Wtorek, 28 grudnia 2021

„Rozbłysła na firmamencie rodzimego showbiznesu niczym meteor. Po czym nagle zgasła” – napisał po śmierci Ludmiły Jakubczak Wojciech Giełżyński.

Był późny jesienny wieczór. 60 lat temu pory roku w Polsce nosiły jeszcze swe charakterystyczne cechy. Jak wynika z  prognozy pogody, 5 listopada 1961 roku był na Mazowszu dżdżysty i chłodny. Siąpił marznący deszcz. Temperatura przy gruncie spadła po zmroku poniżej zera. Ostrzegano przed gołoledzią. Około godz. 21.30 spod łódzkiego hotelu Grand odjechały dwa auta. Czarnym citroenem z lat czterdziestych – zakupionym przez „władzę ludową” na potrzeby Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a  po jego likwidacji wystawionym na przetarg – kierował ten, który je nabył od wcześniejszego prywatnego właściciela. 40-letni Jerzy Abratowski, kompozytor i aranżer, rodem ze Lwowa, wywodzący się z  zasłużonej dla rodzimej kultury muzycznej familii. Obok szofera siedziała jego poślubiona trzy lata wcześniej małżonka. 22-letnia Ludmiła Jakubczak. Na tylnej kanapie podróżowała inna początkująca solistka – chociaż ze znacznie dłuższym stażem estradowym, nabytym w Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze” – Irena Santor. Drugie auto prowadził Tadeusz Suchocki, akompaniator i kompozytor. Około godz. 23 pod Błoniem samochód Abratowskiego, oślepionego reflektorem jadącej z przeciwka ciężarówki, wpadł w poślizg i zatrzymał się na drzewie. Kierowca oraz Santor doznali jedynie powierzchownych obrażeń. Nieprzytomna Jakubczak dawała jeszcze znaki życia, gdy odwieziono ją ambulansem do szpitala, ale reanimacja się nie powiodła. Urazy okazały się zanadto rozległe…

Wracali do Warszawy z nagrania programu telewizyjnego „Muzyka, lekka, łatwa i  przyjemna” (konferansjerem był Lucjan Kydryński), realizowanego cyklicznie w łódzkim oddziale tego stosunkowo młodego jeszcze medium przez Janusza Rzeszewskiego.

Kwartet artystów ładnych kilka godzin spędził w  studiu, toteż przed powrotem do Warszawy postanowili zaspokoić głód. W godzinach wieczornych życie gastronomiczne polskich miast doby „małej stabilizacji” nie dawało wielu wyborów. Udali się do nietaniej, lecz renomowanej restauracji hotelowej. Wedle relacji Suchockiego, zamówili zupy ogórkowe i barszcz biały, antrykot, befsztyk oraz bukiet jarzyn z ziemniakami. Kompot był gratis – w ramach konkursu o złotą patelnię, czy też inny laur kuchenny. Zjedli, porozmawiali chwilę przy herbacie, po czym ruszyli w drogę. Ostatnią – jak się miało okazać – w życiu Jakubczak. Niezwykłym.

Przyszła na świat w Tokio 17 czerwca 1939 roku. Dlaczego właśnie tam? Rodzina pochodziła spod Kamieńca Podolskiego. Tereny, które po traktacie ryskim, kończącym 17 marca 1921 roku wojnę polsko-bolszewicką, znalazły się w granicach sowieckich. Rodziców piosenkarki – wtedy jeszcze nastoletnich – zawierucha I wojny światowej rzuciła na zachodnie rubieże Syberii. Żyli nadzieją, że dni czerwonego imperium są policzone. Gdy iluzja prysła – via Chabarowsk – uciekli do Japonii, gdzie polscy uciekinierzy z bolszewickiego piekła otrzymywali status uchodźców politycznych. Większość powróciła do II RP, ale Jakubczakowie – wobec utraty rodowego siedliska – postanowili osiąść w Kraju Kwitnącej Wiśni. Ludmiła miała o osiem lat starszego brata Marka. Przez dwie dekady mieszkali na Sachalinie, wtedy podzielonym między Japonię i ZSRS. Jesienią 1945 roku wyspa na mocy kapitulacyjnego traktatu – parafowanego przez cesarza Hirochito i  Stalina – powiększyła w całości – wraz z pobliskich archipelagiem Kurylów – obszar Sowietów. Najpewniej rodzice Miłki nie zdążyli tym razem uciec – bo przecież komunizm znali z autopsji – i zostali z automatu obywatelami Kraju Rad. Wywieziono ich do Żytomierza, ponieważ Sachalin, jako strefa graniczna Rosji sowieckiej, został w znacznej mierze wysiedlony. Przez trzy lata monitowali polską ambasadą w Moskwie w sprawie powrotu do Polski. Starania powiodły się dzięki Ziemowitowi Fedeckiemu, poecie, tłumaczowi, po latach filarowi Studenckiego Teatru Satyryków, w latach czterdziestych pełniącemu funkcję naszego attache prasowego w sowieckiej stolicy. I tak u progu roku 1949 Jakubczakowie dotarli do Warszawy.

Ludmiła po dokończonej edukacji podstawowej trafiła do liceum Stefana Batorego. Tamtejszy nauczyciel muzyki dostrzegł jej talent wokalny i namówił na lekcje śpiewu u divy operowej Wandy Wermińskiej. Ta zrazu usiłowała nakierować uczennicę na muzykę poważną, ale szybko z  tego pomysłu zrezygnowała, gdyż podopieczna co i  rusz nuciła przeboje rozrywkowe, które po latach socrealizmu sypały się niczym z rogu obfitości. Szczególnie wpadł w  jej ucho przebój Janusza Gniatkowskiego „Twój uśmiech”, który zaśpiewała podczas studniówki, a potem także na balu maturalnym. I to był chyba profesjonalny debiut, bo oczarowany jej głosem szef akompaniatorów Antoni Buzuk skontaktował nastolatkę z Edwardem Czernym, dyrygentem, kompozytorem, a przede wszystkim szefem Orkiestry Tanecznej Polskiego Radia. Ten, po przesłuchaniu, zaprosił ją do nagrań nowych piosenek, raczkujący wykonawcy dostawali je z przydziału. Już wykonanie pierwszej – „Wakacje z deszczem” – wywindowało nowicjuszkę do piosenkarskiej ekstra klasy. Druga – „W zielonym zoo” – pokazała, że potrafi swingować nie gorzej od Marii Koterbskiej.

Jej interpretację przeboju „Alabama” uhonorowano na pierwszym Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Sopot 1961. A także w wokalizie bodaj pierwszego w  dziejach rodzimej rozrywki bluesa „Do widzenia Teddy”, nawiasem mówiąc skomponowanego przez Władysława Szpilmana.

Ale największe hity zawdzięczała Jerzemu Abratowskiemu. Akompaniował jej na fortepianie, po kilku miesiącach znajomości poprosił o rękę. I w prezencie ślubnym niejako oferował „Gdy mi ciebie zabraknie”, nagrany chwilę wcześniej przez Hannę Rek. Tytuł okazał się dla kompozytora tragicznie profetyczny…

Już z  myślą o  połowicy napisał „Szeptem”, kończący się równie retoryczną frazą: „I niech zamknie się nad nami cisza, w której już nie trzeba będzie wcale słów”.

Kilka lat po zgonie żony, obwiniający się o jej śmierć Abratowski wyemigrował do USA, gdzie w roku 1989 został zastrzelony jako mimowolny świadek napadu na bank!

Autor: (to-rt)