Czwartek, 4 października 2012
Rozmowa z Klárą Molnár i Jackiem Marciniakiem, właścicielami wydawnictwa Studio Emka
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru337


Mija właśnie dwadzieścia lat od powstania
Studia Emka. Jak się więc czujecie
jako szacowni jubilaci?

Dobrze. Jesteśmy w dobrej formie. Może
nie wszystko udało się nam osiągnąć
z naszych marzeń i planów, jednak jesteśmy
zadowoleni z tego co osiągnęliśmy.
Oczywiście, jak to bywa, w naszej
dwudziestoletniej działalności wydawniczej,
pojawiało się raz słońce, raz
deszcz. To się uda, z tym jest gorzej.
Przede wszystkim chodzi jednak o doskonalenie
umiejętności pójścia z książką
do ludzi. Kwestie przygotowania tytułów
zarówno pod względem edytorskim,
jak i merytorycznym, opanowaliśmy dobrze,
chociaż oczywiście zdarzają się
wpadki. Nie może ich nie być, jak się
pracuje z niełatwą książką.

Często chodzicie własnymi ścieżkami
w zakresie dystrybucji książek Studia
Emka

Tak, idzie o umiejętność uchwycenia
osobnych ścieżek dystrybucyjnych poza
oficjalną siecią. Zmuszają nas do tego
trudności z docieraniem utartą drogą
z naszą książką do czytelników.

Czy jest w Polsce dystrybutor, który
odpowiada profilowi waszego wydawnictwa?

Jesteśmy zadowoleni z Platona. Za nim
stoją ludzie, których bardzo lubimy. Im
można powierzyć książki, będąc spokojnym,
że pomogą nam dotrzeć do potencjalnego
odbiorcy. Podobnie: Azymut,
Olesiejukowie, Matras, Dictum i inne
jeszcze mniejsze firmy dystrybuujące
książki.

Osobną rzeczą jest to wszystko, co
się może stać za chwilę – w sensie pozytywnym
– z dystrybucją, z dobrodziejstwem
internetu. Inną bardzo ważną
kwestią, przed którą stają wydawcy jest
to, czy uda się nam opanować zdolność
obchodzenia się z książką w wersji elektronicznej
i umiejętność godzenia pracy
z e-bookiem i książką w wersji papierowej.

W tym obszarze jesteście jako wydawnictwo
o krok przed innymi…

Staramy się być na bieżąco. Trochę wymusza
to na nas typ literatury, jaki uprawiamy.
Ponieważ nasze tytuły z kręgu
nowej ekonomii, czy pozycje biznesowe
trafiają do menadżerów, przedsiębiorców,
pracowników korporacji, którzy
oczekują od nas książek właśnie
w wersji elektronicznej, choć na wersje
papierowe też chyba jeszcze długo
będzie zapotrzebowanie.

Czy młodsze pokolenia zrezygnują
z książki w tradycyjnej formie?

Wszystko wskazuje na to, że nie, przynajmniej
na razie. Jest to kwestia przyzwyczajenia,
utrwalonego sposobu
obcowania z książką, szczególnie fachową.
Wielu naszych znajomych pracuje
z książką ustawicznie, notując na
marginesach, podkreślając markerami
wybrane fragmenty, czy pewne passusy
ważne do zapamiętania. To często
książki wręcz „zaczytane”, jak to mówią
bibliotekarze, poprzez nieustające z nimi
obcowanie.

Tak wyglądająca książka sprawia na
pewno największą satysfakcję…

Rzeczywiście takie książki „zaczytane”
to szczególnie miły dla nas widok.

Kto jeszcze liczy się na rynku w bliskim
wam obszarze książki fachowej,
motywacyjnej, biznesowej?

Helion czyli brand OnePress i MT Biznes.

Rebis też wydaje podobną literaturę…

Tak, Rebis, Zysk i S-ka, Muza, Wolters
Kluwer, Difin, Polskie Wydawnictwo
Ekonomiczne, oczywiście, Wydawnictwa
Uniwersytetów i Akademii Ekonomicznych
i grupa innych wydawnictw,
których nazw nie możemy sobie w tej
chwili przypomnieć, ale na pewno dobrych.
Ale rzeczywiście nie ma aż tak
wielu wydawnictw, które mają w swoich
zasobach wydawniczych znaczący
segment książki biznesowej czy ekonomicznej.

