Wtorek, 3 kwietnia 2018
AutorŁukasz Gorczyca, Krzysztof Gawronkiewicz
RecenzentAntoni Zając
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2018

Zaprojektować przestrzeń dla sztuki, w której dziecko nie będzie czuło się jak intruz, nie bojąc się każdego kroku i nie nudząc – to jedno z najważniejszych i najtrudniejszych wyzwań, jakie stoi przed artystycznymi instytucjami. A przecież na tym nie koniec! Należy jeszcze wytworzyć nowy język, za pośrednictwem którego będzie można dziecko zachęcać do wejścia w świat sztuki współczesnej i o tym świecie zajmująco opowiadać. Chodzi więc o edukację artystyczną dopasowaną do warunków nowego myślenia o sztuce. Zgodnie z nim odbiorca/odbiorczyni nie tylko obserwuje, ale coraz częściej także uczestniczy i doświadcza, zaś „dzieło sztuki” jest raczej określane mianem „pracy” lub „działania”. Taka edukacja, chcąc pozostać w zakresie wykorzystywanych środków wierna swojemu przedmiotowi, nie może poprzestać na skutecznym wyłożeniu pojęć i faktów. Powinna także dawać impuls do własnych poszukiwań i pokazywać, że sztuka może być wspaniałą przygodą, niezwykłą możliwością ekspresji uczuć czy fantazji. Powinna zapraszać dziecko do uważnego przyjrzenia się dziełu, ale także mówić mu/jej: do dzieła!

Doskonale zdają sobie z tego sprawę twórczynie i twórcy książek dla dzieci poświęconych sztuce współczesnej, które mają obecnie zasadnicze znaczenie dla artystycznej dydaktyki.

Historia polskich publikacji tego typu zaczyna się od wydanej w 2008 roku „Zachęty do sztuki” Zofii Dubowskiej-Grynberg (Muchomor); prace z kolekcji Narodowej Galerii Sztuki Zachęta służą tutaj głównie jako ilustracje kolejnych terminów z artystycznego słownika. Trzeba docenić, że autorka proponuje czytelni(cz)kom różne, powiązane z konkretnym dziełem, zadania i wyzwania, jednak większość z (formułowanych kostycznym językiem) propozycji raczej nie jest zbyt pasjonująca – „pobawcie się w konstruowanie obrazu”, „może zrobicie sobie kilka zdjęć z różnymi minami”? Aktywizujący potencjał takich rozwiązań (przypominających znany w zachodniej tradycji wydawniczej „art activity book”) nie jest tu zupełnie wykorzystany.

Na szczęście z takim modelem niewiele wspólnego ma skierowana do nieco starszej grupy wiekowej znakomita „S.Z.T.U.K.A” Sebastiana Cichockiego (tekst) oraz Joanny i Daniela Mizielińskich (ilustracje), opublikowana przez Wydawnictwo Dwie Siostry. Cichocki, kurator związany z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, jest niewątpliwie jednym z architektów osławionego „zwrotu populistycznego” i w tej książce widać to bardzo dobrze – omawiane są tu głównie efemeryczne działania, jednodniowe prace-zdarzenia czy performance w przestrzeni publicznej. Autor pokazuje „sztukę w działaniu”, która opuszcza ramy obrazu i cztery ściany artystycznych instytucji – ważniejsze jest dla niego ukazywanie tego, co sztuka może robić światu i dla świata, niż wyliczanie technicznych lub historycznych detali. Być artyst(k)ą, mówi Cichocki, to znaczy nieustannie zadawać (tak lubiane przez dzieci) pytanie „dlaczego” i potem krytycznie konfrontować się z odpowiedzią lub jej brakiem.

Linia zapoczątkowana w edukacyjno-encyklopedycznej „S.Z.T.U.C.E” znajduje swoją kontynuację w niedawno wydanym „Bałwanie w lodówce” Łukasza Gorczycy i Krzysztofa Gawronkiewicza (Fundacja Sztuki Polskiej ING).

„Bałwan…” to zbiór kilkunastu opowiadań o przygodach rodzeństwa – Matyldy i Bartka – które pod okiem taty, dyrektora galerii, poznają świat sztuki współczesnej. W każdym rozdziale dzieci poznają artyst(k)ę i jego/jej prace, które inspirują bohaterów do innego spojrzenia na siebie oraz świat, który ich otacza. Mali bohaterowie „Bałwana…” są dociekliwi, ciekawscy, lubią zadawać pytania i rzadko idą na kompromisy. Sztuka kojarzy im się głównie ze świetną zabawą, która kładzie kres codziennej nudzie.

