Poniedziałek, 18 lipca 2011
WydawcaŚwiat Książki
AutorZygmunt Niewiadomski
RecenzentTomasz Zb. Zapert
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2011
Liczba stron200


„I jak tu zapomnieć, żonę, przyjaciela i dziecko,
które miałem w domu w jednej osobie” – pisze
autor tej książki, ostatni małżonek Magdaleny Samozwaniec.
Poznali się w lombardzie, gdzie on
– 22-letni niedawny student – pracował w czasie
wojny. Ona – 46-letnia rozwódka w wieku balzakowskim
– wyprzedawała cenne bibeloty rodzinne.
Połączyły ich eskapady rowerowe, na które
wybierali się w niedzielę od wiosny do jesieni.
Podczas jednej z wypraw na krakowskie peryferie
Samozwaniec wzięto za Żydówkę. „No cóż moi panowie, szkoda
wielka, że nie jestem mężczyzną, bo swoją niewątpliwą aryjskość udowodniłabym
natychmiast. Niestety, Bóg stworzył mnie tylko kobietą,
nie mam wiec nic z tych rzecz, natomiast mój kuzyn mógłby to uczynić,
choćby zaraz” – wyprowadziła z błędu niemieckich żandarmów.
Para zalegalizowała związek po wojnie, wzbudzając środowiskową

sensację. Rzadko się bowiem zdarza, by panna młoda była starsza od
oblubieńca o niemal ćwierć wieku. Jedni mieli za złe Magdalenie, że
wiąże się z „synem”, inni dowodzili, iż on zmienia stan cywilny z uwagi
na majątek oblubienicy.
„Zostałem mężem. Mówiąc szczerze, było to i dla mnie duże zaskoczenie,

by nie rzec szok. Aby dojść do równowagi zaraz po ślubie
urwałem się na trzy dni w Polskę” – wyjaśnia te kwestię autor książki.
Nawiasem mówiąc Henryk Vogler, wieloletni szef Wydawnictwa
Literackiego, wspominał, że „jak lubiła z zadowoleniem podkreślać
Madzia, Zygmuś pojął ją za żonę w stanie kompletnego upojenia alkoholowego.”

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