Jesteście za tym, aby czytać dwadzieścia
minut codziennie dla dzieci, ale
też czytać dla siebie…

Dzieciom czytać oczywiście trzeba,
ale samemu też i to minimum godzinę
dziennie. To jest tak zwana „złota
godzina”. Trzeba co najmniej godzinę
dziennie „wykroić” na przebywanie
z książką, bo artykuł w gazecie czy
w internecie jest sprawą ulotną i raczej
się do tego nie wraca, a do książki
oczywiście się wraca jak jest zajmująca,
jak traktuje o bardzo ważnych
problemach, które się dzieją tu i teraz,
czy za chwilę dziać się będą, o których
trzeba wiedzieć. Jednak nie wystarczy
tylko przeczytać, trzeba nieraz je wnikliwie
studiować.

Docieracie do firm z propozycją wspólnego
przygotowania i wydania książki?

Często tak się dzieje, że szukamy
książki sami, albo znajduje ją jakaś
firma czy korporacja, z którą współpracujemy
np. z Deloitte, PwC, BRE
Bank, Bank Zachodni WBK, czy inne.
Razem ją przygotowujemy i wydajemy,
dzieląc się kosztami. Zazwyczaj
pretekstem do takiego przedsięwzięcia
wydawniczego jest ważne
zdarzenie w gospodarce światowej,
europejskiej czy polskiej i zorganizowana
z tego powodu konferencja, czy
seminarium, zwane dziś z angielska
eventem.

Zapewne najchętniej z udziałem słynnego
autora…

Właśnie tak. Na przykład przed dwoma
laty BRE Bank zorganizował konferencję
o innowacyjności z udziałem profesora
Claytona Christensena, wybitnego
uczonego z Uniwersytetu Harvarda, czy
wcześniej Deloitte z Rzeczpospolitą Forum
Ekonomiczne z udziałem legendarnego
menedżera wszechczasów Jacka
Welcha. Wydaliśmy wówczas jego
światowy bestseller „Winning znaczy
zwyciężać”. Dzięki pomocy samego
Welcha polskie wydanie jego książki
ukazało się naszym staraniem prawie
równocześnie z amerykańskim. Podjęliśmy
chyba jako pierwsi wespół z AT
Kearney i BRE Bankiem ważną kwestię
społecznej odpowiedzialności biznesu
(CRS) wydając książki Chrisa Laszlo
„Firma zrównoważonego rozwoju” oraz
Craiga Smitha i Gilberta Lenssena „Odpowiedzialność
biznesu”. Autorzy tych
pozycji wzięli udział w konferencjach
połączonych z promocją polskich wydań
ich dzieł.

Czy w takich przypadkach firma-partner
kupuje u was książki dla uczestników
konferencji?

Kupują je uczestnicy i wszyscy inni zainteresowani.
Kiedy przyjeżdża znany
autor, to powstaje medialny szum w dobrym
tego określenia znaczeniu. Pojawiają
się recenzje, wywiady z autorem.
To jest dobry pomysł na upowszechnianie
i popularyzację literatury biznesowej.
Dlatego staramy się to robić systematycznie.

Studio Emka jest też jednym z pionierów
w publikowaniu książek biznesowych
napisanych przez polskich autorów…

Od dawna podejmowaliśmy próby
pozyskiwania polskich autorów, ale
często kończyły się one fiaskiem.
Niestety, nasi autorzy in spe albo
dawali teksty skompilowane, żywcem
przepisywane z książek autorów
głównie amerykańskich, albo
co prawda wartościowe, ale pisane
językiem sztywnym, niestrawnym,
hermetycznym, niezrozumiałym dla
szerszej publiczności czytelniczej,
skierowane do bardzo wąskiej grupy
odbiorców. Wiadomo dziś i wiadomo
było od dawna, że ktoś, kto
posiadł najwyższy stopień wtajemniczenia
w danej dziedzinie wiedzy,
ten tylko potrafi pisać w sposób bardzo
prosty o rzeczach bardzo ważnych.
I jeszcze do tego zajmująco.
Niedawno wydawaliśmy taką właśnie
książkę. Dostaliśmy za nią nagrodę
Economicus na zeszłorocznych Targach
Academia. Są to „Zwierzęce instynkty”
Georga A. Akerlofa i Roberta
J. Shillera. Pierwszy jest laureatem
Nagrody Nobla z 2001 roku, a drugi
twórcą kierunku w ekonomii zwanego
ekonomią behawioralną. Książka
jest zupełnie genialna, bo autorzy
są niezwykłymi erudytami, zdaje się,
że wiedzą o wszystkim wszystko. Piszą
o sprawach bardzo ważnych, bo
o trwającym kryzysie, dotyczącym
nas wszystkich, o jego przyczynach
i skutkach oraz jakich szukać dróg
aby się z niego wydobyć. Jest to bardzo
ciekawe, napisane świetnym językiem,
inkrustowane anegdotami.
Czyta się jak powieść.



