Czarny humor, sensacja, groza, groteska i dosadny
język – oto czego dostarcza czytelnikom ta książka,
z pozoru kronika z podróży po Europie pewnego
amerykańskiego pisarza. Wyprawa po Starym
Kontynencie odbyła się w 1990 roku, są też
wspomnienia z wcześniejszych pobytów w 1972
i 1973 roku. Opowieść rozpoczyna się od wyjazdu
do Norwegii, dokąd ściąga Bryson w poszukiwaniu
zorzy polarnej, a kończy na Turcji. Autor
odwiedza ojczyznę Manneken Pis, w Paryżu próbuje
polubić Centre Pompidou, sprawdza jak żyją ludzie w Mediolanie,
we Florencji załamuje ręce nad masową turystyką, nudzi się w Genewie
(choć „nie bardziej niż przeciętny Szwajcar”), w Amsterdamie wędruje
uliczkami dzielnicy czerwonych latarń i zachwyca się urodą mieszkanek
Sofii. Amerykanin podróżuje bez rezerwacji, bez planu, hotelowe łóżko
to częsty przedmiot pożądania, zaspokojenie głodu w europejskich metropoliach
nie zawsze okazuje się prostym zadaniem, zwłaszcza wtedy
nieznajomość języków daje się we znaki, a do tego wszystkiego niezliczone
absurdy, które los jak kłody rzuca mu pod nogi. Nie dziwi więc,
że Brysona sądy, oceny opisywanych miejsc są ostre, surowe, czasem
bezceremonialne, czasem podszyte kpiną. Ale ciekawość świata wciąż
popycha go dalej. Jak łatwo się domyśleć, akcja zmienia się w szalonym
tempie, miasta, miasteczka, napotkani ludzie przesuwają się jak w kalejdoskopie.
Pełne humoru, ociekające sarkazmem i niekiedy naprawdę zaskakujące
opowieści, sprawiają, że czytelnik przewraca stronę za stroną,
oczekując dalszego rozwoju wydarzeń.