Czwartek, 9 kwietnia 2020
WydawcaBiblioteka „Więzi”
AutorMałgorzata Łukasiewicz, Paweł Kądziela (red.)
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2019
Liczba stron184
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2020

Albrecht Lempp był tłumaczem z natury. Dwóch Lemppów zapisało się w pamięci Polaków i Niemców: tłumacz, krytyk, znawca literatury, przyjaciel pisarzy i wydawców – i orędownik pojednania obu krajów, nie ustępujący w wysiłkach, by wytłumaczyć obu stronom, że zgodnie z przysłowiem „zgoda buduje, niezgoda rujnuje” albo „die Eintracht baut das Haus, die Zweitracht reißt es nieder”. Ale był jeszcze jeden Lempp: globtroter, obywatel wielu krajów i miast, ciepły człowiek, zawsze gotów na spotkanie z ciekawymi ludźmi. By im też tłumaczyć świat.

„Pochodził ze Szwabii – mówi Olga Tokarczuk w wywiadzie cytowanym przez redaktorów tomu „Album Albrechta”. – W języku polskim Szwab to nie jest przecież neutralne słowo. A to był pełen wdzięku, przystojny mężczyzna w czerwonym szaliku”. Nie pomylę się, twierdząc, że wzmianka o czerwonym szaliku od razu przypomni wielu ludziom postawnego, uśmiechniętego faceta z burzą siwoblond włosów. Pełnego humoru, czasem ścichapęk, częściej pełną gębą, rzucającego dowcipami, ale i przeskakującego błyskawicznie do konkretu – pracowaliśmy razem u Dedeciusa w Darmstadcie w latach dziewięćdziesiątych, prowadziłem biuro polskiej prezencji na frankfurckich Targach Książki w 2000 roku, do której szykował program, a i potem, w Warszawie, mieliśmy okazje do prywatnych kontaktów. Albrecht nie zawodził nigdy, był kompetentny, nieprawdopodobnie obeznany w tematach stanowiących przedmiot dyskusji, cierpliwy ale wytrwały, argumentujący uparcie, jeśli wierzył w cel.

Dla tych, którzy będą szukać w książce tajników translatorskiego warsztatu, tom będzie rozczarowaniem – przykłady (skromne) korespondencji z Januszem Głowackim, Stanisławem Lemem, zapiski na kartkach w notesie, drobne komentarze. Wewnętrzne recenzje dla niemieckich wydawców, fragmenty rozmów i wyrywki korespondencji, uwagi polskich przyjaciół, także krótkie własne teksty. Znacznie częściej poruszane są tematy… polityczne. Bo Albrecht śledził wnikliwie wydarzenia jako doskonały manager kultury; był człowiekiem zajmującym się tym z przekonania, choć jakby mimochodem, bo przychodziło mu to w sposób naturalny – zauważał, że coś wymaga załatwienia, więc się za to brał. Nie czekał na innych, nie odsuwał w czasie, ale świadom był możliwości.

Zwracał nieustannie uwagę na relacje polsko-niemieckie, także te między wschodnimi a zachodnimi Niemcami. „Kultura jest najlepszym towarem, jaki kraj ma do zaoferowania z braku własnych samochodów, telefonów komórkowych, używek czy innych atrakcji eksportowych, lub dlatego, że zdaniem rządu artystom i literatom przypada szczególna rola ambasadorów polskiej sprawy”, pisał na początku lat dwutysięcznych. I przestrzegał: „Literatura nie jest od rozstrzygania problemów politycznych i społecznych”. Dodałbym jeszcze coś: miał dar przenikliwego widzenia. Pisał już w 2008 roku o nastrojach polsko-niemieckich: „Obstawanie przy temacie przeszłości na pewno nie przyniesie przełomu. Wydłuża tylko cień, który pada od Auschwitz i przed którym wielu z góry intuicyjnie się cofa. Dopóki paleta tematów będzie się ograniczała do Zagłady, wypędzeń i wojny, oddźwięk pozostanie nikły”. Czyż nie miał racji? Czy nie tracimy powoli przyjaźni, o którą tak się starał?

Na jednej ze stron książki znalazłem jego wypowiedź: „Być Niemcem to też świetna zabawa”. I to najkrótsza charakterystyka tego Szwaba, Albrechta.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