A co z tymi polskimi autorami?

Jest już spora grupa bardzo dobrych
polskich autorów. Wydaliśmy
np. książkę Sławomira Lachowskiego
„Droga ważniejsza niż cel. Wartości
w życiu i biznesie”, a także książkę
Leszka Czarneckiego „Biznes po prostu”.
Te tytuły są świetnie napisane
i zostały bardzo dobrze przyjęte przez
czytelników i krytykę. Obie wywołały
już zainteresowanie za granicą i obie
mają swoje wersje w języku angielskim.
No, ale jeden i drugi autor mają
o czym pisać. Są i inni jeszcze, nie
mniej interesujący – Robert Krool,
Sławek Muturi, Paul H. Dembinski.
Dla innych wydawnictw piszą również
nieźli autorzy.

Mam teraz pytanie, które może powinienem
zadać na początku. Jak to wszystko
zaczęło się dwadzieścia lat temu?

Jak to często w życiu bywa – zrządził
przypadek. Zawsze marzyłem o własnym
wydawnictwie, jeszcze przed
1989 rokiem, kiedy wydawnictwa były
państwowe. Współpracowałem z niektórymi,
chociaż nigdy na etacie. A kiedy
nadszedł czas, kiedy można było realizować
te marzenia, myślałem o wydawnictwie
stricte literackim, bo zawsze
byłem blisko książki literackiej,
a nie biznesowej czy motywacyjnej.
Ale w 1993 roku okazało się, że jest
wielkie zapotrzebowanie na takie publikacje,
że istniała w Polsce olbrzymia
luka jeżeli chodzi o klasyczną literaturę
motywacyjną i biznesową.
Ludzie musieli mieć motywację, żeby
zacząć coś robić na własną rękę,
żeby nabrać pewności siebie, wyzbyć
się lęku, że może się nie udać. I właśnie
mistrzowie klasycznej literatury
motywacyjnej, uczącej pozytywnego
myślenia: Carnegie, Hill, Peale i inni
jeszcze, a właściwie ich genialne, ponadczasowe
książki obecne w obiegu
czytelniczym nieraz ponad sto lat, okazywały
się być pomocne i niezastąpione
w zdobyciu niezbędnej wiedzy i nabrania
odwagi do działania.

Tak jak dzisiejsi wielcy hurtownicy zaczynali
od sprzedaży książek na bazarach
na łóżkach polowych…

Otóż to. Tak się zaczynały te „różne biznesy”
w Polsce, od legendarnego już
łóżka polowego. Oczywiście metodą
prób i błędów dochodziło się do czegoś,
ale brakowało wiedzy.

Jacka poznałem jeszcze jako współwłaściciela
– jednego z pięciu – wydawnictwa…

…wydawnictwa Panda. To była jedna
z pierwszych oficyn powołanych
w 1990 roku, z myślą o książce dla dzieci
i młodzieży. Ale to przedsięwzięcie
się niestety nie udało, właśnie dlatego,
że nie mieliśmy odpowiedniej wiedzy.
Za szybko przyszedł sukces, który
nas uśpił. Nam się wydawało, że już
wszystko wiemy! Uważaliśmy, że robienie
biznesu to taka prosta rzecz!
Ale szybko kubeł zimnej wody został
wylany na nasze głowy i biznes się
skończył. Pozostały jednak doświadczenia.
Założyliśmy wówczas z moją
żoną własne wydawnictwo – właśnie
Studio Emka – które miało wydawać
literaturę motywacyjną, na początku
klasykę tej literatury. I to okazał się
strzał w dziesiątkę…

To twój nos zdecydował o takim kierunku?

Tu ponownie zrządził przypadek. Klara
jest Węgierką. Pojechała na Węgry
na pogrzeb swojej krewnej. Węgrzy byli
od nas wtedy bardziej „do przodu” –
ze wszystkim, z wydawnictwem też. Na
tym pogrzebie spotkała kuzyna, którego
nie widziała całe lata. On działał w firmie
Amway, która ma co prawda różne
konotacje, ale jedną rzecz mają cenną
– mają świetny kanon lektur ze znakomitymi
tytułami, układany z myślą o rozwoju
osobistym swoich dystrybutorów
o doskonaleniu ich warsztatu sprzedawcy
i negocjatora.

Kanon lektur dla swoich członków?

Tak, zwanych właśnie dystrybutorami.
Na liście książek zalecanych znalazły
się klasyczne dzieła Dale Carnegiego,
Napoleona Hilla, Normana Vincenta
Pealle’a. Do dzisiaj te książki mają olbrzymią
rzeszę czytelników, co jest swego
rodzaju fenomenem.

Niezmiennie obecne do dziś?

Tak. One są obecne w międzynarodowym
obiegu czytelniczym, jak mówiliśmy
wcześniej od dawien dawna.
Napoleon Hill napisał „Myśl i bogać
się” równo sto lat temu. To był plon
jego wywiadu z królem stali Andrew
Carnegiem, wielkim przedsiębiorcą
i filantropem, fundatorem słynnej
Canegie Hall. Cała wspaniała plejada
innych jeszcze autorów, świetnie
wykształconych, praktyków, którzy
piszą w sposób prosty, nieskomplikowany
z myślą o każdym czytelniku, od
profesora uniwersytetu po zwykłego
rzemieślnika, czy prostego sprzedawcę.
Książki mądre, potrzebne, wartościowe,
wznawiane do dziś, obecne
w księgarniach i bibliotekach całego
świata.

A skąd pomysł na Studio Emka w nazwie
wydawnictwa?

Emka pochodzi od pierwszych liter
imienia i nazwiska Klary – Molnár
Klára. A Studio dlatego, że zaczęliśmy
z szerokim zakresem działalności,
również produkcją filmową i – chociaż
dziś zakrawa to na szaleństwo – nosiliśmy
się z zamiarem, wyprodukowania
konkretnego filmu. Leszek Wosiewicz,
bardzo dobry reżyser miał wspólnie
z nami „zrobić” film o polskich Sybirakach.
Nawet byliśmy razem w Irkucku
– istniał też już zarys scenariusza.
Ale jak to zazwyczaj bywa, zabrakło
oczywiście pieniędzy. Byli jacyś producenci,
którzy okazali się hochsztaplerami,
a nam się wydawało, że oni
są rzeczywiście ludźmi poważnymi.
Stąd Studio w nazwie. Ale z książkami
poszło znacznie lepiej. Udało nam
się kupić, za pośrednictwem Agencji
Literackiej Prava i Prevodi, prawa
na początek do trzech interesujących
nas tytułów. Pierwszą książkę Franka
Bettgera „Jak przetrać i odnieść
sukces w biznesie” przygotowaliśmy
w miesiąc! Bo taka była potrzeba. Odbywała
się wówczas – 3 kwietnia 1993
roku – konwencja firmy Amway w Pałacu
Kultury i Nauki na 6000 osób,
więc 2 kwietnia musieliśmy mieć tę
książkę. Wydrukowaliśmy 5000 egz.
i ja, który znałem z dawnych lat ruch
wydawniczy, myślałem wtedy, że niemożliwością
jest, abyśmy to wszystko
sprzedali. Owszem, widziałem spotkania
autorskie, gdzie sprzedawano nieraz
nawet i 200 książek. Ale tylko tyle!
Ale żeby sprzedać na jednej imprezie
3000 egz.? Niebywałe!

To był wasz rekord jeśli idzie o ilość
sprzedanych egzemplarzy?

Nie. Rekordzistą jest „Jak zdobyć przyjaciół
i zjednać sobie ludzi”, książka którą
sprzedajemy do dziś. Zaczynaliśmy nakładem
30 tys. egz., zaś łącznie sprzedaliśmy
kilkaset tysięcy. Mamy kilkanaście
takich tytułów! Ale w tamtych czasach,
w latach dziewięćdziesiątych rzeczywiście
sprzedawało się tytuł paczkami,
potem już tylko pojedyncze egzemplarze.
Rynek się nasycił, ot co, luka zaczęła
się wypełniać, początkowa fascynacja
nieobecną dotychczas u nas literaturą
osłabła.

A potem?

Potem było gorzej, wytraciliśmy impet.
Trzeba było skorygować strategię firmy
i jakoś z tego wyjść. I się udało.

Jakie dzisiaj robicie nakłady?

Dzisiaj podstawowy nakład wynosi 3000
egz., czasem 4000 egz. Chociaż niektóre
tytuły jeszcze się nieźle sprzedają.

Czyli tak jak większość wydawców, robicie
bardziej „ostrożne” nakłady…

Z umiarkowanym ryzykiem.

A jakie warunki oferują wam drukarnie?

Ceny mamy dobre. Po tylu latach mamy
już „swoje” sprawdzone drukarnie, na
których można polegać, zarówno jeśli
chodzi o jakość wykonania, jak i terminowość.

Z kim dzisiaj pracujecie?

Lubimy drukować w Łodzi – w Łódzkich
Zakładach Graficznych i Drukarni Read
Me, ale najintensywniej współpracujemy
z drukarnią Momag w Tomaszowie
Mazowieckim, bo tam jest osobliwie
solidnie i uczciwie. Okazjonalnie
drukujemy w różnych innych drukarniach,
także za granicą: w Niemczech,
Czechach i na Węgrzech. Węgrzy mają
bardzo dobrą poligrafię i znakomite
drukarskie tradycje. Jedziemy do nich
głównie wtedy, kiedy trzeba wykonać
coś szczególnie skomplikowanego.
Tam drukowaliśmy książkę autorstwa
Kláry „Na węgierskim stole”, którą napisała
wspólnie z Tadeuszem Olszańskim.
Do dziś budzi zainteresowanie,
sprzedaje się dobrze, także właśnie
dlatego, że jest pięknie wydrukowana,
wręcz wzorcowo.

Wasze książki nie są tanie…

Ależ skąd! Mimo, że nasze tytuły są
kosztowne w przygotowaniu, proponowane
ceny są umiarkowane, nieraz
wręcz za niskie. A to dlatego, że nasi
czytelnicy, potencjalni odbiorcy są
bardzo różni jeśli patrzeć na zawartość
portfeli – nieraz są to bogaci przedsiębiorcy,
dobrze zarabiający menedżerowie,
którzy mogą zapłacić za interesującą,
potrzebną im książkę każdą cenę,
ale nade wszystko, to ludzie stawiający
pierwsze kroki w biznesie, których często
nie stać na drogą książkę, choć jest
im niezbędna, dla których wydanie paru
złotych więcej ma znaczenie.

Czy zauważacie takie zjawisko w obszarze
książki biznesowej, że jeżeli książka
jest zbyt tania, to odbiorcy ją lekceważą?
A jak jest droższa, to cenią ja bardziej?

To już dość rzadkie zjawisko, że ludzie
biznesu uznają tanią książkę za marną.
Zresztą przede wszystkim nie ma
w zasadzie tanich książek biznesowych.
A drogie są dlatego, że na ich cenę składa
się kosztowne przygotowanie, zakup
nie tanich praw, koszt przekładu, fachowa
konsultacja i niemały koszt druku.

Tłumacz literatury biznesowej jest zapewne
droższy od tłumacza literatury
pięknej…

Jest droższy. Bo często natrafia na
skomplikowany aparat pojęciowy, na
obcą mu terminologię, która wymaga
właśnie fachowej konsultacji.

Dzisiaj książka beletrystyczna jest do
kupienia w cenie 40-50 zł…

Nasza też tyle kosztuje.

Są jednak książki biznesowe, które
sprzedaje się po 100 zł i więcej…

Tak, choć my w ofercie takich drogich
książek nie mamy.

Ale są one wykonane z najwyższą starannością,
jak się pisze w tekstach
prawniczych…

Z maksymalną starannością, ale na tyle
na ile jest to możliwe. Książka przekładowa
bowiem nigdy nie zbliży się do
oryginału, jeśli idzie o zawartość merytoryczną,
bo to po prostu nie jest możliwe,
ale robimy wszystko aby w najmniejszym
stopniu nasza polska edycja odbiegała
od oryginału – ze względu na
szacunek dla naszego czytelnika, jak
i dla autora.

Powiedźcie teraz, jak wygląda plon waszego
dwudziestolecia?

To ponad 500 tytułów. Wiele z nich
jest do dziś obecnych w obiegu czytelniczym,
zdobywają co rusz nowych
czytelników, już kolejne pokolenia młodych
Polek i Polaków obcuje z tytułami
wydanymi naszym nakładem. Oprócz
mołojeckiej sławy szczególnie cieszy
nas wdzięczność czytelników, którzy
już to osobiście, już to korespondencyjnie
dziękują nam za książki, ponieważ,
jak mówią, pomogły im w zmaganiach
się z niełatwą codziennością, odnaleźć
się w życiu zawodowym i osobistym.
Nierzadko też sugerują nam
temat, czy problem szczególnie ważny,
bardzo na czasie i jednocześnie książkę,
która ów problem może pomóc rozwikłać
lub pomysł na zupełnie nową
książkę, jeszcze nigdzie nie publikowaną.
Staramy się zadośćuczynić tym
prośbom. I często okazuje się, że był
to „złoty strzał” i mamy na rynku swój
książkowy hit.

Jesteście z tego wszystkiego bardzo
dumni!

Naszą największą satysfakcją jest to,
że udało nam się zbudować wydawnictwo,
które na rynku bardzo się liczy
i jest cenione za celny dobór ważnych,
potrzebnych, nieraz wręcz znakomitych
tytułów, i za solidność ich wykonania.
To staranne, żmudne budowanie naszej
pozycji w środowisku wydawniczym,
kreowanie naszej marki, to właśnie nasz
dwudziestoletni dorobek.

Satysfakcjonuje nas i cieszy, że firma
nie tylko trwa, ale pnie się w rozmaitych
rankingach do góry, że jesteśmy
honorowani wyróżnieniami i nagrodami
branżowymi.

W pierwszej edycji konkursu „Economicus”
na najlepszą książkę ekonomiczną,
który to konkurs firmuje SGH
i „Dziennik Gazeta Prawna”, otrzymaliśmy
główną nagrodę za książkę Akerlofa
i Shillera „Zwierzęce instynkty” oraz
wyróżnienie za najlepszy poradnik ekonomiczny
naszego autora Sławka Muturiego
„Zarządzanie najmem”. W tym roku
zaś uhonorowano nas przy okazji majowych
Targów Książki Nagrodą Ikara –
właśnie za dorobek dwudziestolecia.

Istnieje teoria tłumacząca, po co ludzie
wydają książki. Są dwa powody: jeden,
aby zarobić pieniądze, a drugi, żeby je
stracić. Ten drugi przypadek, to wydawanie
książek wyłącznie dla własnej
satysfakcji, bez oglądania się na rynek
i jego prawa. Czy Studio Emka znalazło
drogę po środku?

Idziemy prostą drogą, znaną od dawna,
jeżeli chodzi o ruch wydawniczy. Żeby
przygotować parę ważnych, trudnych,
a przez to niskonakładowych książek,
do których trzeba dołożyć – należy wydawać
jakąś liczbę tytułów, które dadzą
zarobić. Jest też coś takiego jak wydanie
książki z potrzeby serca dla własnej
satysfakcji. Jak choćby ostatnio wydana
przez Studio Emka fotobiografia Alberta
Camusa. To jest mój ukochany
autor, w którego książkach zaczytywaliśmy
się jako nastoletni miłośnicy
epoki egzystencjalizmu. Nie mogłem
tej książki nie wydać, bo jest wspaniała,
autorstwa córki Camusa – Catherine,
niestety okropnie droga, przez co
sprzedaje się z trudem, bardzo powoli,
choć tego kto ją posiądzie, zachwyca.
I to właśnie cieszy. No ale w przypadku
tego projektu bylibyśmy bardzo stratni
finansowo, gdyby nie zrozumienie
i wsparcie szefa Orange, Macieja Wituckiego,
który kocha dobrą literaturę
i piękne książki.

