Wtorek, 1 listopada 2022
WydawcaIPN
AutorJarosław Molenda
RecenzentTomasz Zb. Zapert
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2022
Liczba stron400
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 10/2022

Pasjonującą, wyczerpującą i – co bodaj najistotniejsze – wysoce odkrywczą książkę napisał Jarosław Molenda. Potwierdził, skądinąd po raz kolejny, że nie poddaje się łatwym urokom legend. Dzięki wrodzonej nieufności i dociekliwości z nieskrywaną satysfakcją prostuje liczne przekłamania, weryfikując niemało obiegowych sądów. Bardzo uważnie podąża śladami Alfreda Szklarskiego, mocno niekiedy zatartymi przez obroty koła historii.

Wyjątkowo dobrze udokumentowany jest w książce pobyt Szklarskiego w okupowanej Warszawie. Zdeterminowany jego bardzo szeroką i długotrwałą współpracą z prasą koncesjonowaną przez Niemców. Ale – podkreślmy – nie pisał tekstów politycznych, lecz beletrystykę, nie najwyższego zresztą lotu, której wartka fabuła rozgrywała się na ogół w egzotycznych sceneriach. Jednocześnie – jak przekonuje Molenda, przytaczając konspiracyjne rozkazy czy meldunki oraz relacje kombatantów i opracowania historyczne – Szklarski działał w Armii Krajowej. Dzielnie walczył w Powstaniu Warszawskim – w książce padają konkretne akcje, adresy, pseudonimy, kryptonimy etc. – chociaż do miejsca koncentracji macierzystego oddziału dotrzeć nie zdołał. Gdyby zdążył na czas, mógłby polec – jak gros powstańców tej jednostki, atakującej silnie umocnione miejsce stacjonowania Luftwaffe.

Po kapitulacji zrywu, szczęśliwie uniknąwszy niewoli, Szklarski pokusił się o bodaj pierwsze świadectwo pisarskie 63 dni walczącej stolicy. Opublikowane na łamach… „Nowego Kuriera Warszawskiego”, wydawanego już w Krakowie. W tym momencie zasadne wydało mi się porównanie literata do dr. Jekylla i pana Hyde’a. Cóż – poza honorarium – mógł osiągnąć, zamieszczając w gadzinówce ten artykuł – skądinąd pozbawiony podtekstów ideologicznych, a nawet napomykający o męstwie powstańców (cenzura w tym okresie wyraźnie złagodniała), to kolejna niewiadoma, którą zabrał do grobu.

Okres pierwszej pisarskiej prosperity Szklarskiego, znaczony pojawieniem się protoplasty Tomka Wilmowskiego, zakończył się w połowie roku 1948, gdy władza ludowa zabrała się za rozliczanie ludzi pióra uwikłanych we „współpracę z hitlerowcami” – jak grzmiał nieprzejednany tropiciel „kolaborantów” red. Jacek Wołowski (właściwie Stanisław Sachnowski – przedwojenny dziennikarz Polskiej Agencji Telegraficznej, pozostający w bliskich relacjach z sanacją, toteż może w trosce o własne bezpieczeństwo gorliwie wysługujący się nowej władzy). Drobiazgowo zrekonstruowane okoliczności, przebieg i reperkusje procesu – zakończonego wyrokiem skazującym prozaika na długoletnie więzienie – stanowią w moim przekonaniu jeden z najciekawszych fragmentów „Sprzedawcy marzeń”. Dobitnie wynika z niego, że Temida nie była wtedy ślepa. Częstokroć ulegała podszeptom, by oskarżonych karać niewspółmiernie do popełnionych czynów. A przecież żaden z nich nie skalał pióra antypolską agitacją. W przeciwieństwie do pisarzy i dziennikarzy współpracujących z pismami pod dyktatem Sowietów!

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