Historie dziecięcych odkryć nie są jednak tylko pretekstowe i nie funkcjonują tu wyłącznie jako tło dla edukacyjnego przekazu o charakterze faktograficznym. Prace stanowią z reguły kontekst lub punkt wyjścia, ale nie przytłaczają narracji, która prowadzona jest przez Gorczycę przy użyciu dynamicznego, bogatego i barwnego języka, pozbawionego zdrobnień czy jakichkolwiek innych oznak infantylizacji, tak charakterystycznej dla wielu publikacji skierowanych do najmłodszych odbiorców.

Autor nie narzuca interpretacji, nie przytłacza terminami i datami – w przystępny sposób opisuje za to artystyczne wizje, starając się ukazać ich sedno. Robi to w sposób na tyle plastyczny i inspirujący, że te lapidarne prezentacje mają wielką szansę zainteresować dzieci i zainspirować je do działania: „Najwspanialszym wynalazkiem [Pawła Althamera] jest kino, do którego nie trzeba kupować biletów, bo wystarczy sobie wyobrazić, że wszystko, co dzieje się dookoła nas, to film. Wystarczy zatrzymać się i oglądać”.

Kończący się w ten sposób rozdział poświęcony twórczości Althamera jest piękną opowieścią o spostrzegawczości, uważności i cierpliwości, której może uczyć sztuka, traktowana trochę jak magiczna soczewka, która pozwala zobaczyć więcej. To jedna z podstawowych idei książki, wielokrotnie w różnych formach wracająca na jej stronach.

Należy koniecznie zwrócić uwagę także na fragment, w którym Bartek i Matylda odwiedzają mieszkanie performera Oskara Dawickiego i odkrywają, że w jednej z lodówek znajduje się tytułowy bałwan. Dawicki jest w tym epizodzie postacią tajemniczą, niezwykłą, przebywającą we własnym świecie. Jako performer walczy w obronie przegranych spraw i dba o to, by bałwan się nie roztopił – twórca ten jawi się, wedle cudownego sformułowania Gorczycy, jako „czarnoksiężnik, który zgubił wszystkie swoje zaklęcia”.

Znaczna część rozdziałów składających się na książkę utrzymuje wysoki poziom prezentowany przez dwa omawiane segmenty – na ich tle tym bardziej rozczarowujące są fragmenty inspirowane pracami Władysława Hasiora i Klary Lidén. W obu tych rozdziałach mowa o działaniach artystycznych, które zasadniczo odbiegają od zachowań społecznie akceptowanych – choć Gorczyca opisuje je jako zabawne i inspirujące, to nie jest w stanie wytłumaczyć swoim bohaterom, dlaczego właściwie nie powinni grzebać w śmieciach (jak Hasior), ani wykonywać ćwiczeń gimnastycznych w zatłoczonym autobusie (jak Lidén), albo jaka jest różnica między pryskaniem farbą na płótno przez Jacksona Pollocka a rozlewaniem jej po całym pokoju przez dzieci. Stosowany przez mamę Bartka i Matyldy argument, że „Hasior był dorosły i był artystą” niczego nie tłumaczy, skoro cała książka budowana jest w oparciu o bardzo zresztą ładną dewizę, że „wszystkie dzieci są artystami, tylko niektóre potem z tego wyrastają”. Chyba trochę brakuje tutaj jakiejś bardziej przekonującej problematyzacji różnic między tymi dwoma podmiotami (także – podmiotami twórczymi). Autor posługuje się bardzo szeroką definicją artysty/artystki i w budowaniu charakterystyki tej postaci pragnie przekroczyć wszystkie granice – problem w tym, że wcześniej ich, choćby na użytek edukacyjny, nie wyznacza.

Jestem jednak przekonany, że mimo tej wyraźnej luki książka Gorczycy i Gawronkiewicza stanowi wyjątkowo udaną i inspirującą próbę wprowadzenia nowych ścieżek myślenia o sztuce współczesnej do artystycznej edukacji. „Bałwan w lodówce” pokazuje dzieciom, że sztuka może być postrzegana jako działanie, do którego można dołączyć, jako ciągle ponawiane, uporczywe pytanie.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