I jeszcze jedna sprawa – jak to było
i jest z „Syberiadą polską”?

Z „Syberiadą” było tak, że jej autor
– Zbyszek Domino – mój przyjaciel,
z którym znamy się od lat, napisał
książkę swego życia, której wcześniej nie mógł wydać ze względów cenzuralnych.
To rzecz o jego dzieciństwie
i latach młodzieńczych, o dramatycznych
losach jego rodziny, także setek
tysięcy Polaków, Ukraińców, Żydów
z polskich kresów wschodnich brutalnie
w tragicznych okolicznościach
przesiedlonych na Syberię. To piękna
opowieść o tolerancji i solidarności
w najlepszym tego słowa znaczeniu,
kiedy ludzie ludziom nieśli pomoc i nadzieję,
gdzie współpracę, współdziałanie
i bezinteresowność podniesiono
do rangi najwyższej.

Wspaniała książka, do tego rekomendowana
przez Wiesława Myśliwskiego,
z którym się znamy od lat, lubimy,
a przede wszystkim, którego cenimy
za znakomite pisarstwo i wytrawną
znajomość literatury. Nie można było
jej nie wydać, choć to trochę książka
jakby nie „z naszej parafii” – specjaliści
od literatury ekonomicznej wydają
powieść, a więc wkradają się na teren
literatury pięknej, co nie zawsze dobrze
się kończy. Ale nie oglądając się
na nic „Syberiadę” wydaliśmy i dobrze
się stało, bo książka została bardzo dobrze
przyjęta przez czytelników i krytyków,
a do tego dobrze się sprzedaje.
A potem był „Czas kukułczych gniazd”
kontynuacja „Syberiady”, drugi tom
sagi rodziny Dolinów. To opowieść
o czasach tuż powojennych, kiedy
nasi bohaterowie, Jan Dolina z synami,
wracają z Syberii i zasiedlają dom
na Ziemiach Zachodnich. To jednocześnie
tragiczne losy ludności niemieckiej
wypędzanej z tych terenów
i bardzo ludzki do niej stosunek nowo
przybyłych Polaków, nie do końca
mogących zrozumieć nowy porządek
rzeczy – oni będąc na Syberii nie znali
czasów okupacji. Owszem, mieli kontakty
z ludnością niemiecką, ale były
to kontakty dobre, ponieważ Niemcy
byli podobnie doświadczeni przez reżim
stalinowski jak oni.

Ale koniec końców jest to trylogia.
Gdzie jest więc trzeci tom?

Trzeci tom właśnie wydajemy, jest już
w drukarni. To książka traktująca o latach
1946-1949, kiedy młody Staszek
Dolina, bohater trylogii, rusza do szkoły,
do wojska, bo jedynie tą drogą mógł
pójść. Chciał się uczyć, chciał coś osiągnąć
w życiu, chciał wyjść ze wsi, bo
się tam nie czuł najlepiej, miał ambicję
bycia kimś. Jego droga była bardzo
wyboista, bo takimi drogami w tamtym
czasie szli młodzi ludzie wstępujący
w dorosłe życie. Książka nosi tytuł
„Młode ciemności”, zaczerpnięty z Jean-
Paula Sartra. Nie wiem, czy ten trzeci
tom będzie tomem zamykającym ten
tryptyk powieściowy. Wszystko w rękach
autora.

Na podstawie „Syberiady” miał być
też realizowany film…

Film jest prawie gotowy. Jest zmontowany,
ale jeszcze nie oprawiony muzycznie.
Jego twórcą jest Janusz Zaorski,
świetny reżyser. Ma znakomitą
obsadę, dającą gwarancję, że film będzie
interesujący, artystycznie nienaganny.
Nie udało się go skończyć do
17 września, bo to miała być data wejścia
na ekrany. Teraz premiera została
przesunięta na 10 lutego przyszłego
roku – to jest znamienna data dla Sybiraków,
tego dnia bowiem, czy raczej tej
nocy wywieziono z terenów Zachodniej
Ukrainy ok. 300 tys. Polaków na daleką
bezkresną Syberię.

Studio Emka nie uczestniczy w produkcji
tego filmu?

