy nagle okazało się, że nakłady w wysokości 10 tys. egz. przestały się już sprzedawać na pniu, a kilka takich zrobiliśmy, stwierdziliśmy, że przy niewielkim zapasie kapitałowym możemy w szybkim tempie pójść z torbami, i że trzeba się wycofać. Myślę, że byłam zbyt ostrożna, ale miała wówczas dwoje małych dzieci… Wtedy po raz pierwszy połączyłyście panie siły? EH: Tak. Przez krótką chwilę, czyli około rok, prowadziłyśmy wspólnie firmę Wersalik zajmującą się składem komputerowym, pracując głównie na zlecenie PIW-u i SGH. Następnie przez sześć lat pracowałam w wydawnictwie Egmont Polska, w tym na stanowisku publishing managera odpowiedzialnego za program wydawniczy. To pani wprowadziła literaturę młodzieżową do oferty tej firmy… EH: Tak i zawsze będę odczuwała pewnego rodzaju dumę z faktu, że udało mi się wprowadzić na rynek takie tytuły, jak „Seria niefortunnych zdarzeń” Lemon- Snicketta, czy „Straszne historie”. Doświadczenie z Egmontu zaprocentowało w momencie debiutu Wydawnictwa Jaguar? EH: Nie tylko doświadczenie, ale także nawiązane wówczas kontakty z zachodnimi wydawcami i osobisty warsztat pracy, który udało mi się, dzięki kolegom z międzynarodowej korporacji stworzyć. Jaguar powstał w 2004 roku, niemal dwa lata po moim odejściu z Egmontu. Kiedy wspólnie z Anią pojechałyśmy pierwszy raz do Frankfurtu, spotkałyśmy się z bardzo przyjaznym nastawieniem, zwłaszcza wydawców amerykańskich, którzy niezwykle cenią sobie własne inicjatywy biznesowe. To była sytuacja w rodzaju: „Założyłyście własną firmę? Znakomicie, to pomożemy wam na starcie i damy wam kilka bestsellerowych tytułów”. I tak się stało. Kilka pierwszych tytułów Jaguara, które normalnie kosztowałyby dużo więcej po wystawieniu na tradycyjną aukcję, udało nam się kupić bezpośrednio, od takich firm jak Harper Collins czy Macmillan, za bardzo rozsądną cenę. Jakim tytułem wydawnictwo zadebiutowało na rynku? EH: To była seria „Wróżki do poduszki”, przeznaczona dla 7-8-letnich dziewczynek, nieco obok naszego późniejszego właściwego targetu… Jednak siłą rzeczy nie możemy w tej rozmowie pominąć wieloletniej współpracy pani Anny z Joanną Chmielewską… AP: Wydawnictwo Kobra Media rozpoczęło działalność w 2001 roku i powstało specjalnie po to, aby wydawać książki Joanny Chmielewskiej. Czyją było własnością? AP: Trzech wspólniczek: Julity Jaske, Joanny Chmielewskiej i moją. Ile tytułów ukazało się nakładem Kobra Media? AP: Ok. 70 pozycji. Była to seria obejmująca niemal całą twórczość autorki. Wszystkie książki ukazały się w dwóch mutacjach. Pierwsze wydanie miało charakter na poły kieszonkowy, z barwnymi, popularnymi okładkami. Kiedy seria dobiegła końca, postanowiłyśmy wznowić ją – już w bardzo charakterystycznej szacie graficznej z białymi okładkami, na których nazwisko autorki zaprojektowane zostało na kształt marki produktu, tak, aby natychmiast rzucało się w oczy i było znakiem rozpoznawczym serii. Ich twórcą był Maciej Sadowski. Ponadto opublikowałyśmy jeszcze dwie książki dla dzieci – „Pafnucy” i „Las Pafnucego” – wydane zupełnie inaczej. Kobra Media wydawała tylko książki Joanny Chmielewskiej? AP: Wyłącznie. A jak zakończyła się pani współpraca z tą pisarką? AP: Wolałabym tego nie komentować. Wróćmy do tematu Jaguara. Czym różni się rynek literatury dla młodzieży w 2012 roku, od momentu, w którym startowało wydawnictwo? EH: Oczywiście, nie podam panu tutaj żadnych wartości liczbowych, szacunków wartości rynku, ale na podstawie bieżących obserwacji widać wyraźnie, że ten kawałek tortu jest dziś wyraźnie większy, sądząc chociażby po samej liczbie firm, które wydają taką ofertę. Kiedy startował Jaguar, podmiotów działających w tym segmencie rynku było zaledwie kilka. Dziś wiele dużych oficyn próbuje wydawać książki młodzieżowe. Po wielkich sukcesach „Harry’ego Pottera” czy „Zmierzchu” każdy próbuje zarobić na młodzieżówce. Na ten rynek weszły uznane marki, jak: Muza, Albatros, Znak, Wydawnictwo Literackie, Dolnośląskie, które dla budowy segmentu ma przecież kolosalne zasługi, jako wydawca książek Stephenie Meyer… Przez te zmiany zupełnie inna jest też chyba konkurencja w segmencie. Czy licytacje kolejnych tytułów to czasem walka na śmierć i życie? AP: Rzeczywiście, konkurencja bywa dość brutalna. Choć sporadycznie pojawiają się też miłe gesty ze strony innych wydawców, jak choćby sytuacje, w których wiedząc, że pojawia się nowy tytuł wydawanej przez nas wcześniej autorki, dzwonią do nas i informują, że jeżeli jesteśmy zainteresowani kontynuacją edycji jej książek, to oni nie przystąpią do aukcji. EH: Mówiąc konkretnie, zdarzył się jeden taki przypadek. Chodziło o Melissę de la Cruz, autorkę serii „Błękitnokrwiści”, w której wypromowanie w Polsce włożyliśmy w Jaguarze bardzo dużo pracy i pieniędzy, uzyskując bardzo dobre efekty: wysokie nakłady i dużą popularność wśród młodych czytelników. Zdarzyło się tak, że po wydaniu przez nas kilku tytułów tej serii, polski agent ogłosił aukcję na kolejną serię jej autorstwa, przy czym chodziło o pokrewny cykl, z tymi samymi bohaterami, którego akcja dzieje się w tym samym „świecie”. To zaskakujący scenariusz… EH: Mówiąc szczerze, byłyśmy zadziwione takim obrotem sprawy… AP: Polski agent tłumaczył się, że taki system sprzedaży narzucił mu agent amerykański. EH: Rozpoczęła się aukcja, a zaliczka, o jakiej była mowa w przypadku tej transakcji, poszybowała do wysokości kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Zresztą, ta sytuacja pokazała nam, że są na rynku duzi wydawcy, którzy w zakresie zakupu praw autorskich zachowują się bardzo drapieżnie. Cel może być tylko jeden: chęć pozbycia się konkurencji, zwłaszcza mniejszych czy …
Wyświetlono 25% materiału - 1349 słów. Całość materiału zawiera 5396 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się