W produkcji nie, ale jesteśmy bardzo
zaangażowani emocjonalnie w ten projekt
od samego początku. Czujemy się
współtwórcami pomysłu zekranizowania
„Syberiady”. Spędziliśmy sporo
czasu na wielogodzinnych dyskusjach,
kto ma ten film zrobić, jak powinien go
zrobić, czego nie wolno pominąć etc.
Przecież i autor, i reżyser są naszymi
przyjaciółmi. I w końcu to my wydaliśmy
i również spopularyzowaliśmy „Syberiadę”.
Mamy z tego powodu satysfakcję,
ale czujemy się współodpowiedzialni
za efekt końcowy całego przedsięwzięcia.

I co po tych dwudziestu latach?

Osiągnęliśmy teraz dość wysoki stopień
wtajemniczenia jeśli chodzi o literaturę
ekonomiczną czy biznesową.
Mamy wspaniałą plejadę autorów,
wielu z nich to Amerykanie, wybitne
osobistości świata biznesu, nobliści,
jak np.: George Akerlof, Lee Iaccoca,
Steve Jobs, Jack Welch, Ben Bernanke,
Warren Buffett czy Bill Gates. Ich
książki są bardzo ważne dla światowego
biznesu, trafiające w czas i pozwalające
ludziom wykorzystać zawartą
w książkach wiedzę, ich bogate
doświadczenie z własnej działalności
biznesowej. Gdy zaczynaliśmy,
przyświecała nam idea współdziałania,
choćby w skromnym zakresie na
rzecz edukacji ekonomicznej społeczeństwa
polskiego, bo jak się okazało
ta wiedza we wczesnym okresie
Polskiej nowej, kapitalistycznej rzeczywistości
była niezwykle skromna,
wręcz zerowa. Zaczęliśmy od książek
zapoznających czytelników z fundamentalnymi
zagadnieniami z nowej
ekonomii, z podstawowymi terminami
z dziedziny biznesu. Teraz staramy
się trafiać do czytelników z książkami
odpowiadającymi na ważne pytania
– co dalej z tym światem? Co dalej
z naszym krajem? W jakiej kondycji
jest światowa i nasza gospodarka?
I co nas w związku z tym w najbliższym
czasie czeka? A prognozy nie
są optymistyczne. Wspomniane już
wcześniej „Zwierzęce instynkty” Akerlofa
i Shillera są w tym kontekście
ważną książką, znakomicie i kompetentnie
tłumaczącą źródła kryzysu,
jego przyczyny i konsekwencje. Podobnie
jak niedawno przez nas wydana
książka Jacquesa Attali „Zachód.
10 lat przed totalnym bankructwem”,
która w sposób niezwykle zajmujący
opowiadająca jak to w dziejach świata
z długiem publicznym było i co nas
czeka, kiedy poszczególne kraje będą
dalej ten groźny dla nas wszystkich
problem lekceważyć. No i niezastąpiona
w swoim rodzaju głośna
dziś już w Polsce książka czeskiego
ekonomisty młodego pokolenia Tomáša
Sedláka „Ekonomia dobra i zła”,
którą powinien przeczytać każdy, kto
ciekaw jest oryginalnych literackich
ujęć opisu historii świata w wymiarze
filozoficzno-ekonomicznym. I wreszcie
książka, którą obecnie mamy „na
warsztacie”, a która może wywołać
w momencie ukazania się spore zamieszanie,
nie tylko wśród ekonomistów.
Idzie o tytuł niemieckiego autora
Thilo Sarazina pod roboczym tytułem
„Europa nie potrzebuje euro”.
Sarazin ma poglądy dość zdecydowane,
ocierające się o nacjonalizm,
nie mniej jest szanowanym nie tylko
w Niemczech wybitnym profesorem
ekonomii, autorem paru kontrowersyjnych
książek wzbudzających
w ojczyźnie Gothego gorące dyskusje.
Stąd wnoszę, że i u nas może być
podobnie.

Kiedy ukaże się ta ostatnia pozycja?

Mamy ją obecnie w przygotowaniu.
Trwa właśnie jej przekład. Myślę, że trafi
do księgarń w połowie stycznia przyszłego
roku.

 

Autor: Piotr Doborłęcki